Potrzebujemy Twojej pomocy!
Na stałe wspiera nas 456 czytelników i czytelniczek.
Niestety, minimalną stabilność działania uzyskamy dopiero przy 1000 regularnych darczyńców. Dorzucisz się?
Theme
Pojedynek
in work
Lalka, tom pierwszy
↓ Expand fragment ↓Wtem ktoś potrącił Wokulskiego. Był to baron Krzeszowski. Blady z gniewu zbliżył się do powozu...
↑ Hide fragment ↑Wtem ktoś potrącił Wokulskiego. Był to baron Krzeszowski. Blady z gniewu zbliżył się do powozu i wyciągając rękę do panny Izabeli zawołał po francusku:
— Cieszę się, kuzynko, że twoi wielbiciele triumfują… Przykro mi tylko, że na mój koszt… Witam panie! — dodał kłaniając się hrabinie i prezesowej.
Twarz hrabiny powlokła się chmurą; pan Łęcki był zakłopotany, panna Izabela zbladła. Baron w impertynencki sposób osadził spadające mu binokle i ciągle patrząc na pannę Izabelę mówił:
— Tak jest… Mam szczególniejsze szczęście do wielbicieli kuzynki…
— Baronie… — wtrąciła prezesowa.
— Przecież nie mówię nic złego… Mówię tylko, że mam szczęście do…
Stojący za nim Wokulski dotknął jego ramienia.
— Słówko, panie baronie — rzekł.
— Ach, to pan — odparł baron przypatrując mu się.
Odeszli na bok.
— Pan mnie potrącił, panie baronie…
— Bardzo przepraszam…
— To mi nie wystarcza…
— Czyżby pan chciał satysfakcji? — spytał baron.
— Właśnie.
— W takim razie służę — rzekł baron szukając biletu. — Ach, do licha! Nie wziąłem biletów… Może pan ma notatnik z ołówkiem, panie Wokulski?…
Wokulski podał mu bilet i notatnik, w którym baron zapisał adres i swoje nazwisko nie omieszkawszy zrobić przy nim zakrętu.
— Miło mi będzie — dodał kłaniając się Wokulskiemu — dokończyć rachunku za moją Sułtankę…
— Postaram się zadowolnić pana barona.
Rozstali się wymieniając najpiękniejsze ukłony.
— Rzeczywiście, awantura! — rzekł zmartwiony pan Łęcki, który widział wymianę grzeczności.
↓ Expand fragment ↓„Trzeba szczęścia — wzdychał — ażeby mieć pojedynek z kupczykiem. Jeżeli ja go trafię, będę jak myśliwiec...
↑ Hide fragment ↑„Trzeba szczęścia — wzdychał — ażeby mieć pojedynek z kupczykiem. Jeżeli ja go trafię, będę jak myśliwiec, który wyszedł na niedźwiedzie, a zabił chłopu cielną krowę. Jeżeli on mnie trafi, wyjdzie na to, jak gdyby mnie zwalił batem dorożkarz. Jeżeli z obu stron pudło… Nie, mamy przecież strzelać się do krwi. Niech mnie roztratują, jeżeli nie wolałbym tego osła przeprosić, choćby w kancelarii rejenta, ubrawszy się na tę uroczystość we frak i biały krawat. Ach, podłe czasy liberalne!… Mój ojciec kazałby takiego zucha oćwiczyć swoim psiarczykom, a ja muszę dawać mu satysfakcję, jak gdybym sam sprzedawał cynamon… Niechże już raz przyjdzie ta głupia rewolucja socjalna i wytłucze albo nas, albo liberałów…”
↓ Expand fragment ↓„Ażeby zrobić mi przyjemność (bo z pewnością nie miał innych powodów), podstawił baronowi nogę kupując...
