Tymczasem Stach nie tylko nie wzruszył się dostojnymi zaprosinami na wieczór, ale wprost odmówił, co nawet trochę dotknęło mecenasa, który zaraz wyszedł i pożegnał ich obojętnie.
— Dlaczegożeś nie przyjął zaprosin?… — zapytał zrozpaczony pan Ignacy.
— Bo muszę być dzisiaj w teatrze — odpowiedział Wokulski.
Prawdziwa wszelako zgroza opanowała Rzeckiego, gdy w tym samym dniu inkasent Oberman przyszedł do niego przed siódmą wieczorem prosząc o zrobienie dziennego obrachunku.
— Po ósmej… po ósmej… — odpowiedział mu pan Ignacy — Teraz nie ma czasu.
— A po ósmej ja nie będę miał czasu — odparł Oberman.
— Jak to?… co to?…
— A tak, że o wpół do ósmej muszę być z naszym panem w teatrze… — mruknął Oberman, nieznacznie wzruszając ramionami.
W tej samej chwili przyszedł pożegnać go uśmiechnięty pan Zięba.
— Pan już wychodzi, panie Zięba, ze sklepu?… O trzy kwadranse na siódmą?… — spytał zdumiony pan Ignacy, szeroko otwierając oczy.
— Idę z wieńcami dla Rossiego — szepnął grzeczny pan Zięba z jeszcze milszym uśmiechem.
Rzecki schwycił się obu rękoma za głowę.
— Powariowali z tym teatrem! — zawołał. — Może jeszcze i mnie tam wyciągną?… No, ale to ze mną sprawa!…