Postawiono ich na mecie. Baron był ciągle zakłopotany niepewnością, co zrobić z kupczykiem, i ostatecznie zdecydował się przestrzelić mu rękę. Na twarzy Wokulskiego malowała się tak dzika zajadłość, że zdumiony hrabia–Anglik pomyślał:
„Tu chyba nie chodzi ani o klacz, ani o potrącenie na wyścigach!…”
Milczący dotychczas egiptolog zakomenderował, przeciwnicy wycelowawszy pistolety ruszyli. Baron zmierzył Wokulskiemu w prawy obojczyk i zniżając pistolet, delikatnie przycisnął cyngiel. W ostatniej chwili pochyliły mu się binokle; pistolet zboczył na włos, wypalił i — kula przeleciała o kilka cali od ramienia Wokulskiego.
Baron zasłonił twarz lufą i patrząc spoza niej myślał:
„Nie trafi osioł… Mierzy w głowę…”
Nagle uczuł mocne uderzenie w skroń; zaszumiało mu w uszach, czarne płatki przeleciały przed oczyma… Wypuścił broń z ręki i przyklęknął.
— W głowę!… — krzyknął ktoś.
Wokulski rzucił pistolet na ziemię i zeszedł z mety.
Wszyscy pobiegli do klęczącego barona, który jednakże zamiast umierać, mówił wrzaskliwym głosem:
— Szczególny wypadek! Mam dziurę w twarzy, ząb wybity, a kuli nie widać… Przecie jej nie połknąłem…
Wtedy egiptolog podniósł i obejrzał starannie pistolet barona.
— A!… — zawołał — to jasne… Kula w pistolet, a zamek w szczękę… Pistolet zdezelowany; bardzo interesujący strzał…