↑ Hide fragment ↑„Ażeby zrobić mi przyjemność (bo z pewnością nie miał innych powodów), podstawił baronowi nogę kupując konia… Całą wygranę (stanowczy dowód bezinteresowności) złożył na ochronę, i to na moje ręce (baron widział to). A nade wszystko, jakby odgadując moje myśli, wyzwał go na pojedynek… No, dzisiejsze pojedynki kończą się zwykle szampanem; ale zawsze baron przekona się, że jeszcze nie jestem tak starą… Nie, w tym Wokulskim jest coś… Szkoda tylko, że jest galanteryjnym kupcem. Przyjemnie byłoby mieć takiego wielbiciela, gdyby… gdyby zajmował inne stanowisko w świecie.”
↓ Expand fragment ↓W gabinecie hrabiego-Anglika stał na środku stół przykryty zielonym suknem i otoczony czterema wysokimi krzesłami...
↑ Hide fragment ↑W gabinecie hrabiego-Anglika stał na środku stół przykryty zielonym suknem i otoczony czterema wysokimi krzesłami; na stole leżały cztery arkusze papieru, cztery ołówki, dwa pióra i kałamarz tak wielkich rozmiarów, jakby był przeznaczony do sitzbadów.
Gdy wszyscy usiedli, hrabia zabrał głos:
— Proszę panów — rzekł — baron Krzeszowski przyznaje, że mógł potrącić pana Wokulskiego, ponieważ jest roztargniony, tek. W konsekwencji zaś, na nasze żądanie…
Tu hrabia spojrzał na swego towarzysza, który z uroczystą miną coś przełknął.
— Na nasze żądanie — ciągnął hrabia — baron jest gotów… przeprosić nawet listownie pana Wokulskiego, którego wszyscy szanujemy — tek… Cóż panowie na to?
— Nie mamy upoważnienia do żadnych kroków pojednawczych — odparł Rzecki, w którym ocknął się były oficer węgierski.
Uczony egiptolog szeroko otworzył oczy i przełknął dwa razy, raz po raz.
Na twarzy hrabiego mignęło zdumienie; w tej chwili jednak opanował się i odpowiedział tonem suchej grzeczności.
— W takim razie słuchamy warunków…
— Niech panowie raczą je podać — odparł Rzecki.
— O! bardzo prosimy panów — rzekł hrabia.
Rzecki odchrząknął.
— W takim razie ośmielę się proponować… Przeciwnicy stają o dwadzieścia pięć kroków, idą naprzód po pięć kroków…
— Tek.
— Pistolety gwintowane z muszami… Strzały do pierwszej krwi… — zakończył Rzecki ciszej.
— Tek.
— Termin, jeżeli można, jutro przed południem…
— Tek.
Rzecki ukłonił się nie wstając z krzesła. Hrabia wziął arkusz papieru i wśród ogólnego milczenia przygotował protokół, który Szuman natychmiast przepisał. Oba dokumenty poświadczono i niespełna w trzy kwadranse interes był gotowy. Świadkowie Wokulskiego pożegnali gospodarza i jego towarzysza, który znowu zatopił się w rozpatrywaniu obłoków.
Gdy już byli na ulicy, Rzecki odezwał się do Szumana:
— Bardzo mili ludzie ci panowie z arystokracji…
— Niech ich diabli porwą!… Niech was wszystkich diabli porwą z waszymi głupimi przesądami!… — wrzeszczał doktór wywijając kułakiem.
Wieczorem pan Ignacy sprowadziwszy pistolety wstąpił do Wokulskiego. Zastał go samotnego przy herbacie. Rzecki nalał sobie herbaty i odezwał się:
— Uważasz, Stachu, to są ludzie wysoce honorowi. Baron, który jak wiesz, jest bardzo roztargniony, gotów cię przeprosić…
— Żadnych przeprosin.
Rzecki umilkł. Pił herbatę i tarł czoło. Po długiej pauzie rzekł:
— Naturalnie, zapewneś pomyślał o interesach… na wypadek…
— Nie spotka mnie żaden wypadek — odparł z gniewem Wokulski.
