— Słuchaj, Węgiełek — rzekł nagle — podobasz mi się. Będę w tej okolicy — dodał, cicho wzdychając — będę jeszcze z tydzień… A jeżeli wyrzeźbisz mi dobrze napis, wezmę cię do Warszawy na jakiś czas… Tam przekonam się, co jesteś wart, i… może odnajdą się twoje warsztaty.
Chłopak pochylał głowę na prawo i na lewo, przypatrując się Wokulskiemu. Nagle przyszło mu na myśl, że musi to być bardzo bogaty pan, a może nawet z takich panów, których niekiedy Bóg zsyła, ażeby opiekowali się ludźmi biednymi i — zdjął czapkę.
— Cóżeś stanął? Nakryj głowę… — rzekł Wokulski.
— Przepraszam pana… może ja co złego powiedziałem?… Ale u nas, panie, to tacy panowie nie bywają… Podobno bywali dawnymi czasy… Nawet ojciec nieboszczyk gadał, że sam widział takiego pana, co wziął z Zasławia sierotę i zrobił z niej wielką panią, a jegomości zostawił tyle pieniędzy, że z nich wybudowali nową dzwonnicę…
Wokulski uśmiechał się patrząc na zakłopotaną minę chłopaka i z dziwnym uczuciem myślał, że za swój jednoroczny dochód mógłby uszczęśliwić stu kilkudziesięciu takich jak ten oto…
„Pieniądz naprawdę jest wielką potęgą, tylko trzeba go umieć użyć…”