— Chcę kupić kamienicę — ciągnął Wokulski.
— Już?… — spytał mecenas podnosząc brwi i schylając głowę. — Winszuję, bardzo winszuję… Dom handlowy nie na próżno nazywa się domem… Kamienica dla kupca jest jak strzemię dla jeźdźca; pewniej siedzi na interesach. Handel nie oparty na tak realnej podstawie, jaką jest dom, jest tylko kramarstwem. O jakąż to chodzi kamienicę, jeżeli szanowny pan raczysz mnie już zaszczycać swoim zaufaniem?
— Ma być w tych dniach licytowany dom pana Łęckiego…
— Znam — przerwał adwokat. — Mury wcale dobre, rzeczy drewniane należałoby stopniowo zmienić, w rezerwie ogród… Licytuje baronowa Krzeszowska do sześćdziesięciu tysięcy rubli, konkurentów zapewne nie będzie, kupimy najwyżej za sześćdziesiąt tysięcy rubli.
— Choćby za dziewięćdziesiąt tysięcy, a nawet i więcej — wtrącił Wokulski.
— Po co?… — skoczył na fotelu adwokat. — Baronowa poza sześćdziesiąt tysięcy nie wyjdzie, domów nikt dziś nie kupuje… Wcale dobry interes…
— Dla mnie będzie dobrym nawet za dziewięćdziesiąt tysięcy.
— Ale lepszym za sześćdziesiąt pięć tysięcy…
— Nie chcę obdzierać mego przyszłego wspólnika.
— Wspólnika?… — zawołał adwokat. — Ależ szanowny pan Łęcki jest stanowczym bankrutem; po prostu skrzywdziłbyś go pan, naddając mu jakieś kilka tysięcy rubli. Znam pogląd jego siostry, hrabiny, na tę sprawę… W chwili gdy pan Łęcki zostanie bez grosza przy duszy, jego urocza córka, którą wszyscy uwielbiamy, wyjdzie za barona albo marszałka…