Spis treści
- Bóg: 1 2 3 4 5
- Grzech: 1 2
- Kara: 1 2 3 4 5 6
- Kondycja ludzka: 1 2 3 4
- Los: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13
- Matka: 1 2
- Mąż: 1
- Miasto: 1 2
- Naród: 1
- Obowiązek: 1 2
- Ojczyzna: 1
- Państwo: 1 2
- Przywódca: 1 2 3 4 5 6
- Rodzina: 1 2 3 4
- Rozpacz: 1
- Samobójstwo: 1
- Sprawiedliwość: 1 2
- Syn: 1
- Śmierć: 1 2
- Wizja: 1 2
- Władza: 1 2 3
- Zbrodnia: 1 2 3
- Zbrodniarz: 1 2
- Żona: 1
Król Edyptłum. Kazimierz Morawski
Wstęp [Kazimierza Morawskiego]
1. Mit i opowieść o Edypie
Lajos, król Teb i mąż Jokasty, otrzymał był groźną wróżbę, że zginie z rąk własnego syna. Gdy mu więc syn ten się narodził, oddał on go niewolnikowi i kazał wynieść w pobliskie góry Kiteronu. Przebito dziecięciu kostki, jak dziś jeszcze zabitej zwierzynie przebija się skoki, a przeciągnąwszy przez rany w stopach sznur, uniósł go powolny rozkazom pana pachołek w dzikie ustronie. Zdjęty jednak litością nie porzucił on tam dziecka na śmierć głodową czy też łup dzikich zwierząt, lecz oddał je znajomemu pasterzowi z Koryntu, który na tych samych polanach górskich pasał swoje bydło. Ten znów powierzył nieszczęśliwe pacholę bezdzietnym panom Koryntu, królowi Polybosowi i jego małżonce Meropie. Tutaj tedy wzrastał młodzieniec, nazwany Edypem, czyli dosłownie Obrzmiałonogim, od blizn, które widniały na jego zranionych niegdyś stopach.
Spędził on pierwsze lata szczęśliwe w błogiej nieświadomości, że nie był właściwie synem przybranych tych rodziców. Nierozważne jednak słowo towarzysza wzbudziło w nim pewne niepokoje, których nie umiał stłumić; postanowił tedy w Delfach od Apollina dowiedzieć się prawdy. Bóg jednak, zamiast pożądanego światła, dał mu straszną odpowiedź, że własnego ojca zamorduje, pojmie za żonę własną matkę i spłodzi z nią nieszczęsne pokolenie. Aby uniknąć tej grozy, opuścił tedy Edyp Korynt, gdzie pozostali jego mniemani rodzice, i samowolnie puścił się na wędrówkę przez Focydę. W tym samym zaś czasie król tebański Lajos wybrał się był w podróż do wyroczni delfickiej. Przypadek zrządził, że w ciasnym wąwozie poczet króla spotkał się z młodzieńczym pielgrzymem. Przy wymijaniu się doszło do zwady i bójki, która zakończyła się krwawo. Młody Edyp zabił Lajosa i jego towarzyszy, z wyjątkiem jednego, który wrócił do Teb i aby zakryć się tutaj przed hańbą i zarzutem tchórzostwa, rozsiewał wieść, iż król zginął z rąk rozbójników.
Edyp tymczasem, pielgrzymując dalej, przybył do stolicy tebańskiej. Tutaj sprawował po śmierci Lajosa rządy Kreon, brat królowej Jokasty. Ale miasto jęczało pod obuchem srogiego nieszczęścia; bóstwo bowiem zagniewane, podobno Hera, nasłało tu jakiegoś potwora, który porywał i uśmiercał tebańskich młodzieńców. Potwór ten o twarzy ludzkiej, ciele i szponach lwa skrzydlatego, nazywał się Sfinksem, czyli zmorą albo „dławicielką”. Dłuższy czas oczekiwano już tam zbawcy, który by gród od tej plagi wyzwolił; nagle pojawił się nieznany przybysz z obczyzny, Edyp, i zwalczył groźnego potwora. W nagrodę miasto oddało mu rękę królowej Jokasty. — Jest to motyw częsty w baśniach wszystkich wieków i narodów, opowiadających chętnie o rycerzach, którzy przez czyn waleczny, zwycięskie pokonanie dzikiego zwierza czy też dziwoląga zdobywają sobie rękę księżniczek czy królewien. Później baśń ta została przetworzona i Sfinks stawiał śmiałkom zagadki, od których rozwiązania zależało ich życie. Edyp według tych opowieści odgadł rzekomo, że zagadka o istocie, która z rana na czterech nogach chodzi, w południe na dwóch, a na trzech pod wieczór, odnosi się do człowieka i jego żywota; po czym Sfinks, uznawszy się za pokonanego, rzucił się sam w przepaść ze skały, z której dotąd groził miastu i gnębił jego mieszkańców.
Dzielny przybłęda objął więc rządy w Tebach i pojął Jokastę za małżonkę. Jako dzieci z kazirodczego tego związku nazywa poezja znane postaci Eteokla i Polinika, Antygonę i Ismenę. Po pewnym czasie zaczyna się atoli prawda i groza położenia na wierzch wybijać. Edyp sam usiłuje ją odkryć i wyśledzić. Kiedy zaś łuski z oczu mu spadły, targa się on na wzrok swój, a oślepiony znosi teraz różne cierpienia, czy to w ciemnicy więzienia, czy, według innego podania, na tułaczce.
Dojrzeliśmy pewne rysy baśni ludowej w tej opowieści; na dnie jednak tego mitu o Edypie leżała jakaś wiara w bóstwo ziemne, które z matki ziemi zrodzone, jak każdy jej płód, następnie znów się z nią łączy i żeni, ciągle więc się odnawia i usuwa przeszłość, t. j. dawny rok, czyli własnego ojca. To ziemskie bóstwo morduje więc corocznie swego rodzica i poślubia własną matkę. — Fantazja Greków zmieniła z czasem matkę-ziemię w śmiertelną kobietę, a jej syna-małżonka w króla i bohatera, ubierając ich losy w tysiączne barwy i różnorodne zdarzenia. Wielka groza osiadła odtąd na całym tym podaniu.
2. Edyp w poezji i dramat Sofoklesa Król Edyp
Ajschylos wprowadził zapewne pierwszy mit o Edypie na scenę ateńską. W r. 467 wystawił on swą niezachowaną tetralogię, osnutą na tym podaniu. Cztery sztuki: Lajos, Edyp, Siedmiu przeciw Tebom i satyrowy dramat p. t. Sfinks złożyły się na całość, z której tylko trzecia sztuka się uratowała. Później opracował Eurypides mit o Edypie, zarówno w swej tragedii Edyp, jako też w trylogii z r. 410, której trzy sztuki Oinomaos, Chrysippos i Fenicjanki przedstawiły całe podanie o losach nieszczęsnego rodu Labdakidów. Ponadto w innych jeszcze sztukach wprowadził postaci tego cyklu na scenę; ale jedynie Fenicjanki zachowały się po dziś dzień z tragedii Eurypidesa, których osnową były tebańskie podania.
Szczęśliwiej obszedł się los pod tym względem ze spuścizną starszego rówieśnika Eurypidesa. Z zachowanych siedmiu tragedii Sofoklesa trzy sztuki odnoszą się bowiem do mitu o Edypie. Król Edyp, Edyp w Kolonie i Antygona przedstawiają nam z kolei trzy fazy tego rodzinnego dramatu. Nie tworzyły te sztuki trylogii, bo w rozmaitych czasach jako odrębne i samodzielne tragedie pojawiły się na scenie. Najstarszą pod względem czasu powstania była Antygona, dziełem zaś starości poety Edyp w Kolonie. Król Edyp wreszcie wystawiony został według prawdopodobnego przypuszczenia krótko po roku 430 przed Chr., a więc w pierwszych latach wojny peloponeskiej.
Kiedy nasz dramat się zaczyna, położenie w Tebach przedstawia się nam w następujących zarysach. Edyp panował już cały szereg lat nad miastem obok żony swej Jokasty, która go obdarzyła kilkorgiem dzieci. Teraz złowrogie Erynie, które prześladują Labdakidów od pokoleń, zaczynają się dobierać do odrzwi pałacu, w którym zgroza i ohyda bez ludzkiej wiedzy i winy Edypa rozgościły się i gdzie już zawiązał się najstraszniejszy z dramatów. Dobierać się też do tych odrzwi poczyna prawda.
Zaraza, której przyczyn i powodów nikt zbadać nie umie, naraz wybuchła w Tebach, i dziesiątkuje miasto. Zapytana wyrocznia delficka odpowiada, że krew zamordowanego Lajosa woła o pomstę i sprowadza te klęski, że winowajcę wytropić należy i usunąć z kraju. Natenczas Edyp zabiera się do spełnienia tego zadania, chce rozjaśnić ciemności, a działanie jego gromadzi wraz ze światłem coraz cięższe gromowładne chmury nad jego głową, tak ciężkie, że go spychają wreszcie w otchłań bezbrzeżną rozpaczy i nędzy.
Poeta przeprowadza tę walkę o prawdę, raniącą i miażdżącą bohatera dramatu, z wspaniałym artyzmem. Mamy tu całą skalę od budzących się wewnętrznych niepokojów, od szarpania się i miotania ze świtającym światłem aż do ostatecznego przejrzenia rzeczywistości, której oko bohatera znieść już nie może. Jeżeli cię oko twoje gorszy, wyjmij je, — to wypełnia Edyp, bo mu się w końcu tak otwierają oczy na prawdę pełną grozy, że aż patrzeć na nią nie jest w stanie i woli w ślepocie zamknąć się przed tej sromoty obrazem. Kiedy wreszcie ona w całej nagości i przejrzystości mu się wyłania, zwraca się Edyp w przepięknej inwokacji do słońca i światła dziennego, żegna się z jego strugami, aby niebawem własną ręką na wzrok swój się targnąć.
Stoczenie się ze szczytu chwały i potęgi chyba w żadnej tragedii takiego odgłosu nie znalazło. Fortuna rzadko się pastwi w tak okrutny sposób nad swoją ofiarą. Edyp ma w królu Lirze postać pokrewną przez bezmiar nieszczęścia, które setką ramion i sieci sięga po przeznaczone ofiary, nasuwa przy runięciu w przepaść ułudne gałęzie ratunku, które łamią się za dotknięciem i pogrążają gwałtowniej i głębiej w czeluściach rozpaczy. Rozpacz ta wybrzmiewa w końcu tragedii w tych urywanych, poszarpanych przemowach Edypa, które są jękami bólu i nędzy wobec widza, jękami bólu, sromoty… i miłości wobec własnych dzieci, które jak białe anioły opromieniają swym zjawieniem się w końcu dramatu oślepionego starca, uchwyconego w szpony czarnego demona nieszczęścia. Wszystkie boleści tych, co szukają winy w sobie, by kraj ratować, tych, którzy wszelką ofiarę, nawet własnej osoby, własnego szczęścia gotowi złożyć na ołtarzu prawdy i dobra ogólnego, przedstawiono tu w sposób pełen grozy.
