— Myśli pani o Marii Antoninie?
Spojrzała na niego z zakłopotaniem, jak osoba ujęta na gorącym uczynku, i wahającym się głosem mówiła:
— Widać stąd, przez to okno, wielki dziedziniec i bramę. Tamtędy… Tamtędy wdarł, się motłoch. Pijane kobiety, mężczyźni uzbrojeni w noże. Maria Antonina widziała z tego okna! Doznałam tak dziwnego wrażenia… Cały ten straszny tłum krzyczał: „Śmierć Austriaczce!” I tędy, tymi drzwiami uciekła, tędy uciekła…
— Panno Joasiu… — nawoływano.
— Ale wspomniała pani o wrażeniu.
— Wspomniałam o wrażeniu… — mówiła spuszczając oczy i blednąc jeszcze bardziej. — My, proszę pana, jesteśmy bardzo tchórzliwe. Boimy się nie tylko na jawie, ale i w tak zwanych marzeniach. Ja zlękłam się bardzo tego motłochu, o którym właśnie myślałam.
— Motłochu? — mówił Judym.
— Tak… To jest krzyku ich. Zlękłam się, sama nie wiem, czegoś takiego…
Podniosła oczy niewinne, o przedziwnym jakimś wyrazie strachu czy boleści. Jeszcze raz rzuciła na małe izdebki wejrzenie pełne serdecznego żalu i poszła prędko za towarzyszkami.