Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
Theme
Obcy
in work
Lalka, tom drugi
↓ Expand fragment ↓— Grand Hotel — mówi Wokulski siadając.
Dorożkarz dotyka ręką kapelusza i woła:
— Naprzód, Lizetka!…. Ten szlachetny...
↑ Hide fragment ↑— Grand Hotel — mówi Wokulski siadając.
Dorożkarz dotyka ręką kapelusza i woła:
— Naprzód, Lizetka!…. Ten szlachetny cudzoziemiec postawi ci za fatygę kwartę piwa.
Następnie, odwróciwszy się bokiem do Wokulskiego, mówi:
— Jedno z dwojga, obywatelu: albo dopiero dziś przyjechaliście, albo jesteście po dobrym śniadaniu?…
— Dziś przyjechałem — odpowiada Wokulski, uspokojony widokiem jego pełnej, czerwonej twarzy bez zarostu.
— I piliście trochę, to zaraz widać — wtrąca dorożkarz. — A taksę znacie?…
— Wszystko jedno.
— Naprzód, Lizetka!… Bardzo podobał mi się ten cudzoziemiec i myślę, że tylko tacy powinni pokazywać się na naszej wystawie. Czy aby jesteście pewni, obywatelu, że mamy jechać do Grand Hotel?… — zwraca się do Wokulskiego.
— Najzupełniej.
— Naprzód, Lizetka! Ten cudzoziemiec zaczyna mi imponować. — Czy nie jesteście, obywatelu, z Berlina?…
— Nie.
Dorożkarz przypatruje mu się chwilę, wreszcie mówi:
— Tym lepiej dla was. Nie mam wprawdzie pretensji do Prusaków, choć zabrali nam Alzację i spory kawał Lotaryngii, ale zawsze nie lubię mieć Niemca za kołnierzem. Skądże jesteście, obywatelu?
— Z Warszawy.
— Ah, ca!… Piękny kraj… bogaty kraj… Naprzód, Lizetka!… Więc pan jesteś Polak?… Znam Polaków!… Oto plac Opery, obywatelu, a oto Grand Hotel…
↓ Expand fragment ↓Nagle umilkł, szybko odszedł i zniknął między dwoma przejeżdżającymi powozami. Natomiast zbliżył się jakiś wojskowy...
↑ Hide fragment ↑Nagle umilkł, szybko odszedł i zniknął między dwoma przejeżdżającymi powozami. Natomiast zbliżył się jakiś wojskowy w krótkiej pelerynie, z kapturem na plecach. Wojskowy chwilę przypatrzył się Wokulskiemu i rzekł z uśmiechem.
— Pan cudzoziemiec?… Niech pan będzie ostrożny ze znajomościami w Paryżu…
Wokulski machinalnie dotknął bocznej kieszeni surduta i już nie znalazł tam srebrnej papierośnicy.
↓ Expand fragment ↓— Czego nie rozumiesz — on mówi — tego, że sklep sprzedany?…
— Przeżegnaj się pan, panie radco — ja...
↑ Hide fragment ↑— Czego nie rozumiesz — on mówi — tego, że sklep sprzedany?…
— Przeżegnaj się pan, panie radco — ja mówię — jaki sklep?
Poczciwy radca był już po szóstym kuflu, więc zaczyna się śmiać i mówi:
— Phy! ja się przeżegnam, ale panu to się i przeżegnać nie pozwolą, jak z chrześcijańskiego chleba przejdziesz na żydowską chałę; wszak ci to, jak gadają, Żydzi wasz sklep kupili…
Myślałem, że dostanę apopleksji.
— Panie radco — mówię — jesteś pan zbyt poważnym człowiekiem, ażebyś nie miał powiedzieć, skąd ta wiadomość?
— Całe miasto gada — odparł radca — a zresztą niech obecny tu pan Szprot pana objaśni.
— Panie Szprot — mówię kłaniając się — nie chciałbym ubliżyć panu, tym więcej, że żądałem od pana satysfakcji, a pan odmówiłeś mi jej jak hultaj… Jak hultaj, panie Szprot… Oświadczam panu jednak, że albo powtarzasz, albo sam fabrykujesz plotki…
— Co to jest?!… — wrzasnął Szprot, znowu jak niegdyś bijąc pięścią w stół. — Odmówiłem, gdyż nie jestem od dawania satysfakcji panu ani nikomu. Z tym wszystkim powtarzam, że sklep wasz kupują Żydzi…
— Jacy Żydzi?
— Diabeł ich wie: Szlangbaumy, Hundbaumy, czy ja ich zresztą znam!…
Taka mnie porwała wściekłość, żem kazał przynieść piwa, a radca Węgrowicz mówi serdecznie.
— Z tymi Żydami to może być kiedyś głupia awantura. Tak nas duszą, tak nas ze wszystkich miejsc wysadzają, tak nas wykupują, że trudno poradzić z nimi. Już my ich nie przeszachrujemy, to darmo, ale jak przyjdzie na gołe łby i pięści, zobaczymy, kto kogo przetrzyma…
— Pan radca ma rację! — dodał Szprot. — Tak wszystko ci Żydzi zagarniają, że w końcu trzeba im będzie siłą odbierać, dla utrzymania równowagi. Bo zobaczcie tylko, panowie, co się dzieje, choćby z takimi kortami…
— No — mówię — jeżeli nasz sklep kupią Żydzi, to i ja się z wami połączę; jeszcze moja pięść coś zaważy… Ale tymczasem, na miłosierdzie boskie, nie rozpuszczajcie plotek o Wokulskim i nie drażnijcie ludzi przeciw Żydom, bo już i bez tego panuje rozgoryczenie…
Wróciłem do domu z bólem głowy, wściekając się na cały świat. Budziłem się kilka razy w ciągu nocy, a po każdym zaśnięciu śniło mi się, że Żydzi naprawdę sklep nasz kupili i że ja, aby nie umrzeć z głodu, chodziłem po podwórzach z katarynką, na której był napis: „Ulitujcie się nad biednym, starym oficerem węgierskim!”
↓ Expand fragment ↓— Żydowszczyzna w naszej spółce!… — westchnął książę. — Oni nawet na posiedzeniach gotowi rozmawiać po żydowsku… Nieszczęsny...
↑ Hide fragment ↑— Żydowszczyzna w naszej spółce!… — westchnął książę. — Oni nawet na posiedzeniach gotowi rozmawiać po żydowsku… Nieszczęsny kraj! Nieszczęsny język!…
— Nie ma obawy — wtrącił Wokulski — Większość naszych wspólników ma zwyczaj rozmawiać na sesjach po francusku i językowi nic się nie stało, więc chyba nie zaszkodzi mu kilka frazesów w żargonie.
Książę zarumienił się.
— Ależ starozakonni, panie… obca rasa… Teraz jeszcze zaczęła się przeciw nim jakaś niechęć…