Układ dramatu Sofoklesa jest następujący:
W prologu (w. 1–150) widzimy mieszkańców znękanego miasta u stóp ołtarzy; błagają oni bogów o zmiłowanie i odwrócenie zarazy. Edyp przyrzeka im, że nie zaniecha niczego, aby wyśledzić przyczyny gniewu nieśmiertelnych. Posłał on już był Kreona do wyroczni delfickiej, od której wszyscy się spodziewają wyjawienia prawdy i rady skutecznej. Kreon rzeczywiście powraca i obwieszcza, iż Febus nakazuje usunąć z kraju co najprędzej mordercę Lajosa. Edyp więc postanawia go wyśledzić i wśród zebrania starszyzny obmyślić środki wybawienia i ratunku.
Następuje wejście czyli parodos chóru (w. 151–204): w pieśniach swych maluje on wszystkie klęski, płynące z zarazy, wzywa z kolei bóstwa opiekuńcze grodu, aby stanęły w jego obronie. — Następują dialogi, czyli pierwszy epejsodion sztuki (w. 205–451). Edyp rzuca przed starszyzną swe klątwy na mordercę Lajosa; te wyklinania, miotane nieświadomie na własną osobę, są pełne tragicznej ironii. Przywołany przez Edypa wróżbita, ślepy Tyrezjasz, ma wskazać sprawcę dawnej zbrodni i wyjaśnić ciemności. Tyrezjasz zna jej przebieg, ale nie chce stanowczo odsłonić prawdy, waha się przed jej nagim wypowiedzeniem; lecz gdy Edyp uniesiony gniewem obrzuca go podejrzeniami oszustwa i spiskowania, wybucha także Tyrezjasz gwałtownymi groźbami i klątwą. Niepokoją one Edypa, lecz odbijają się jeszcze od jego przekonania i duszy, zaćmionej coraz natarczywszymi podejrzeniami, że całe otoczenie czyha wyłącznie na jego zgubę. Edyp sarka i miota się przeciw słowom wróżbity, jak królowie izraelscy Jeroboam i Manasse, karcący Amosa i Izajasza. Wieczny bunt człowieka przeciw bolącej prawdzie budzi się w Edypie wśród usiłowań, aby tę prawdę wydrzeć tajemnicy, która go otacza. Tyrezjasz rzuca wobec tego słowo, które odtąd w rozlicznych odmianach tylokrotnie pobrzmiewać miało w starciach między władcami ziemi a potęgą duchową:
Chór także w swej pieśni (pierwszy stasimon, w. 452–502) wije się wśród niepewności, nie wie, na kogo jako na sprawcę zbrodni wskazywał głos z Delf i następnie Tyrezjasz, a ostatecznie wyraża swój hołd i podziw dla tyle zasłużonego dla Teb Edypa.
W drugim epejsodionie (w. 503–830) wytrącony z równowagi Edyp znieważa w podobnym rozdrażnieniu szwagra swego Kreona, wypowiada także przypuszczenie, że on podkopuje rozmyślnie jego władzę i powagę, spiskując z Tyrezjaszem. Kreon, brat i szwagier królewski, przedstawia powszedni typ człowieka, rozkoszującego się w błogości wysokiej parenteli, w wygodach swej dworskiej a nieodpowiedzialnej godności, w służbie u zdrowego, poziomego rozsądku. Jest to jeden z tych ludzi, którzy pchają swą taczkę statecznie, a w wyścigach życia taczki idą nieraz pewniej, a czasem i prędzej od rydwanów dobiegają do mety. W sporze między Edypem i Kreonem porywczego władcę łagodzą chór i królowa Jokasta. Chór ten towarzyszy całej akcji jako życie powszednie, codzienne, rozwijające się na szarej płaszczyźnie u stóp góry, na której grzmią burze dramatu. — Ten chór tragedii greckiej niże na wątku akcji swe sądy i zdania, wplata w prozę i grozę życia pogodne kwiaty poezji, w dramat życiowy odgłosy praktycznego, czasem prawie poziomego rozsądku. Ta vox populi bywa niekiedy vox Dei, ale najczęściej głosem tego boga, którego poeta francuski nazwał le dieu des bonnes gens. — Przez cały nasz dramat chór ten, współczujący z Edypem, chwieje się między przywiązaniem i ufnością do władcy a strachem przed grozą, która zawisła nad jego głową. Wobec Jokasty, która targa się na uświęcone stanowisko wróżbitów, ujmuje się za bogów prawami i powagą. Bo Jokasta, żona dwóch królów tebańskich, ojca i syna, gwałtownie się uczepia swego szczęścia i dostojności, z której dopusty losów mają ją strącić; nie chce ona długo uznać i przejrzeć grozy skłębiającej się nad jej i Edypa głową, widzi grę obłoków tam, gdzie spiętrzają się chmury przed burzą, odurza siebie i innych zbyt długo błogą niepewnością, a na wszystko znajduje wybieg, nawet w okolicznościach, w których trudno o wyjście. Kiedy wróżby godzą coraz wymowniej w Edypa jako mordercę, sarka ona na wróżbiarzy i lekceważy ich słowa.
Wobec tych bluźnierstw podnosi zbożny protest chór w pieśni następującej w drugim stasimonie, w. 831–880, ujmując się za nadziemskimi prawami i świętością przepowiedni, uskarżając się na krnąbrność śmiertelnych, wskutek której
W trzecim epejsodionie (w. 881–1041) Jokasta, zgnębiona rosnącymi niepokojami męża i coraz bardziej ujawniającą się prawdą, że Edyp zgładził Lajosa, zanosi modły do tego samego Apollina, z którego co dopiero się natrząsała. Błagać zamierza ona boga, aby nie odsłaniał ostatnich rąbków, okrywających groźną rzeczywistość. Przypomina ta modlitwa podobne błagania Sofoklesowej Klitemnestry w Elektrze, aby bóg zaniechał ukarania jej mordu spełnionego na mężu. Jokasta jest mniej winna, ale modły jej mają również poziome pobudki i nieziszczalne cele. — Bezpośrednio potem pojawia się posłaniec z Koryntu, niosący wieści ważne dla Edypa. Udziela on tedy wiadomości, że Polybos, władca Koryntu umarł, co wyzwala na razie Edypa od obawy przed zabiciem ojca. Pozostaje jednak drugi szczegół dawnej przepowiedni, że Edyp poślubi własną matkę, i ten szczegół nie przestaje Edypa niepokoić. Na to zapewnia go ów posłaniec, iż nie był dziecięciem zrodzonym z Polybosa i Meropy, lecz przybranym ich synem, przyniesionym niegdyś z obczyzny; posłaniec stanowczo może to stwierdzić, bo on był właśnie owym sługą Polybosa, który niegdyś z rąk pasterza Lajosowego odebrał wysadzone w górach dziecię. Wystarczy według niego zawezwać tego pasterza, aby ostatecznie i zupełnie wyjaśnić położenie. Edyp postanawia więc to zaraz uczynić, bo nie cofnie się on przed żadnym krokiem, wiodącym do światła, chociażby ono miało go zmiażdżyć i powalić. Jokasta na próżno chce go odwieść od tego, a widząc, że wszystkie jej wybiegi i ułudy pryskają wniwecz pod nawałem prawdy, która się wybija z nieprzepartą siłą, ucieka wreszcie do wnętrza domostwa, aby się targnąć na własne życie. — Samobójstwo, które jak mors ex machina przecina dramaty życiowe, zamiast by je rozwiązywać, pojawia się cztery razy w tragediach znanych Sofoklesa. — Chór tymczasem jeszcze nie wie, co Jokasta postanowiła uczynić, a nie zdaje sobie także sprawy, że katastrofa zawisła już bezpośrednio nad całym domem. I jak w życiu przed zgonem nędzę ludzkości złoci czasem złudny promień nadziei, tak i w tragedii greckiej wyprzedzają niekiedy ostateczną perypetię jakieś wybuchy otuchy i ułudy.
W radosnej pieśni (w. 1042–1058) chór wyraża swe przypuszczenie, że Edyp, który nie był dzieckiem korynckich władców, ujrzał światło dzienne wśród szczytów Kiteronu jako syn jakiegoś boga lub bogini.
Bezpośrednio jednak potem prawda w całej nagości i sromocie ujawnia się przed Edypem. Posłaniec z Koryntu wraz z dostawionym pasterzem tebańskim wyznają w czwartym epejsodionie (w. 1059–1138) wszystkie szczegóły z przeszłości Edypa; ów pasterz tebański odebrał był z rąk Jokasty niemowlę i wręczył je znajomemu pachołkowi korynckiemu. W przystępie rozpaczy i szału teraz Edyp, podobnie jak przedtem jego żona i matka, wybiega ze sceny, aby we wnętrzu domostwa porachować się ze swoim nieszczęściem, z tym, że przejrzał już do głębi otchłań swego upadku i klęski. Po stopniach coraz większego poniżenia i przez ciernie i głogi coraz bardziej krwawiące doprowadził poeta swego bohatera z wyżyn tronu do nędzy i poznania siebie, największego i najtrudniejszego anagnorismos, jaki widnieje na kartach greckiego dramatu.
I przejrzał nawet wreszcie ten chór, któremu wdzięczność wobec Edypa zamykała dotąd oczy na rzeczywistość. Przejrzał tak dalece, że wobec tego upadku przestał wierzyć w możliwość szczęścia na ziemi. Ponurym Miserere nad marnością życia i znikomością chwały i powodzenia wybrzmiewa pieśń chóru, płacząca nad ludzkości i Edypa nieszczęściem (czwarty stasimon, w. 1139–1178).
