Wstał o siódmej rano tak rześki i wesoły, że zwróciło to uwagę służącego, który zaczął kręcić się po pokoju.
— Czegóż to chcesz? — zapytał Wokulski.
— Ja nicz. Ino, proszę pana, stróż chce, ale nie śmi prosić, żeby pan pofatygował się i potrzymał mu dzieczko do krztu.
— A a a!… A pytał się, czy ja chcę, żeby on miał dziecko?
— Nie pytał się, bo pan był wtedy na wojnie.
— No dobrze. Będę jego kumem.
— To może by mnie pan teraz podarował sztary szurdut, bo jakże ja będę na krzcinach?
— Dobrze, weź ten surdut.
— A reperaczyja?…
— O, głupi jesteś, nie nudź mnie… Każ zreperować, choć nie wiem co…
— Bo ja chciałbym, proszę pana, akszamitny kołmirz.
— Przyszyj sobie aksamitny kołnierz i idź do diabła.
— Czałkiem beż potrzeby gniewa się pan, bo przecie to dla pańszkiego honoru, nie dla mego — odparł służący i wychodząc trzasnął drzwiami.
Czuł, że jego pan jest w wyjątkowo dobrym usposobieniu.