↓ Expand fragment ↓O siódmej ledwie go zbudzili Konstanty i Maruszewicz. Baron w żaden sposób nie chciał wstawać...
↑ Hide fragment ↑O siódmej ledwie go zbudzili Konstanty i Maruszewicz. Baron w żaden sposób nie chciał wstawać mrucząc, że woli być zhańbionym i niehonorowym aniżeli zrywać się tak wcześnie. Dopiero widok karafki z zimną wodą upamiętał go. Baron wyskoczył z łóżka, uderzył Konstantego, zwymyślał Maruszewicza, a w duchu przysiągł, że Wokulskiego zabije.
Lecz gdy już był ubrany, wyszedł na ulicę, zobaczył piękną pogodę i wyobraził sobie, że widzi wschód słońca, nienawiść do Wokulskiego osłabła w nim i postanowił tylko przestrzelić mu nogę.
„A tak!… — dodał po chwili. — Drasnę go, a on będzie kulał do końca życia i będzie opowiadał: tę śmiertelną ranę otrzymałem w pojedynku z baronem Krzeszowskim!… To mnie urządzi… Co oni mi narobili, ci moi kochani sekundanci?… Jeżeli już jakiś kupczyk gwałtem chce do mnie strzelać, niech strzela przynajmniej wtedy, kiedy idę na spacer, ale nie w pojedynku… Straszne położenie!… Wyobrażam sobie, jak moja droga małżonka będzie opowiadać, że biję się z kupcami…”
Zajechały powozy. Do jednego wsiadł baron z hrabią–Anglikiem, do drugiego milczący egiptolog z pistoletami i chirurgiem. Ruszyli w stronę Bielan, a w parę minut popędził za nimi lokaj barona, Konstanty, w dorożce. Wierny sługa klął na czym świat stoi i obiecywał, że w dwójnasób policzy swemu panu koszta tej wycieczki. Był jednak niespokojny.
W lasku bielańskim baron i trzej jego towarzysze znaleźli już partię przeciwną i dwoma grupami udali się w gęstwinę tuż nad brzegiem Wisły. Doktór Szuman był zirytowany, Rzecki sztywny, Wokulski posępny. Baron gładząc swój rzadki zarost przypatrywał mu się z uwagą i myślał:
„On musi dobrze karmić się, ten kupczyk. Wyglądam przy nim jak austriackie cygaro przy byku. Niech mnie diabli wezmą, jeżeli nie strzelę temu błaznowi nad głową albo… wcale nie strzelę… Tak będzie najlepiej…” Ale wnet przypomniał sobie, że pojedynek ma doprowadzić do pierwszej krwi. Wtedy baron rozzłościł się i nieodwołalnie postanowił zabić Wokulskiego z miejsca.
„Niech raz te łyki oduczą się wyzywać nas…” — mówił sobie baron.
O kilkadziesiąt kroków od niego Wokulski chodził między dwoma sosnami tam i na powrót jak wahadło. Teraz nie myślał o pannie Izabeli; słuchał świergotu ptaków, którym kipiał cały las, i pluskania Wisły podmywającej brzegi. Na tle odgłosów spokojnego szczęścia natury dziwnie odbijało szczękanie stempli w pistoletach i trzask odwodzonych kurków. W Wokulskim obudziło się drapieżne zwierzę; cały świat zniknął mu sprzed oczu, a został tylko jeden człowiek, baron, którego trupa miał zawlec do nóg obrażonej panny Izabeli.
Postawiono ich na mecie. Baron był ciągle zakłopotany niepewnością, co zrobić z kupczykiem, i ostatecznie zdecydował się przestrzelić mu rękę. Na twarzy Wokulskiego malowała się tak dzika zajadłość, że zdumiony hrabia–Anglik pomyślał:
„Tu chyba nie chodzi ani o klacz, ani o potrącenie na wyścigach!…”
Milczący dotychczas egiptolog zakomenderował, przeciwnicy wycelowawszy pistolety ruszyli. Baron zmierzył Wokulskiemu w prawy obojczyk i zniżając pistolet, delikatnie przycisnął cyngiel. W ostatniej chwili pochyliły mu się binokle; pistolet zboczył na włos, wypalił i — kula przeleciała o kilka cali od ramienia Wokulskiego.