Od w. 1179 następuje exodos czyli zakończenie dramatu. Wychodzący z wnętrza domu sługa obwieszcza zgon Jokasty i ostatnie chwile zrozpaczonej kobiety. Potem zjawia się sam Edyp, który wyłupił sobie oczy, aby odtąd w lamentacjach nad swoją nędzą ulżyć swej zmiażdżonej duszy, a zwrócić się do nowego władcy, Kreona, któremu teraz ster państwa przypadł w udziale, z prośbą, aby go jak najprędzej wygnano z Teb do jakiejś pustynnej ustroni, w pełnych wreszcie uczucia słowach pożegnać swe córki, Antygonę i Ismenę, które poleca troskliwej Kreona opiece. Rozbitek życia, stojący na ostatnim progu nieszczęścia, stargany pasmem klęsk i poniżeń, jedno wyraża życzenie, aby dzieciom
Tak uczucie znękane człowieka pokrzepia się albo wspomnieniem minionego szczęścia, albo promieniami, których w przyszłości śmie się spodziewać, choćby one już nigdy nie miały rozjaśnić własnej nędzy kirów ponurych. — I kończy się tragedia słowami, które niewątpliwie wypowiedział sam ociemniały Edyp, stwierdzającymi znikomość ludzkiej chwały i szczęścia:
To był rdzeń filozofii Sofoklesa, który mimo tego nie pogrążył się w jałowym pesymizmie, lecz z ugodowością sobie wrodzoną brał od życia to, co ono przynosi. Bez wyniosłości i upojenia jego czarami i uśmiechami, ale też bez upadku przyjmował ducha konieczny wymiar zawodów i nieszczęść. W tragediach jego widoczne jest to falowanie dni czarnych i jaśniejszych: jeżeli komu, jak Edypowi, bezmiar klęski przypadnie w udziale, to mogły do tego się przyczynić jakieś dawne klątwy, ciążące nad rodem człowieka. Uchylić czoła należy przed tym brzemieniem, uznać ze spokojem i rezygnacją, że wszechmoc boga zmiażdżyć może śmiertelnika, choćby sprawiedliwego. Bo żadna wina osobista na nieświadomym Edypie nie ciąży; Sofokles nie głosił kazań i nie pouczał w swych tragediach o winach ludzkich i sprawiedliwości, która je karze, lecz przedstawiał życie, jakim jest, z jego ciosami często niespodziewanymi i niezasłużonymi. Niemniej pozostanie ta tragedia jedną z najszczytniejszych pieśni o ludzkim nieszczęściu i za taką uznał ją słusznie Arystoteles.
Późniejszy dramat Sofoklesa, Edyp w Kolonie, przedstawił, jak stargany klęską bohater znalazł w końcu w Attyce, w miejscu rodzinnym Sofoklesa, wyzwolenie w kojącej śmierci i zadośćuczynienie w błogosławieństwach, które z jego grobu spływać miały na potomnych. Lecz tworząc Króla Edypa, nie myślał jeszcze Sofokles o takim kojącym epilogu historii, lecz zostawił ofiarę szeregu klęsk i okrutnego losu na progach bezdomnej tułaczki, w której zazna i chłodu, i głodu, i sieroctwa serca, i gniewu bogów, co go ścigał na tronie, a nie ostygł jeszcze wobec zwalonego w niedolę wygnańca. Śmierć nie składa w tej tragedii swego wyzwalającego pocałunku na skroni bohatera, który idzie z pełnią świadomości, że jest „w bogów nienawiści” (w. 1466), w kraj dalszych trudów i klęski.
Podejmowali to podanie o Edypie późniejsi pisarze jako osnowę dla swych tragedii. Napisał w pierwszym wieku po Chrystusie Edypa filozof Seneka, w siedemnastym wielki Corneille, w osiemnastym wreszcie Voltaire; żaden z nich nie sprostał zadaniu[1]. Dla bezmiernych udręczeń szukano wielkich wyrazów, a retoryka wyszukanymi słowami mrozi wielkie boleści, brzemieniem ich je przygniata. Silenie się wątli siłę zarówno u Seneki, jak nawet u Corneille'a; Voltaire zaś użył Edypa za tłumacza swych religijnych czy antyreligijnych przekonań i protestów.
Z porównania Sofokles wychodzi zwycięsko ze swoją tragedią, w której uznając królewskość bogów, uwielbił zarazem królewskość wielkiego śmiertelnika i jego cierpienia.
BIBLIOGRAFIA
Króla Edypa przekładali na polski język: Alfons Walicki (Wilno 1844), Franciszek Wężyk, którego przekład ukazał się dopiero w pośmiertnym wydaniu (Kraków 1878), następnie Jan Czubek (Kraków 1890). Wreszcie znajdujemy tłumaczenie tej tragedii w całkowitych przekładach Sofoklesa, ogłoszonych przez Zygmunta Węclewskiego w Poznaniu 1875, Kazimierza Kaszewskiego w Warszawie 1888, Kazimierza Morawskiego w Krakowie 1916. — Dla szkół opracował sztukę Franciszek Majchrowicz.
Z prac zagranicznych wymienimy wydanie Herwerden'a w Utrecht 1886, dalej wydanie Schneidewin'a-Bruhn'a (Berlin, Weidmann) wielokrotnie ponawiane, wreszcie obszerne dzieło Karola Roberta Oidipus, Geschichte eines poetischen Stoffs im griech Altertum (Berlin 1915, T. I i II).
Od tłumacza
LosPrzyszła ku tobie z twarzą lodowatą
I wpiła w ciebie swe oczy bezłzawe,
Grożąc ci hańbą, nieszczęściem, zatratą.
W miedzianym ręku trzyma jak buławę
Rózgi, którymi zamierza cię chłostać,
Młot, którym ściera w proch śmiertelnych cienie
Spójrz na tę siną, bezlitosną postać:
To przeznaczenie.
W pochodzie swoim jałowy kłos skruszy
I zapomnienia zasnuje całunem;
Lecz kiedy stanie wobec wielkiej duszy,
Wie, że w nią trzeba ugodzić piorunem,
Gniewem na ludzką dostojność zapłonie
I cała w strasznym wysiłku się zdębi[2],
By strącić dumę i wyniosłe skronie
Do nieszczęść głębi.
W mroźne więc ramion ująwszy cię sploty
Ręce ci zbruka posoką rodzica,
Potem z krwi strugi w kał pędząc sromoty[3],
Występną żądzą zrumieni twe lica
I tak zdradami uwikła okropnie,
Że ty, omotan w piekielnej nić przędzy,
Weźmiesz stok hańby za chwały twej stopnie
I bezdeń nędzy[4].
Wtem świty prawdy zabłysną wśród mroków
I wieść, że ona wyzwoli lud z próby. —
Wtedy nie zląkłszy się grozy wyroków,
Wyrywać będziesz jej słowa… twej zguby.
I trwając mężnie na życia boisku
Wrazisz w twą duszę sam po kolcu kolec,
Gotów od prawdy krwawego pocisku
Runąć i polec.
I mów trwożących okolą cię fale
I runą zewsząd kłębiące się wieści,
Wyjąc jak pustyń złowrogie szakale
Nad polem hańby, sromu i boleści. —
Aż kiedy groza nad głową się spiętrzy,
W źrenice ostrze zatopisz krwawiące,
Aby nie miało do mroku twych wnętrzy
Dostępu słońce.
O ciemny[5] starcze! W twych łkaniach żałoba
Ludzkości mówi, w bezmiarze twej męki
Bratem ty Leara i druhem ty Hioba,
Serca ci oni użyczą i ręki.
Choć los potargał szkarłatne opony[6],
Bije ci z twarzy majestat, o królu!
Waląc się z tronu, tyś wyniósł na trony
Królewskość bólu.
Więc żeś w ofiarnej za prawdę szermierce,
Za twych najbliższych i całe twe plemię
Wchłonął wszechludu boleści w twe serce
I wszechciężarów na siebie wziął brzemię,
Żeś mężnie kroczył przez szlaki niedoli,
Choć słońca oko nad tobą zagasło,
Widnieć ty będziesz, jak prawdy i woli
Rycerz i hasło.
Lecz ta, co zawsze z litością się skłoni
Nad świata nędzą, serdeczna baśń ludu,
Dojrzy ofiary wśród krwawej łez toni
I śpiesząc z lekiem dla cierpień i trudu,
Ujmie boleści w miłosne we dłonie
I w kraj zawiedzie, gdzie w słońca lazurze
Lśni gród Pallady i w gajów osłonie
Kolonu wzgórze.
Król Edyp
OSOBY DRAMATU
- EDYP
- KAPŁAN
- KREON
- CHÓR TEBAN
- TYREZJASZ
- JOKASTA
- POSŁANIEC Z KORYNTU
- SŁUGA LAJOSA
- POSŁANIEC DOMOWY
PROLOG
EDYP
O dzieci, Kadma[7] starego potomstwo,
Czegoście na tych rozsiedli się progach,
Trzymając w ręku te wiązki błagalne[8]?
Czemuż nad miastem dym wonnych kadzideł
5Wznosi się razem z modlitwą i jękiem?
Ja, że nie chciałbym przez usta posłańców
O tym zasłyszeć, sam tutaj przybyłem,
Ja, Edyp, sławą cieszący się ludzi.
— Rzeknij więc, starcze, boś ty powołany
10Za innych mówić, co was tu zebrało,
Strach czy cierpienie? Wyjaw to mężowi,
Co chce wam ulżyć; bo byłby bez serca,
Gdyby ten widok mu serca nie wzruszył.
KAPŁAN
O Panie, który ziemicą tą władasz,
15Widzisz, jak garnie się wsze pokolenie
Do twych ołtarzy; jedni, to pisklęta
Długiego lotu niezdolne, a drugich
Wiek już pogarbił; ja służę Zeusowi
A tamci innym bogom; równe tłumy
20Siadły gdzie indziej, gdzie chramy Pallady[9]
I tam, gdzie ołtarz Ismena[10] popielny,
Kara, Los, Przywódca, ŚmierćBo miasto — jak ty sam widzisz — odmęty
Złego zalały i lud bodaj głowę
Wznosi wśród klęski i krwawej pożogi,
25Mrąc w ziemi kłosach i ziemi owocach,
Mrąc w stadach bydła i niewiast porodach,
Płonnych od kiedy bóg ogniem zionący[11]
Zaciążył srogą nad miastem zarazą,
By grody Kadma pustoszyć, a jękiem
30Czarne Hadesu wzbogacić ostępy.
Choć więc my ciebie nie równamy bogom,
Ani te dzieci, siedliśmy w tych progach,
Bo ciebie pierwszym mienimy wśród ludzi,
Wśród ciosów życia i wśród nieba gromów.
35Tyś bo przybywszy, gród stary Kadmosa
Od strasznych ofiar dla Sfinksa[12] wyzwolił,
Nic od nas wprzódy się nie wywiedziawszy,
Ni pouczony; nie, z ramienia bogów
Dałeś nam życia ochłodę i ulgę.
40A więc ku tobie, któryś nam najdroższym,
Ślemy, Edypie, tę prośbę błagalną,
Byś nas ratował, czy z bogów porady
Znajdując leki, czy z ludzi natchnienia.
Bo przecież widzę, jako doświadczonych
45Rady najlepszym poprawy zadatkiem.
Państwo, Przywódca, WładzaNuże więc, mężom ty przoduj, skrzep miasto,
Nuże, rozważnie działaj, bo ta ziemia
Zbawcą cię mieni za dawną gotowość.
Niechbyśmy rządów twych tak nie pomnieli,
50Iż po naprawie upadek nas zgrążył;
Ale stanowczo wznieś gród ten ku szczęściu;
Z ptakiem tu dobrej nastałeś ty wróżby
I dziś dorównaj tej szczęsnej przeszłości.
