Pokazał mu metalową kulkę ciemnej barwy.
— Zdaje mi się, że to jest metal drukarski.
— Weź w rękę…
Wokulski wziął kulkę i aż zdziwił się, tak była ciężka.
— To jest platyna — rzekł.
— Platyna?… — powtórzył Geist z drwiącym uśmiechem. — Oto masz platynę…
I podał mu tej samej wielkości kulkę platynową. Wokulski przekładał obie z rąk do rąk; zdziwienie jego wzrosło.
— To jest chyba ze dwa razy cięższe od platyny?… — szepnął.
— A tak… tak!… — śmiał się Geist. — Nawet jeden z moich przyjaciół akademików nazwał to „komprymowaną platyną”… Dobry wyraz, co? na oznaczenie metalu, którego ciężar gatunkowy wynosi 30,7 g… Oni tak zawsze. Ile razy uda im się wynaleźć nazwę dla nowej rzeczy, zaraz mówią, że ją wytłomaczyli na zasadzie już poznanych praw natury. Przepyszne osły… najmędrsze ze wszystkich, jakimi roi się tak zwana ludzkość… A to znasz? — dodał.
— No, to jest sztabka szklana — odparł Wokulski.
— Cha! cha!… — śmiał się Geist. — Weź do ręki, przypatrz się… Prawda, że ciekawe szkło?… Cięższe od żelaza, z odłamem ziarnistym, wyborny przewodnik ciepła i elektryczności, pozwala się strugać… Prawda, jak to szkło dobrze udaje metal?… Może chcesz je rozgrzać albo kuć młotem?…
Wokulski przetarł oczy. Nie ulega kwestii, że takiego szkła nie widziano na świecie.
— A to?… — spytał Geist pokazując mu inny kawałek metalu.
— To chyba stal…
— Nie sód i nie potas?… — pytał Geist.
— Nie.
— Weźże do rąk tę stal…
Tu już podziw Wokulskiego przeszedł w pewien rodzaj zaniepokojenia: owa rzekoma stal była lekką jak płatek bibułki.
— Chyba jest pusta w środku?…
— Więc przetnij tę sztabkę, a jeżeli nie masz czym, przyjedź do mnie. Zobaczysz tam nierównie więcej podobnych osobliwości i będziesz mógł robić z nimi próby, jakie ci się podoba.
Wokulski oglądał po kolei ów metal cięższy od platyny, drugi metal przeźroczysty, trzeci lżejszy od puchu… Dopóki trzymał je w rękach, wydawały mu się rzeczami najnaturalniejszymi pod słońcem: cóż jest bowiem naturalniejszego aniżeli przedmiot, który oddziaływa na zmysły? Lecz gdy oddał próbki Geistowi, ogarniało go zdziwienie i niedowierzanie, zdziwienie i obawa. Więc znowu oglądał je, kręcił głową, wierzył i wątpił na przemian.