Baron zasłonił twarz lufą i patrząc spoza niej myślał:
„Nie trafi osioł… Mierzy w głowę…”
Nagle uczuł mocne uderzenie w skroń; zaszumiało mu w uszach, czarne płatki przeleciały przed oczyma… Wypuścił broń z ręki i przyklęknął.
— W głowę!… — krzyknął ktoś.
Wokulski rzucił pistolet na ziemię i zeszedł z mety.
Wszyscy pobiegli do klęczącego barona, który jednakże zamiast umierać, mówił wrzaskliwym głosem:
— Szczególny wypadek! Mam dziurę w twarzy, ząb wybity, a kuli nie widać… Przecie jej nie połknąłem…
Wtedy egiptolog podniósł i obejrzał starannie pistolet barona.
— A!… — zawołał — to jasne… Kula w pistolet, a zamek w szczękę… Pistolet zdezelowany; bardzo interesujący strzał…
— Czy pan Wokulski zadowolony? — spytał hrabia–Anglik.
— Tak.
Baronowi chirurg obandażował twarz. Spomiędzy drzew nadbiegł wystraszony Konstanty.
— A co! — mówił. — Przepowiadałem, że się jaśnie pan doigra.
— Milcz, błaźnie!… — wybełkotał baron. — Jedź mi zaraz do pani baronowej i powiedz kucharce, że jestem ciężko ranny…
— Proszę — rzekł uroczyście hrabia–Anglik — ażeby przeciwnicy podali sobie ręce.
Wokulski zbliżył się do barona i uścisnął go.
— Piękny strzał, panie Wokulski — mówił z trudnością baron, mocno potrząsając Wokulskiego za rękę. — Zastanawia mnie, że człowiek pańskiego fachu… Ale może pana to obraża?…
— Wcale nie!
— Otóż, że człowiek pańskiego fachu, bardzo zresztą szanownego, tak dobrze strzela… Gdzie moje binokle?… Ach, są… Panie Wokulski, proszę o słówko na osobności…
Oparł się na ramieniu Wokulskiego i odeszli kilkanaście kroków w las.
— Jestem oszpecony — mówił baron — wyglądam jak stara małpa chora na fluksję. Nie chcę z panem drugiej awantury, bo widzę, że masz szczęście… Więc powiedz mi pan: za co właściwie zostałem kaleką?… Bo nie za to potrącenie… — dodał patrząc mu w oczy.
— Obraziłeś pan kobietę… — odparł cicho Wokulski.
Baron cofnął się o krok.
— Ach… C'est ça!… — rzekł. — Rozumiem… Jeszcze raz przepraszam pana, a tam… wiem, co mi należy zrobić…
— I pan mi przebacz, baronie — odpowiedział Wokulski.
↓ Expand fragment ↓Dla panny Izabeli impertynenckie spojrzenia barona i otwarte nazwanie Wokulskiego jej wielbicielem były strasznym ciosem...
↑ Hide fragment ↑Dla panny Izabeli impertynenckie spojrzenia barona i otwarte nazwanie Wokulskiego jej wielbicielem były strasznym ciosem. Zabiłaby barona, gdyby to uchodziło dobrze wychowanym kobietom. Cierpienie jej było tym dokuczliwsze, że hrabina słuchała jego wybuchu spokojnie, prezesowa z zakłopotaniem, a ojciec nie odzywał się nawet, od dawna uważając Krzeszowskiego za wariata, którego należy nie drażnić, ale traktować pobłażliwie.