Bo jeśli nadal zachowasz ster rządów,
55Piękniej ci mężom przewodzić, niż próżni.
Ni gród, ni okręt nic przecie nie waży,
Jeśli nie stanie męża dla ich straży.
EDYP
O biedna dziatwo! Nazbyt ja świadomy
Próśb waszych celu; wiem, że wszystkie domy
60Gnębi choroba, lecz wśród zła powodzi
Najgorsza nędza w mą osobę godzi.
Bo was jedynie własne brzemię dręczy,
Gdy moja dusza za mnie, za was jęczy,
Za miasto całe; ze snu się nie budzę
65Na wasze głosy; wiedzcie, że łzy ronię
I częstym troski błąkaniem się trudzę,
By co obmyślić ku ludu obronie.
I uczyniłem, co dobrem się zdało,
Syna Menojka[13], a żony mej brata
70Do Apollina pytyjskich wyroczni[14]
Posłałem, aby Kreon się wywiedział,
Co czyniąc, mówiąc, zbawiłbym to miasto.
A odmierzając dzień jego odejścia,
Już spokój tracę, bo nad miarę czasu
75Zwykłą nie widać go w domu z powrotem.
Lecz skoro wróci — to byłbym przewrotnym,
Gdybym za głosem nie postąpił boga.
KAPŁAN
EDYP
KAPŁAN
EDYP
Wnet się dowiemy, już słyszeć nas może. —
85O książę, krewny mi synu Menojka,
Jakież przynosisz nam wieści od bóstwa!
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
Bóg, Kara, Los, Zbrodnia, Zbrodniarz Niech więc wypowiem, co Bóg mi obwieścił. —
Febus[16] rozkazał stanowczo, abyśmy
Ziemi zakałę, co w kraju się gnieździ,
Wyżęli i nie znosili jej dłużej.
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
Bóg, Grzech, Kara, Przywódca, Zbrodnia, ZbrodniarzEDYP
Więc od początku ja rzeczy ujawnię.
Bo słusznie Febus i ty równie słusznie
Ku umarłemu zwróciliście troskę;
135Z wami ja wspólnie siły złączonymi
Spłacę, dług bogu i dług naszej ziemi,
A tym nie dalszym z pomocą ja idę,
Lecz sam ze siebie tę zrzucę ohydę.
Bo ów morderca mógłby równie łacno
140Zbrodniczą dzisiaj na mnie podnieść rękę.
Zmarłemu służąc, usłużę więc sobie.
Nuże więc, dzieci, powstańcie z tych stopni
Co prędzej wiązki podniósłszy błagalne[19].
I niech kto inny lud na wiec tak zbierze,
145Iżby gotowym mnie wiedział; a z woli
Bogów los szczęścia spłynie lub niedoli.
KAPŁAN
Powstańmy, dziatwo; przecież nas tu wiodły
Te właśnie cele, które on obwieszcza.
A niechby Febus, co przesłał te rady,
150Jak zbawca z ciężkiej nas wywiódł zagłady.
PARODOS
CHÓR
Zeusa wieści ty słodka, jakież w dostojne Teb progi
Z Delf grodu, co się złotem lśni[20],
Wici niesiesz mi?
Duch się wytęża, a kłębią się myśli od grozy i trwogi.
155Delicki władco, o Peanie[21],
Drżę ja, czy nowy trud nastanie,
Czy dawne trudy w czasów odnowisz kolei?
Głosie niebiański, ty przemów, ty dziecię złotej nadziei!
Naprzód niechaj mnie Zeusa córa, odwieczna Pallada
160I Artemida wspomoże,
Która strzeże tej ziemi i tron okrężny zasiada
Na Teb agorze.
Przyjdź i Febie[22] w dal godzący,
Stańcie troje jak obrońcy.
165Jeśli już dawniej wy grozę ciążącą na mieście
Precz stąd wyżęli, przybądźcie i teraz i pomoc mi nieście.
Bóg, Kara, Miasto, Naród, Państwo, Śmierć Zło mnie bezbrzeżne dotknęło. O biada!
Naród wśród moru upada
I myśli zbrakło już mieczy
170Ku obronie i odsieczy,
Pola kłosem się nie skłonią,
Matki w połogach mrą lub płody ronią.
Jak lotne ptaki, wartkie błyskawice,
Mkną ludzie cwałem w Hadesu ciemnice.
Nad miastem zawisła głusza
I stosy trupów po ulicach leżą,
A śmierć i dżumę szerzą;
Nikt ich nie płacze, nie rusza.
Żony i matki z posrebrzonym włosem
180Żałobnym zawodzą głosem.
Skarga wszechludu zabłysła wśród nocy,
O Zeusa złota córo, udziel nam pomocy!
Przybądź chyżo — oto wróg,
Choć mu nie lśni mieczem dłoń,
185Z krzykiem wtargnął w miasta próg.
Wyprzyj go na morską toń
Lub pędź w niegościnną dal,
W głębie trackich fal
Choć oszczędzi ciemna noc,
190To dzień wtóry zgnębi dom,
Ty, co grzmotów dzierżysz moc,
Zeusie, ciśnij grom!
Z twego łuku złotych strun,
Puść, Apollo, krocie strzał,
195Artemis, spuść żary łun,
Z którymi mkniesz wśród Lykii skał[23].
Ciebie wzywam, złotosploty[24],
Boś tej ziemi syn,
Niechaj zaznam twej ochoty,
200Ty, coś panem win!
O Bakchusie, pośród gór
Pląsasz w Menad gronie,
W Boga klęsk[25], co niesie mór,
Żagwią mieć, co płonie!
EPEJSODION I
EDYP
Prosisz, a prosząc mógłbyś znaleźć ulgę,
Siłę i z kaźni srogich wyzwolenie,
Jeśli słów moich posłuchasz powolnie,
Które ja, obcy zupełnie tej wieści
I obcy — sprawie, wypowiem. Toć sam bym
210Nie wiele zbadał bez wszelkiej wskazówki.
Przywódca, SprawiedliwośćTeraz, żem świeżym tej gminy jest członkiem,
Do was się zwracam z następną przemową:
Kto z was by wiedział, z czyjej zginął ręki
Śmiercią ugodzon Lajos Labdakida[26],
215Niech ten mi wszystko wypowie otwarcie.
Gdyby zaś bał się sam siebie oskarżać.
Niech wie, że żadnej srogości nie dozna
Nad to, że cało tę ziemię opuści.
A jeśli w obcej by ziemi kto wiedział
220Sprawcę, niech mówi, otrzyma nagrodę
I nadto sobie na wdzięczność zasłuży.
LosLecz jeśli milczeć będziecie, kryć prawdę,
To o przyjaciół się trwożąc, to siebie,
Tedy usłyszcie, co wtedy zarządzę.
225Niechajby taki człowiek w naszej ziemi,
Nad którą władzę ja dzierżę i trony,
Ani nie postał, ni mówił z innymi,
Ni do czci bogów nie był dopuszczony,
Ni do żadnego wspólnictwa w ofierze.
230Zawrzyjcie przed nim podwoi ościeże,
W żadnym on domu niech nigdy nie spocznie,
Bo tego chciały pytyjskie wyrocznie.
Ja więc i Bogu i zbrodni ofierze
Ślubuję taką służbę i przymierze.
235I tak złoczyńcy klnę, aby on w życiu,
Czy ma wspólników, czyli sam w ukryciu,
Nędzy, pogardy doświadczył i sromu.
I zaklnę dalej, że gdyby osiadły
Z moją się wiedzą w mym odnalazł domu,
240Aby te klątwy na mą głowę spadły.
A was zaklinam, abyście to wszystko
Czynili dla mnie, boga i tej ziemi
Od zbóż i bogów tak osieroconej.
Obowiązek, RodzinaBo choćby boga głos nie nakazywał,
245Nie trzeba było popuścić bezkarnie
Śmierci przedniego człowieka i króla
Lecz rzecz wyśledzić. Że ja teraz dzierżę
Rządy te, które on niegdyś sprawował,
Łoże i wspólną z nim dzielę niewiastę;
250Że moje dzieci byłyby rodzeństwem
Jego potomstwa, gdyby on ojcostwem
Mógł się był cieszyć; że grom weń ugodził,
Przeto ja jakby za własnym rodzicem
Wystąpię za nim, wszystkiego dokonam,
255Aby przychwytać tego, co uśmiercił
Syna Labdaka, wnuka Polydora,
Któremu Kadmus i Agenor przodkiem.
A tym, co działać omieszkają, bogi
Niech ani z ziemi nie dopuszczą płodów,
260Ni dziatek z niewiast; niech oni marnieją
Wśród tej zarazy, lub gorszym dopustem.
Was za to, którzy powolni mym słowom,
Wspólnictwo Diki[27] niech skrzepi łaskawie
I bogi w każdej niech poprą was sprawie.
CHÓR
Jak mnie zakląłeś, tak powiem ci, książę.
Ni ja zabiłem, ni wytknąć bym umiał
Tego mordercy; ten, co drogi wskazał,
Febus, sam jeden odkryłby złoczyńcę.
EDYP
CHÓR
EDYP
CHÓR
EDYP
CHÓR
EDYP
CHÓR
EDYP
CHÓR
EDYP
CHÓR
EDYP
O Tyrezjaszu, co sprawy przenikasz
290Jasne i tajne, na ziemi i niebie!
Chociaż ty ślepym, nie uszło twej wiedzy,
Jako choruje gród ten, przeto w tobie
Upatrzyliśmy zbawcę i lekarza.
Bo Febus, jak ci już może donieśli,
295Po wieściach naszych tę wróżbę obwieścił,
Że wyzwolenie li wtedy nastąpi,
Skoro odkrywszy morderców Lajosa
Na śmierć ich albo wygnanie skażemy.
Ty przeto, lotu ptaków nie niechając,
300Ni innych środków twej wróżbiarskiej sztuki,
Siebie i miasto, ratuj mą osobę,
I zbaw nas z wszelkiej zakały tej zbrodni.
W tobie nadzieja; kto, czym tylko może,
Wesprze bliźniego, spełni dzieło boże.
TYREZJASZ
Biada, o biada tej wiedzy, co szkodę
Niesie wiedzącym; znam ja to zbyt dobrze
I pomny na to nie byłbym tu stanął.
EDYP
TYREZJASZ
EDYP
Miasto, Obowiązek, Ojczyzna Miastu, któregoś dzieckiem, służyć radą
Jest obowiązkiem miłości i prawa.
TYREZJASZ
CHÓR
TYREZJASZ
EDYP
TYREZJASZ
EDYP
Ze złych najgorszy — bo nawet byś skałę
Obruszył — wiecznie więc milczeć zamierzasz
325I niewzruszony tak wytrwać do końca?
