Theme
Miłość romantyczna
in work
Ludzie bezdomni
↑ Hide fragment ↑— No, przecie się ta rzecz nie ukryje, choćby my na głowie stanęli. Już i tak ludzie mielą jęzorami… — prawił Felek.
— Cóż takiego?
— My jeździli, proszę pana doktora, szukać jaśnie panienki, panny Natalii.
— Jak to szukać? — szepnął Judym ze zdumieniem. — Jak to szukać?
Zamiast odpowiedzi panna Joanna zerwała się szybko i wysiadła z bryczki. Twarz jej była udręczona. Całe ciało trzęsło się jak w febrze. Dała Judymowi znać oczyma, że chce mu całą prawdę powiedzieć, ale nie wobec furmana. Odeszli kilka kroków drogą w górę. Felek zrozumiał swą rolę i wstrząsnął z lekka lejcami. Konie ruszyły i noga za nogą, wolniuteńko zstępowały ze wzgórza. Stukanie kół bryczki o korzenie sosen i świerków przerzynających drogę zagłuszało rozmowę.
— Natalka — mówiła panna Joanna — odjechała z domu bez wiedzy babki.
— Czy sama?
— Nie.
— Z panem Karbowskim?
— Tak… z panem, z panem… Karbowskim.
Mówiła otulając się zarzutką, jakby ją przejmowało dręczące zimno:
— Biedna babunia… Tak strasznie nad tym cierpi. Poszła zaraz na grób pana Januarego i leżała w kaplicy krzyżem. Nie wiedzieliśmy… nie wiedzieliśmy, gdzie jest. Taki popłoch!
— No, a skądże wiadomo?
— Pan Worszewicz powziął skądś wiadomość jeszcze wczoraj, że Natalka odjechała do Woli Zameckiej. Nie mogę zrozumieć, skąd to mógł wiedzieć. To taki bystry człowiek… Domyślił się, że wezmą ślub w tym właśnie kościele, w Woli. Jest tam ksiądz, jakiś, podobno, niesympatyczny. I rzeczywiście… Zgodził się dać ślub. Widać na tej podstawie babunia wysłała mię wczoraj na noc. Pojechałam niezwłocznie. Pędziliśmy co koń skoczy, ale wszystko na nic. Istotnie tam ślub wzięli. Gdym przyjechała, już było po wszystkim: wyjechali. Kazali powiedzieć, gdyby się ktoś dopytywał, że jadą wprost za granicę.
— Proszę pani, to było… Może było do przewidzenia, nie to właśnie, ale coś w tym rodzaju.
— Ach, panie doktorze! Cóż za rola moja w tej całej sprawie.
— Rola pani?
— Byłam jej nauczycielką, mentorką, niby powiernicą. Ja domyślałam się, ja nawet wiedziałam o tej miłości. Nie cierpiałam tego pana i widać dlatego sądziłam, że cały afekt minie. Teraz każdy może powiedzieć, że to zapewne mój wpływ. Każdy może to powiedzieć i, niestety, będzie nawet miał słuszność. Ja często rozmawiałam z Natalką o tym, że są w małżeństwie bez miłości rzeczy potworne, które mnie przejmują wzgardą, że nie powinna, że nie powinna nigdy w życiu… Któż mógł przewidzieć, że ona tak to zrozumie!
— Niech się pani uspokoi. Na pannę Natalię tego rodzaju dyskusje małe wywarły wrażenie. To była natura samodzielna, śmiała, bezwzględna.
— O, tak, bezwzględna. W liście do babki, który wiozę, zaznaczyła wyraźnie, że majątek swój złożony w banku, majątek swój osobisty, odziedziczony po matce, podniesie w całości, gdyż jako pełnoletnia ma do tego prawo. Tak napisała do tej babuni… „Jako pełnoletnia”…
— Czy to duży majątek?
— Podobno bardzo znaczny.
— Będzie miał pan Karbowski przez czas pewien co puszczać.
Panna Joanna stanęła, jakby sobie coś przypomniała. Rzuciła na Judyma oczami pełnymi blasku i jakby chytrości.
— Ale ja mówię to wszystko i ani mi na myśl nie przyjdzie, jaką to panu musi sprawiać przykrość…
— Mnie? przykrość?
— Ach, przecież… Przecież to i pan kochał się w Natalce… Przepraszam pana bardzo…
— Ja? — rzekł Judym — ja się kochałem?
— Niech mi pan wierzy, że nie przez złość mówiłam to wszystko!
— Próżno by mię pani żałowała, bo nie czuję się wcale zmartwiony. Daję pani na to słowo uczciwego człowieka, że nie kocham się w pannie Natalii. Nie, nie! — zawołał z radością w głosie i oczach — nie kocham się w niej wcale!
Stefan Żeromski, Ludzie bezdomni, Ludzie bezdomni, tom drugi