W takiej chwili (kiedy już zaczęto spoglądać na nich z innych powozów) przyszedł pannie Izabeli na pomoc Wokulski. I nie tylko przerwał baronowi tok jego niezadowoleń, ale wyzwał go na pojedynek. O tym żadne z nich nie wątpiło; prezesowa wprost zlękła się o swego faworyta, a hrabina zrobiła uwagę, że Wokulski nie mógł postąpić inaczej, ponieważ baron zbliżając się do powozu potrącił go i nie przeprosił.
↓ Expand fragment ↓Fatalna historia — ciągnął dalej. — Między naszymi wspólnikami popłoch, bo Krzeszowski strzela doskonałe… Gdyby zaś ten...
↑ Hide fragment ↑Fatalna historia — ciągnął dalej. — Między naszymi wspólnikami popłoch, bo Krzeszowski strzela doskonałe… Gdyby zaś ten człowiek zginął, wszystkie moje rachuby na nic. Straciłbym w nim prawą rękę… jedynego możliwego wykonawcę moich planów… Jemu jednemu powierzyłbym kapitały i jestem pewny, że miałbym co najmniej osiem tysięcy rubli rocznie… Los prześladuje mnie nie na żarty!…
Zły humor pana domu źle oddziałał na innych; obiadu nikt nie jadł. Po obiedzie pan Tomasz zamknął się w gabinecie i chodził wielkimi krokami, co było dowodem niezwykłego wzruszenia.
Panna Izabela także poszła do swego gabinetu i jak zwykle w chwilach zdenerwowania położyła się na szezlongu. Opanowały ją posępne myśli.
„Krótko trwał mój triumf — mówiła sobie. — Krzeszowski naprawdę dobrze strzela… Jeżeli zabije jedynego człowieka, który dziś ujmuje się za mną, to co? Pojedynek jest istotnie barbarzyńskim zabytkiem. Bo Wokulski (biorąc go ze strony moralnej) więcej jest wart od Krzeszowskiego, a jednak… może zginąć!… Ostatni czło
Tu odezwała się w pannie Izabeli rodowa pycha.
„No — mój ojciec nie potrzebuje przecież łaski Wokulskiego; powierzyłby mu swój kapitał, otoczyłby go protekcją, a on płaciłby mu procenta; w każdym razie szkoda go…”
↓ Expand fragment ↓Zawiązał Wokulskiemu ręcznik na szyi i mydląc mu policzki z szybkością piorunu, mówił dalej:
— W...
↑ Hide fragment ↑Zawiązał Wokulskiemu ręcznik na szyi i mydląc mu policzki z szybkością piorunu, mówił dalej:
— W mieście, panie, cicho do czasu, a zresztą nic. Byłem wczoraj z towarzystwem na Saskiej Kępie, ale cóż to, panie, za ordynaryjna młodzież!… Pokłócili się w tańcu i proszę mego pana wyobrazić sobie… Główkę trochę wyżej, s'il vous plait…
Wokulski podniósł głowę trochę wyżej i zobaczył, że jego operator nosi złote spinki przy bardzo brudnych mankietach.
— Pokłócili się w tańcu — ciągnął elegant błyskając mu brzytwą przed oczyma — i proszę sobie wyobrazić, że jeden chcąc kopnąć drugiego w wystawę — uderzył damę!… Zrobił się hałas… pojedynek… Mnie naturalnie wybrano na sekundanta i właśnie byłem dziś w kłopocie, bom miał tylko jeden pistolet, kiedy przed półgodziną przychodzi do mnie obrażający i mówi, że nie głupi strzelać się i że obrażony — może mu oddać, byle tylko raz… Główkę na prawo, s'il vous plait… No wie pan, byłem tak oburzony (przed pół godziną), że porwałem faceta za galeryjkę, kolanem w antresolę i — won! za drzwi. Z takim błaznem strzelać się nie podobna, n'est–ce pas?… Teraz na lewo, s'il vous plait.