TYREZJASZ
EDYP
TYREZJASZ
EDYP
TYREZJASZ
EDYP
A więc wypowiem, co mi w błyskach gniewu
335Już świta; wiedz ty, iż w moim mniemaniu
Tyś ową zbrodnię podżegł i zgotował
Aż po sam zamach; a nie byłbyś ślepym,
To i za czyny bym ciebie winował.
TYREZJASZ
Doprawdy? a więc powiem ci, byś odtąd
340Twego wyroku pilnując, unikał
Wszelkiej i ze mną, i z tymi rozmowy,
Jako ten, który pokalał tę ziemię.
EDYP
TYREZJASZ
EDYP
TYREZJASZ
EDYP
TYREZJASZ
EDYP
TYREZJASZ
EDYP
TYREZJASZ
EDYP
TYREZJASZ
EDYP
TYREZJASZ
EDYP
TYREZJASZ
EDYP
TYREZJASZ
EDYP
TYREZJASZ
Przywódca, WładzaEDYP
Skarby, królestwo i sztuko, co sztukę
370Przewyższasz w życia namiętnych zapasach,
Jakże was zawiść natrętnie się czepia,
Jeżeli z tronu, którym mnie to miasto
W dani, bez prośby mojej zaszczyciło,
Kreon, ów wierny, ów stary przyjaciel
375Zdradą, podstępem zamierza mnie zwalić
I tak podstawią tego czarodzieja,
Kuglarza, który zysk bystro wypatrzy,
A w swojej sztuce dotknięty ślepotą.
Bo, nuże, rzeknij, kiedyś jasno wróżył?
380Dlaczego, kiedy zwierz ów śpiewotwórczy
Srożył się, zbrakło ci słów wyzwolenia?
Przecież zagadkę tę nie pierwszy lepszy
Mógł był rozwiązać — bez jasnowidzenia.
A tobie wtedy ni ptaki, ni bogi
385Nic nie jawiły; lecz ja tu przyszedłszy
Nic nie wiedzący zgnębiłem potwora,
Ducha przewagą, nie z ptaków natchnienia,
Mnie więc ty zwalić zamierzasz, w nadziei,
Że bliskim będziesz przy Kreona tronie.
390Lecz ciężko i ty jak ów, co podżega,
Odpokutujesz, a gdyby nie starość,
Wraz byś otrzymał kaźń za twe zamysły.
CHÓR
Nam mowa starca wydała się gniewną,
I twoja także, Edypie, a przecież
395To nie na czasie; lecz patrzeć należy,
Byśmy głos boga spełnili najlepiej.
TYREZJASZ
Chociaż ty władcą, jednak ci wyrównam
W odprawie. Słowem i ja także władam.
Nie twoim jestem sługą, lecz Apolla;
400I nie zawezwę zastępstwa Kreona,
Kondycja ludzkaLecz sam ci powiem, tobie, który szydzisz
Z mojej ślepoty, patrzysz a nie widzisz
Nędzy twej, nie wiesz z kim życie ci schodzi,
Gdzie zamieszkałeś i kto ciebie rodzi.
405Los, WizjaMiędzy żywymi i zmarłymi braćmi
Wzgardę masz, klątwy dwusieczne cię z kraju
Ojca i matki w obczyznę wygnają,
A wzrok, co, światło ogląda, się zaćmi.
Jakiż Kiteron[29] i jakie przystanie
410Echem nie jękną na twoje wołanie,
Gdy przejrzysz związki, kiedy poznasz nagle,
W jaką to przystań nieprzystojną żagle
Pełne cię wniosły; nieszczęścia ty głębi
Nie znasz, co z dziećmi cię zrówna i zgnębi. —
415Szydź więc z Kreona, szydź z mojej ty mowy
Bo niema człeka między śmiertelnymi,
Którego złe by straszniej zmiażdżyć miało.
EDYP
Czy znośnym takie wysłuchać obelgi?
Precz stąd co prędzej sprzed mego oblicza,
420Co żywo z tych się wynosić mi progów!
TYREZJASZ
EDYP
TYREZJASZ
EDYP
TYREZJASZ
EDYP
TYREZJASZ
EDYP
TYREZJASZ
EDYP
TYREZJASZ
EDYP
Los, Rodzina, WizjaTYREZJASZ
Rzekłszy co miałem — idę, nie z obawy
Przed twym obliczem, bo próżne twe groźby.
A powiem jeszcze: człek, którego szukasz,
Z dawna pogróżki i wici o mordzie
440Lajosa głosząc, jest tutaj na miejscu.
Obcym go mienią, ale się okaże,
Iż on zrodzony w Tebach; nie ucieszy
Tym się odkryciem; z widzącego ciemny,
Z bogacza żebrak — na obczyznę pójdzie,
445Kosturem drogi szukając po ziemi.
I wyjdzie na jaw, że z dziećmi obcował
Własnymi, jak brat i ojciec, że matki
Synem i mężem był, wreszcie rodzica
Współsiewcą w łożu i razem mordercą.
450Zważ to, a jeśli to prawdę obraża,
Za niemądrego ogłoś mnie wróżbiarza.
STASIMON I
CHÓR
Bóg, Kara, Los Na kogóż wskazał delfickich głos skał
Kto strasznej zbrodni krwią ręce swoje zlał.
Niechby szybkim pędem koni,
455Co cwałują w chmur tabunie,
Uszedł on pogoni!
Bo Apollo wnet nań runie
Z błyskiem, gromem, burzą,
I niechybne wnet Erynje[30] grozie tej przywtórzą.
Więc z Parnasu[31] śnieżnych wirchów głos błyszczący padł,
By przestępcy ukrytego badać wszędzie ślad
On jak buhaj w dzikim lesie
Raz postoi w ciemnych grotach,
To znów w skalne jary rwie się
465W omylnych obrotach.
Od wyroczni w środku ziem[32] w dalsze pomknie sioła,
Ale słowo wciąż jej żyje i krąży dokoła.
Straszną, o straszną wróżbiarz budzi trwogę,
Słowom przywtórzyć ni przeczyć nie mogę.
470Błądzę wśród obaw; i błądząc, już nie wiem,
Między Labdakidów rodem
A synem Polybosa, cóż gniewu zarzewiem,
Co mogło być walki powodem.
Wieść o tym milczy. Po cóż bym więc ujął Edypa ja sławy
475Jako mściciel ciemnej sprawy?
Zeus i Apollo przenikną człowieczych dusz ciemnie,
A fałszywy sąd tego, któryby nade mnie
Stawiał wróżbiarza. Bywa, iż posiędzie
Mąż jeden więcej mądrości.
480Lecz nie przywtórzę mu nigdy, aż prawda na jaw się dobędzie.
Bo gdy potwór skrzydlaty[33] w grodzie naszym gości,
Stanął mąż i wyzwolił i zagoił rany;
Nie dozna on mojej przygany.
EPEJSODION II
KREON
Drodzy ziomkowie, doszło moich uszu,
485Że Edyp władca ciężko mnie winuje.
Więc tu przybywam zrażony; bo jeśli
Mniema, iż ja się czy słowem, czy rzeczą
Do troski, co go gnębi, przyczyniłem,
To już nie pragnę dłuższego żywota
490Pod tym zarzutem. Toć takie mniemanie
Nie drobną tylko wyrządza mi krzywdę,
Ale największą, skoro ja rodakom,
Wam i mym bliskim przewrotnym się wydam.
CHÓR
KREON
CHÓR
KREON
CHÓR
EDYP
Tyś tutaj? A więc śmiesz tak być bezczelnym,
Aby do moich przybliżać się progów,
505Ty, coś zamierzył popełnić morderstwo
I z władzy króla mnie gwałtem ograbić?
Rzeknij, na bogów, czy słabość czy głupstwo
We mnie spostrzegłeś, by snuć te zamiary?
Czyś mniemał, że twych ukrytych podstępów
510Nie dojrzę, że się obronić nie zdołam?
Czyż nie przewrotnem twoje przedsięwzięcie,
Bez sił, wspólników, tak rwać się na trony,
Które się ludźmi zdobywa i złotem?
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
Nie, gdybyś słuchał, jak ja cię słuchałem
555Przywódca, WładzaRozważ to naprzód, czy kto by przekładał
Rządy wśród trwogi nad spokój pogodny,
Któryby równą zapewniał mu siłę.
Jam tedy nigdy nie marzył, by królem
Być raczej niżli królewskie mieć życie,
560I nikt rozumny tego nie zapragnie.
Teraz mam wszystko od ciebie bez znoju,
Gdy królów wolę częstokroć mus pęta.
Jakże przeniósłbym więc godność i trony
Nad stanowisko, co dzierżę wśród wczasów?
565Nie jestem przecie głupim, by pożądać
Czegoś innego nad zaszczyt z korzyścią.
Czczą mnie tu wszyscy, wszystko mi się kłania,
Ci, co do ciebie dążą, mi schlebiają,
Bo od mej łaski tak wiele zależy.
570Więc czemuż bym ja to wszystko porzucił?
Nie wykolei się człowiek rozważny,
Ani bym powziął ja takich zamiarów,
Ani też innych nie poparł w tym dziele.
SprawiedliwośćWięc dla dowodu zapytaj się w Delfach,
575Czy w całej prawdzie oddałem głos boga;
A gdybyś poznał, że spiski knowałem
Wespół z wróżbitą, to chwyć mnie i zabij
Dwoistym, moim i twoim wyrokiem!
Ale nie rzucaj niepewnych podejrzeń,
580Bo się nie godzi złych mienić prawymi,
Ni prawych złymi bez wszelkiej przyczyny.
Dobrego człeka odepchnąć, to tyle,
Jakby kto drogiej wyzbył się chudoby.
Poznasz to z czasem stanowczo, albowiem
585Cnocie czas jeden świadectwo wystawi,
A złość nieprawych dzień jeden wyjawi.
CHÓR
EDYP
Nagle i chyłkiem gdy ku mnie podstąpią,
590Trzeba mnie także w rozmyśle być nagłym.
Gdybym w spokoju trwał, to on by dzieła
Dokonał, ja zaś doznałbym wnet szwanku.
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
CHÓR
JOKASTA
Czemuż, nieszczęśni, jątrzycie się słowy?
610Nie wstyd wam ludzi, gdy ogół chorzeje,
Własne poruszać spory i zatargi?
Idź więc do domu ty i pójdź Kreonie,
By błahych żalów nie spiętrzać nad miarę.
KREON
O siostro! Mąż twój straszne miota na mnie
615Groźby, podwójne wydziela mi kaźnie:
Albo wygnanie, lub życia utratę.
EDYP
KREON
JOKASTA
CHÓR
EDYP
CHÓR
EDYP
CHÓR
EDYP
CHÓR
EDYP
CHÓR
Klnę się na słońce, co niebios wiedzie rej,
635Niech bym zginął marnym zgonem,
Jeśli kiedy w duszy mej
Myśl ta postała; w sercu ja zgnębionym
Drżę, iż do nieszczęść, co trapią tę ziemię,
Nowych klęsk przydacie brzemię.
EDYP
Niech więc on idzie, choćbym i ze szczętem
Miał zginąć, albo z hańbą być wygnanym.
Litość mą budzą twe słowa, nie jego.
Moja nienawiść wszędzie go doścignie.
KREON
Zżymasz się jeszcze, kiedy ustępujesz,
645Zgnębionym jesteś, gdy gniew twój przycichnie,
Takie natury są sobie katuszą.
EDYP
KREON
CHÓR
JOKASTA
CHÓR
JOKASTA
CHÓR
JOKASTA
CHÓR
EDYP
CHÓR
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
Ty więc nie bacząc wiele na te rzeczy,
Mnie raczej słuchaj i wiedz, iż śmiertelnych
Sztuka wróżenia nie ima się wcale.
Złożę ci na to stanowcze dowody.
Wiedz więc, że Lajos otrzymał był wróżby,
680Nie od Apolla, lecz od jego służby,
Iż kiedyś śmierć go z rąk syna pokona,
Co zeń zrodzony — i z mojego łona.
A wszakże jego, jak wieść niesie, obce
Zabiły zbiry w troistym rozdrożu.
685A to niemowlę, gdy trzeci dzień świtał,
Przebiwszy u nóg kosteczki, wysadził
On ręką obcą gdzieś w górskich ostępach.
I tak Apollo nie dopełnił tego,
By syn ten ojca powalił, ni groźby,
690Że Lajos legnie pod syna zamachem.
A tak głosiły przecie przepowiednie.
BógNie troszcz się o nie. Gdy tajemnej toni
Bóg chce co wydrzeć, on sam to odsłoni.
EDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
LosEDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
O nie! bo kiedy wróciwszy zobaczył,
Że ty u steru, że Lajos zabity,
Zwrócił się do mnie z pokornym błaganiem
Bym go posłała na wieś między trzody,
730Tak iżby najmniej oglądał to miasto.
Ja go puściłam, bo chociaż niewolnik,
Tej lub i większej był godzien nagrody.
EDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
EDYP
Nie skryjęć tego, skorom tak daleko
740Zapadł już w trwogę; a komuż bym raczej
Wśród takiej burzy otworzył me wnętrze?
Kondycja ludzka, Los, RodzinaOjcem był moim Polybos z Koryntu,
Matką Merope z Dorydy[35]. Zażyłem
Tam ja czci wielkiej, aż się przytrafiło
745Coś, co urazy zapewne jest godnym,
Godnym nie było takiego porywu.
Bo wśród biesiady podniecony winem
Mąż w twarz mi rzucił, że jestem podrzutkiem.
A ja, choć gniewny, umiałem na razie
750Się pohamować; nazajutrz badałem
Ojca i matkę, a oni do sprawcy
Takiej obelgi żal wielki uczuli.
To mnie cieszyło; lecz słowa te jednak
Ciągle mnie truły i snuły się w myśli.
755A więc bez wiedzy rodziców poszedłem
Do świętych Delfów, a tu mi Apollo
Tego, com badał, nie odkrył; lecz straszne
Za to mi inne wypowiedział wróżby,
Że matkę w łożu ja skalam, że spłodzę
760Ród, który ludzi obmierznie wzrokowi,
I że własnego rodzica zabiję.
To usłyszawszy, zdala od Koryntu
Błądziłem, kroki gwiazdami kierując,
Aby przenigdy nie zaznać nieszczęścia,
765Hańby, która by spełniła tę wróżbę.
ZbrodniaI krocząc naprzód, przyszedłem na miejsce,
Gdzie według ciebie ten król był zabitym.
Zeznam ci wszystko po prawdzie; gdym idąc
Do troistego zbliżył się rozdroża,
770Wtedy obwiestnik i mąż jakiś wozem
W konie sprzężonym jadący, jak rzekłaś,
Mnie najechali, i z drogi mnie gwałtem
Woźnica spędzał wraz z owym staruchą.
Ja więc wzburzony uderzam woźnicę,
775Co mnie potrącił; a gdy to zobaczył
Starzec, upatrzył gdym podle był wozu,
I w głowę oścień mi wraża kolczasty; —
Oddałem z lichwą; ugodzon kosturem
Runął on na wznak ze środka siedzenia. —
780Tnę potem drugich; Losa jeśli obcego
Łączyło jakie z Lajosem krewieństwo,
To któż nędzniejszym byłby od zabójcy,
Któż w większej bogów pogardzie i nieba?
Przecież go obcym, ni ziomkom nie wolno
785Przyjąć pod dachem, ni uczcić przemową,
Lecz precz należy odtrącić. Nikt inny,
Lecz ja tę klątwę sam na się rzuciłem.
A ręką kalam ofiary dziś łoże,
Co w krwi broczyła. — Czyż ja nie zhańbiony?
790Nie zbezczeszczony doszczętnie? Jeżeli
Tułać się przyjdzie, w tułaczce już moich,
Ani ojczyzny oglądać nie będę.
Inaczej matkę bo pojąć i zgładzić
Ojca bym musiał, tego, co dał życie. —
795Kto by w tym widział srogiego demona
Dopust, czyż domysł ten byłby fałszywym?
Niech bym nie zajrzał, o boże wy mocy,
Tego ja słońca i zginął bez wieści
Z pośród śmiertelnych, nim takie nieszczęście
800Ostrzem by w moją ugodziło głowę.
CHÓR
EDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
EDYP
Rzekłaś, że kilku podawał on zbójców
810Za sprawców zbrodni; jeśliby tę liczbę
Znowu potwierdził, to nie ja zabójcą.
Jeden i wielu, to przecież nie równym.
Lecz gdyby wspomniał o jednym podróżnym,
Natenczas zbrodnia się na mnie przewali.
JOKASTA
Wiedz więc stanowczo, że tak brzmiały słowa,
A niepodobnym, by wraz je odwołał.
Gdyż wszyscy, nie ja słyszałam to sama.
A gdyby nawet od słów swych odstąpił,
To i tak przecie zgon ten Lajosa
820Wróżby nie spełni; bo temu Apollo
Groził, że zginie od syna prawicy,
A syn nieszczęsny nie zabił go wszakże,
Lecz sam dokonał już przedtem żywota.
Ja więc na słowa wróżbiarzy ni tyle
825Się nie oglądam, a tyle je ważę…
EDYP
JOKASTA
STASIMON II
CHÓR
Niech bym ja słowom i sprawom co święte
Cześć wierną dał i pokłony.
Strzegą ich prawa w eterze poczęte,
Nadziemskie strzegą zakony.
Olimp im ojcem, z ziemskiego bo łona
835Takie nie poczną się płody,
Ani ich fala zapomnień pokona.
Trwa w nich Bóg wielki, mocny, wiecznie młody.
Pycha rodzi tyranów; gdy pychy tej szały
Prawa i miarę przekroczą,
840Runie na głowę ze stromej gdzieś skały,
Gdzie głębie zgubą się mroczą.
Nic jej stamtąd nie wyzwoli.
Do Boga wzniosę ja prośbę gorącą,
By zbawił tego, co nas ratował w niedoli.
845Bóg mi ostoją i wiernym obrońcą!
A gdy ludzi czyn lub głos
Prawa obrazi i święte bóstw trony,
Niech ich straszny dogna los,
Skarci dumy wzlot szalonej,
850Gdy za brudnym zyskiem gonią,
Gdy od ludzi złych nie stronią,
Świętość grzeszną skazą dłonią.
Któżby jeszcze się, chełpił, iż kary on groty
I bogów odeprze gniewy?
855Jeśliby takie cześć miały roboty,
Na cóż me tańce i śpiewy?
Już do Olimpii nie pójdę, nie pójdę Delfów ja szlakiem,
Nie ujrzy mnie abejski chram[36],
Aż niebo swym wszechwidnym znakiem
860Mowom ludzi zada kłam.
O Zeusie, jeśliś ty panem niebiosów,
O wszechwładco ziemi losów,
Bacz na krnąbrność ludzkich głosów.
Co Bóg o Lajosie wieści,
865Mają już za sen i mary
I Apollo już bez części!
Wniwecz idą wiary.
EPEJSODION III
JOKASTA
O głowy miasta, dobrem mi się zdało
Do domów bożych pójść, przybrawszy ręce
870W wieńce i wonne dla bogów kadzidła.
Bo troski różne zawładły nadmiernie
Duchem Edypa; i nie jak rozumny
Nowe on wieści według dawnych waży,
Lecz tym, co grozę wróżą, się poddaje.
875Więc gdy mu żadnej nie wlałam otuchy,
Do ciebie, żeś tu bliski, Apollinie,
Z prośbą się teraz zwracam i błaganiem,
Żebyś nam ulgi przysporzył ty zbożnej.
Bo teraz my tu wszyscy zatroskani,
880Patrząc na trwogi sternika tej nawy.
POSŁANIEC Z KORYNTU
CHÓR
POSŁANIEC
JOKASTA
Niechaj i tobie Bóg szczęści, boś pięknie
Nas tu pozdrowił; lecz wyjaw przyczynę
890Twego przybycia, jaką wieść przynosisz.
POSŁANIEC
JOKASTA
POSŁANIEC
JOKASTA
POSŁANIEC
JOKASTA
POSŁANIEC
JOKASTA
POSŁANIEC
JOKASTA
Donieś więc o tym, służebno, co prędzej
Mojemu panu. O bogów wyrocznie
Cóż się to stało? Z trwogi przed tym mężem
905Uciekał Edyp, by snadź go nie zabił.
A teraz los weń — nie Edyp ugodził.
EDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
Przebóg! po cóżby, o żono, kto zważał
Na Pytji trony, niebieskie świergoty
Ptaków[38], za których to głosów przewodem
Ja ojcobójcą być miałem; toć teraz
925Ten już pod ziemią, a ja zaś oszczepu
Ani się tknąłem; więc chyba tęsknota
Za mną go zmogła; — tak byłbym zabójcą.
Zabrawszy tedy grożące wyrocznie,
Legł on w Hadesie i starł je na nice.
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
EDYP
Kondycja ludzka, Los, MatkaJOKASTA
EDYP
JOKASTA
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
Czyż więc wśród ludzi, którzy tu obecni,
1005Zna kto człowieka, którego on wskazał,
Czy go nie widział czy w polach, czy w domu?
Mówcie, bo światła nadarza się pora.
CHÓR
Nie znam innego krom sługi, którego
Wezwać już z pola kazałeś. Jokasta
1010Chyba najlepszej udzieli wskazówki.
EDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
EDYP
JOKASTA
CHÓR
Dlaczegóż żona w tak dzikiej rozpaczy
Precz stąd wybiegła? Edypie? Strach zbiera,
Że jaka klęska w milczeniu się zerwie.
EDYP
Niechaj się zrywa; ja jednak mojego
Dojdę początku, chociażby był marnym.
1035Tej pono, że jest wyniosłą niewiastą,
Mojej nędzoty powstydzić się przyjdzie.
Ja zaś, co synem losu się być mienię
Dobrotliwego, nie doznam zhańbienia,
On-to mi matką, a druhy miesiące
1040Dały mi szmaty i dały szkarłaty.
Wobec tej matki zmiany się nie boję,
Gdy poznam w pełni pochodzenie moje.
STASIMON III
CHÓR
EPEJSODION IV
EDYP
CHÓR
EDYP
POSŁANIEC
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
POSŁANIEC
Nie dziw, o panie! ja wraz mu przypomnę
To, co zabaczył. Bo wiem to ja przecie,
Że on wie także, jakośmy trzy lata
1085W ciepłych miesiącach wyganiali trzody
Tu na Kiteron; gdy zima nastała,
Ja przepędzałem bydło do mych stajen,
On do Lajosa obory; no! mówże,
Czy tak się działo, czy zmyślam te rzeczy?
SŁUGA
POSŁANIEC
SŁUGA
POSŁANIEC
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
EDYP
SŁUGA
Kondycja ludzka, LosEDYP
Biada, już jawnym to, czegom pożądał,
O słońce, niech bym już cię nie oglądał!
Życie mam, skąd nie przystoi, i żyłem,
Z kim nie przystało — a swoich zabiłem.
STASIMON IV
CHÓR
O śmiertelnych pokolenia!
1140Życie wasze, to cień cienia.
Bo któryż człowiek więcej tu szczęścia zażyje
Nad to, co w sennych rojeniach uwije,
Aby potem z biegiem zdarzeń
Po snu chwili runąć z marzeń.
1145Los ten, co ciebie, Edypie, spotyka,
Jest mi jakby głosem żywym,
Bym żadnego śmiertelnika
Nie zwał już szczęśliwym.
Twe cięciwy miotły strzały
1150Gdzieś daleko za granice
Zwykłych szczęść i chwały.
Wróżą zmogłeś ty dziewicę,
Ostrzem zbrojną szponów.
Żeś nam stanął jako wieża
1155Obronna od zgonów,
Uczcił w tobie lud rycerza
I wywyższył cię ku niebom,
Byś królem był Tebom.
EXODOS
Grzech, Kara, Los, Matka, Mąż, Rodzina, Rozpacz, Samobójstwo, Syn, ŻonaPOSŁANIEC DOMOWY
O wy, którzyście starszyzną tej ziemi,
1180Jakież będziecie wnet słyszeć i widzieć
Klęski i jakiej doznacie boleści,
Jeżeli trwacie w miłości tych domów.
Myślę, iż Istru, ni Fasisu wody[44]
Kałów nie zmyją, co kryją się w wnętrzu
1185Tego domostwa i wyjrzą na światło. —
Woli to dzieła. A najgorszą męką
Ta, którą człowiek własną ściągnie ręką.
CHÓR
POSŁANIEC
CHÓR
POSŁANIEC
Z własnej swej ręki. Co grozą w tym czynie,
To was oszczędzi, boście nie patrzeli.
1195Jednak, o ile rzecz w mojej pamięci,
Straszne niewiasty opowiem katusze.
Gdy bowiem w szale rozpaczy wkroczyła
W przedsionek, wbiegła prosto do łożnicy,
Włosy targając obiema rękami,
1200A drzwi za sobą gwałtownie zawarłszy,
Cieniów zmarłego woła Lajosa,
Starych pamiętna miłości, od których
On zginął, matkę zostawiając na to,
Aby płodziła dalej z własnym płodem.
1205Jękła nad łożem, co dało nieszczęsnej
Męża po mężu i po dzieciach dzieci,
I jak wśród tego skończyła, już nie wiem.
Bo wyjąc Edyp wbiegł i od tej chwili
Już nie widziałem, co ona poczyna,
1210Lecz jego tylko śledziłem już ruchy.
Biegał on, od nas żądając oszczepu,
Wołał, gdzie żona — nie żona, gdzie rola
Dwoista, której był siewcą i siewem.
I szalonemu duch chyba to wskazał,
1215Nie żaden z ludzi, którzy tam obecni.
Więc z krzykiem strasznym, jakby za przewodem,
Runął ku odrzwiom i wnet ze zawiasów
Wysadził bramę i wpadł do komnaty. —
A tam zoczymy niewiastę, jak wisi
1220Chustą zdławiona. Edyp na ten widok
Z wyciem okropnym, nieszczęsny, rozplątał
Węzeł ofiary, a kiedy jej ciało
Zwisło na ziemię, zdwoiła się groza.
Bo sprzączki z szaty wyrwawszy złociste,
1225Którymi ona spinała swe suknie,
Wzniósł je i wraził w swych oczu źrenice,
Jęcząc: że dotąd wyście nie widziały,
Co ja cierpiałem i cóż ja popełnił,
Przeto na przyszłość w ciemności dojrzycie,
1230Czego bym nie chciał, co chcę, nie poznacie —
Wśród takich zaklęć, raz wraz on wymierza
Ciosy w powieki; wydarte źrenice
Zbarwiły lica, bo krew nie ściekała
Zrazu kroplami, lecz pełnym strumieniem
1235I z ran sączyła w dół czarna posoka.
To się z obojgu zerwało nieszczęście,
Nieszczęście wspólne mężowi i żonie. —
Była tu świetność zaprawdę świetnością
Za dni minionych, w dniu jednak dzisiejszym
1240Nastała groza, śmierć, hańba i jęki,
Nie brak niczego, co złem się nazywa.
CHÓR
POSŁANIEC
Krzyczy, by bramy rozwarto i Tebom
Wskazano tego, co ojca zmordował,
1245Co matkę — wstręt mi przytoczyć te słowa;
Woła, że z kraju uchodząc, pod klątwą
Tu nie zostanie, jak sam się zaklinał.
Lecz brak mu siły i brak przewodnika,
Bo złe zbyt ciężkie na niego runęło.
1250Wnet to ujrzycie, bo bram tych zawory
Się roztwierają, a stanie przed wzrokiem
Taki wam widok, że wróg by zapłakał.
CHÓR
O straszny los dla ludzkich ócz,
Straszniejszy cios od wszelkich klęsk,
1255Które widziałem na ziemi.
Jakiż wśród nędzy nagarnął cię szał
I jakiż duch
Z nawałem burz
Do takiej zgrążył cię głębi?
1260Biada ci, biada, wymija cię wzrok
A chciałbym wiele się pytać,
Wiele się zwiedzieć i wiele rozważyć,
Lecz strach mną trzęsie i groza.
EDYP
O biada mi, biada!
1265Nieszczęsny ja, do jakich ziem
Podążę? gdzież uleci głos?
O losie, w coś ty mnie powalił?
CHÓR
EDYP
O ciemnie,
1270Chmury, i straszne i czarne,
Tylu klęskami ciężarne,
Biada mi!
Biada mi! — jakże po równo w niedoli
Rany i pamięć mych czynów mnie boli.
CHÓR
EDYP
O przyjacielu!
Tyś jeden nie ustał w ochocie,
By nieść ulgę mej ślepocie.
1280Nie uszło mi to! Bo chociaż mi ciemno
Głos twój ja słyszę nade mną.
CHÓR
EDYP
Apollo, on to sprawił, przyjaciele.
1285On był przyczyną mej męce.
Na oczy własne targnęły się ręce.
Bo cóż wzrok jeszcze użyczy
Temu, co widząc, nie dojrzy słodyczy?
CHÓR
EDYP
CHÓR
EDYP
O niechajby się ten nie był narodził,
Który mnie znalazł dzieckiem opuszczonym
1300Życie zratował i z pęt oswobodził.
Czemużem wtedy mym zgonem
Sobie i miłym nie ujął niedoli?
CHÓR
EDYP
Nie byłbym krwawych spełnił win,
1305Ni matki skalał sromu;
Dziś nędzny ja, wyrodny syn,
Zakałą jestem domu.
I wszelkie klęski i katusze
W głowę godzą, dręczą duszę.
CHÓR
EDYP
Że nie najlepiej ja sobie począłem,
Nie praw mi tego i szczędź mi nauki. —
Bo jakim wzrokiem patrzałbym na ojca,
1315Wstąpiwszy z ziemi do Hadu ogrojca,
Jakim na matkę? Spełniłem ja czyny,
Że żaden stryczek nie zmógłby tej winy.
A czyżby dziatki przy ojcowskim boku —
Skądkolwiek one — coś dały ochłody?
1320Nie dla mnie rozkosz takiego widoku!
Ni miasto, bogów świątynie i grody!
Bom ja najwyższą w Tebach dzierżąc chwałę,
Sam ich się zbawił, gdym miótł złorzeczenia,
By wygnać zbrodnię i bogów zakałę,
1325Choćby z Lajosa była pokolenia.
Czyżbym ja zdołał takie hańby znamię
Dźwigając, podnieść ku dzieciom me czoło?
O nie! lecz raczej podniósłbym me ramię
Na słuch i ten bym zmiażdżył, by wokoło
1330Szczelnie odgrodzić nieszczęsne me ciało,
Aby i ucho odtąd nie słyszało;
I tak pozbawion i wzroku i słuchu,
Może bym wytchnął w nieświadomym duchu.
Czemuś mnie przyjął, szczycie Kiterona,
1335Czemuś nie zabił, by wśród twych pasterzy
Wieść gdzieś zamarła, z jakiego ja łona!
Polybie! moja rzekoma macierzy,
Koryncie! czemuż dla złego osłony
Mnie w pozłociste przybrano tam strzępy?
1340Dziś ja nieszczęsny, z nieszczęsnych zrodzony!
Troiste drogi i leśne ostępy,
Bory, rozbieżne wśród gęstwin wąwozy,
Co ojcobójczą posokę sączycie,
Czy wam wiadomym, czy dotąd pomnicie,
1345Co ja spełniłem i w jakie ja grozy
Zabrnąłem dalej? o śluby, o sromy!
Nas zrodziłyście, a potem posiewy
Brałyście od nas i jedne tu domy
Objęły matki i żony, i dziewy
1350Z krwi jednej, ojców i braci i syny
I hańby bezdeń wśród ludzkiej rodziny.
Lecz że te wstydy aż w słowa jąć trudno,
Przebóg, ukryjcie mnie kędyś w oddali,
Zabijcie, albo w toń morza odludną
1355Strąćcie, bym nigdy nie wyjrzał już z fali.
Bierzcie mnie! niech się z was żaden nie wzdrygnie,
Dalej, bez trwogi, bo takiej ohydy
Żaden śmiertelnik już po mnie nie dźwignie.
CHÓR
Kiedy tak błagasz, właśnie w samą porę
1360Nadszedł tu Kreon, by działać i radzić,
Bo on po tobie tej ziemi jest stróżem.
EDYP
KREON
Nie by urągać przyszedłem, Edypie,
Nie by cię gromić za dawniejsze winy.
Lecz jeśli nie wstyd wam zwykłych śmiertelnych,
Baczcie przynajmniej na to wszechwidzące
Światło Heliosa[45], aby nie wystawiać
1370Na widok takiej ohydy; nie ścierpi
Jej ani ziemia, dżdże święte, ni słońce.
A więc zawrzyjcie go w domu co prędzej,
Bo tylko krewni mogą bez pochyby
Krwi swojej grozy i widzieć i słyszeć.
EDYP
Na bogów, skoroś mą trwogę rozprószył
I dobrotliwie do złego się zwrócił,
Usłuchaj prośby, którą ci wypowiem,
Raczej na ciebie bacząc, niż na siebie.
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
I ja mą wolę ci zwierzę i zlecę,
Abyś pogrzebał tę w domu, jak zechcesz,
Bo tym, co twoi, nie ujmiesz posługi. —
Lecz mnie nie uznaj snadź czasem ty godnym,
Bym żywy miasto ojczyste zamieszkał,
1395Lecz puść mnie w góry, kędy mój Kiteron
Wystrzela w nieba, gdzie moi rodzice
Żywemu niegdyś znaczyli mogiłę,
Bym przez tych zginął, co zgubić mnie chcieli.
Tyle wiem jednak, że ani choroba,
1400Ni co innego mnie zmoże, ni zwali.
Śmierć ja przeżyłem, by w grozie paść wielkiej
Niech więc się moje spełnia przeznaczenie!
A z dzieci moich — o chłopców, Kreonie,
Nie troszcz się zbytnie: są oni mężami
1405I nie zabraknie im życia zasobów.
Lecz o biedaczki, sieroce dziewczęta,
Które siadały tu ze mną pospołu,
Z którymi, skoro wyciągły rączęta,
Każdą się strawą dzieliłem ze stołu,
1410O te się troskaj; pozwól je rękami
Objąć, rzewnymi opłakać je łzami.
Uczyń to, książę szlachetny!
Zrób to! Bo gdy je przytulę, ukoję,
Choć ich nie dojrzę, czuć będę, że moje.
Cóż to?
Czyż mnie słuch zwodzi, na bogi, czy słyszę
Głos moich pieszczot, jak kwilą, czyż Kreon
Litośnie wezwał najdroższe me dzieci?
Czyż to nie złuda?
KREON
EDYP
Niech ci się szczęści i z łaski niebiosów
Niechbyś tu lepszych, niż ja, zaznał losów.
O dziatki! gdzież wy? nie strońcie ode mnie,
1425Niech was obejmę w miłosnym uścisku
W rękach, co oczy niegdyś pełne błysku
Ojca w tak czarne pogrążyły ciemnie.
Jam to bezwidny, bezwiedny z tej samej
Spłodził was roli, która mnie wydała.
1430Choć was nie widzę, zapłaczę nad wami,
Bo mi się roi wasza przyszłość cała,
Którą na świecie wam pędzić wypadnie:
Rzadki ten człowiek, co wsparcia użyczy,
Rzadką zabawa, w której by się na dnie
1435Łez co nie kryło i nieco goryczy.
A gdy kochania zabłysną wam lata,
Któż się tu stawi z miłosną ochotą,
Podejmie hańbę, co groźną sromotą
Rodziców miażdży i dzieci przygniata?
1440Któż bo w straszniejszej ohydzie tu brodził?
Ojca morderca, on w łożu swej matki,
Z której ma życie i sam się narodził,
Waszym był ojcem, o nieszczęsne dziatki!
To wam w twarz rzucą. Więc któż wam swe serce
1445Odda? Któż pojmie? Któż w domu ugości?
Nikt! o nieszczęsne! w ciężkiej poniewierce
Żyć wam tu przyjdzie bez czci i miłości.
Synu Menojka! żeś ojcem ty jednym
Dla tych sierotek, nie żałuj zachodu,
1450Gdy nas im zbrakło, nie pozwól tym biednym
Tułać się samym wśród nędzy i głodu.
Nie zrównaj nigdy niedoli ich z moją,
Niech twe litości je przed tym osłonią,
Boś dla tych ofiar jedyną ostoją;
1455Przyrzeknij, poręcz to, książę, mi dłonią.
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
EDYP
KREON
CHÓR
O ojczystych Teb mieszkańcy, patrzcie teraz na Edypa,
Który słynne zgłębił tajnie i był z ludzi najprzedniejszym,
Z wyżyn swoich na nikogo ze zawiścią nie spoglądał,
W jakiej nędzy go odmętach srogie losy pogrążyły.
1480A więc bacząc na ostatni bytu ludzi kres i dolę,
Śmiertelnika tu żadnego zwać szczęśliwym nie należy
Aż bez cierpień i bez klęski krańców życia nie przebieży.
Przypisy
Podejmowali to podanie o Edypie późniejsi pisarze (…) żaden z nich nie sprostał zadaniu — por. dzieło Karola Heinemanna: Die tragischen Gestalten der Griechen in der Weltliteratur, Lipsk 1920. Tom II, str. 29 i n. [przypis redakcyjny]
Weźmiesz stok hańby za chwały twej stopnie/ I bezdeń nędzy — błąd logiczny. Można przypuszczać, że sens tego zdania miał być następujący: (własne) staczanie się w hańbę i przepaść (tj. bezdeń) nędzy weźmiesz za stopnie prowadzące do twej chwały. [przypis edytorski]
wiązki błagalne — wiązki takie, wykonane z gałązek wawrzynu lub oliwek składali błagalnicy na ołtarzach bogów. [przypis redakcyjny]
Ismenus — rzeka pod Tebami. Nad nią leżała świątynia Apollina, Ismenion. Była ona siedzibą wróżbitów, którzy wróżyli z płomieni buchających na ołtarzu. [przypis redakcyjny]
bóg ogniem zionący — demon zarazy, dzierżący ognistą pochodnię, która szerzy śmierć. [przypis redakcyjny]
Sfinks — potwór z twarzą kobiety, ciałem lwa, skrzydłami orła i ogonem węża, który zatrzymywał podróżnych zdążających do Teb, zadając im podchwytliwie sformułowane pytanie, a gdy nie umieli na nie odpowiedzieć, zabijał ich. Edyp odgadł zagadkę potwora i w ten sposób pokonał Sfinksa. Zagadka brzmiała: co to za zwierzę, które rano chodzi na czterech nogach, w południe na dwóch, a wieczorem na trzech? Właściwa odpowiedź to: człowiek, który jako dziecko raczkuje, jako dorosły używa tylko kończyn dolnych, a na starość wspomaga się laską. [przypis edytorski]
Do Apollina pytyjskich wyroczni — do Delf. Miejsce wyroczni zwało się pierwotnie Pytho; stąd starą kobietę, która tam wróżyła, zwano Pythią. [przypis redakcyjny]
wieńczył (…) głowę wawrzynem — wieniec z wawrzynu wkładano na głowę przy ofiarach lub kiedy przynoszono dobre wieści. [przypis redakcyjny]
mord innym mordem okupić — mowa tu o tzw. zemście krwi, która żądała śmierci za śmierć, oka za oko, zęba za ząb. [przypis redakcyjny]
wiązki podniósłszy błagalne — po szczęśliwym wysłuchaniu modłów błagalnicy usuwali wiązki z ołtarzy. [przypis redakcyjny]
Z Delf grodu, co się złotem lśni — Delfy sławne były ze skarbów ofiarowanych Apollinowi. [przypis redakcyjny]
Delicki władco, o Peanie — Apollo urodzić się miał na wyspie Delos, a zwano go także Peanem (Paian), co oznacza boga niosącego pomoc i zbawienie. [przypis redakcyjny]
Naprzód niechaj mnie Zeusa córa (…) Przyjdź i Febie — Pallada (Atena), Artemida i Feb (Febus, czyli Apollo) byli trzema bóstwami opiekuńczymi miasta Teb. [przypis redakcyjny]
wśród Lykii skał — Apollina i siostrę jego Artemidę czczono także w Lykii w Azji Mniejszej. Artemida i nimfy z jej orszaku przebiegały z żarzącymi się pochodniami w ręku dzikie ostępy gór i lasów. [przypis redakcyjny]
złotosploty — Bakchus o bujnym włosie, spiętym złocistą przepaską, urodził się rzekomo w Tebach. Wśród blasku pochodni harcował on po pobliskich górach w otoczeniu szalejących Menad, dziewic mu oddanych. [przypis redakcyjny]
Lajos Labdakida — Agenor, król Fenicji, miał syna Kadmosa, który założył Teby. Kadmosa synem był Polydoros; ten zrodził Labdakosa, a Labdakos Lajosa, którego synem był Edyp. [przypis redakcyjny]
Tyrezjasz (Teiresias; od teirea: dziwy) — imię to dosłownie znaczy: tłumacz znaków i dziwów, nosił je słynny ślepy wróżbita tebański. [przypis edytorski]
Parnas — góra w środkowej Grecji; w starożytnej mit. gr. siedziba Apolla, Muz i Dionizosa. [przypis edytorski]
wyrocznia w środku ziem — Delfy. W świątyni delfickiej znajdował się głaz biały, zwany po grecku pępkiem (omphalos), który oznaczał środek Grecji, czy też całej ziemi. [przypis redakcyjny]
Focyda — kraina położona w środkowej Grecji nad zatoką Koryncką, na zachód od Beocji. W Focydzie leżało miasto Delfy, jak również miejscowość Daulis. [przypis redakcyjny]
do Olimpii nie pójdę, nie pójdę Delfów ja szlakiem (…) — w Olimpii była stara wyrocznia, sławna w Delfach; w Abai, mieście północnej Focydy, znajdowała się prastara świątynia Apollina, połączona także z wyrocznią. [przypis redakcyjny]
istmijska kraina — Korynt, leżący w pobliżu Istmosu, czyli przesmyku korynckiego. [przypis redakcyjny]
Loksias (od loxos: skrzywiony, ciemny, dwuznaczny) — przydomek delfickiego Apollina. [przypis redakcyjny]
bóg, co włada w kyllenejskim jarze — Hermes, syn Zeusa i Mai, urodzony na szczytach góry Kyllene w Arkadii. [przypis redakcyjny]
Istru ni Fasisu wody — wody dwóch największych rzek Europy i Azji, Istru, dzisiejszego Dunaju, i Fasisu, dzisiejszego Rion, na południe od Kaukazu, wpadającego do Morza Czarnego. [przypis redakcyjny]
Baczcie przynajmniej na (…) Światło Heliosa — widok ludzi przeklętych, pokalanych, jako też zmarłych raził bogów, szczególnie słońce, czyli Heliosa. [przypis redakcyjny]