Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
Theme
Walka
in work
Kajtuś Czarodziej
↓ Expand fragment ↓— Więc co? Zgadzacie się? — woła Czerwona Maska do publiczności.
— Przyjmujemy! Zgadzamy się.
— Dobrze. Niech walczy...
↑ Hide fragment ↑— Więc co? Zgadzacie się? — woła Czerwona Maska do publiczności.
— Przyjmujemy! Zgadzamy się.
— Dobrze. Niech walczy.
Murzyn zakłopotany patrzy na Kajtusia. On jeden może poznał, bo dziki wierzy w czary.
— Czarny się boi. Patrzcie. Niech żyje Czerwona Maska!
Orkiestra zagrała.
W te pędy posłali po ubranie sportowe.
Kajtuś niedbale atakuje, Murzyn opędza się tylko, jak przed natrętną muchą.
Widać, że na niby się broni. Biały pan wie, co robi, biały pan jest mądry: jakiś kawał urządził z tym drągiem i kulami.
Ale galeria czujna — nie pozwoli się lekceważyć.
— Dosyć! Nie chcemy tak — woła niezadowolona.
W tej samej chwili Murzyn otrzymuje trzy mocne uderzenia — krótkie, szybkie, jak błyskawica.
Od razu cisza.
Murzyn splunął krwią. Już ostrożniej się broni. Kajtuś ostro naciera. Jego zręczne skoki budzą większy jeszcze podziw niż siła.
— Wygląda tak, jakby naprawdę walczyli — mówi w loży prezes klubu bokserów.
— No tak. Ale czarny wcale nie naciera.
— A pan chciałby może, żeby zmiażdżył dzieciaka?
— Nie chcę, ale się obawiam. Widzi pan: Murzyn już zły teraz. Jeżeli go galeria zirytuje krzykami, to zabawa może się źle skończyć…
A galeria krzyczy:
— Nie daj się, czarny! Zuch Czerwona Maska! Precz z małpą! Szympans, goryl!
Murzyn już się nie śmieje. Nie spuszcza z Kajtusia oczu. Ma plan: tak go odepchnie, że Kajtuś zwichnie rękę; a choćby nawet złamał: musi go ukarać. Malec krzyknie z bólu, a ręka bezwładnie zwiśnie.
A Kajtuś rozzuchwalony i gniewny, że Murzyn nie atakuje — skacze wokoło i młócić zamierza razem ze wszystkich stron. Tylko mu maska przeszkadza i tchu już brak, i w sercu ból coraz większy.
Rozległ się gwizdek sędziego.
Kajtuś pada na krzesło. Masażyści wycierają zdrętwiałe ręce i nogi. Dyrektor cyrku chłodzi go ręcznikiem.
— Dosyć! — wołają jedni.
— Nie przerywać! Chcemy widzieć! Jeszcze!
Murzyn stoi i czeka. Żuje gniew.
No, zaczyna się druga runda.
Buch, buch! Uderzenie pierwsze i dziesiąte. Dziesiąte i dwudzieste. Jak deszcz, jak grad. Murzyn nachylił się. Dostał. Zachwiał się. Odskoczył w tył.
Zacisnął zęby. Idzie na Kajtusia.
Cisza. Zamarli wszyscy w oczekiwaniu.
Blady strach: zabije. Nerwowi zamknęli oczy. Dwie księżne i markiza zemdlały. Dyrektor cyrku opowiadał potem, że raz jeden tylko widział podobną scenę w cyrku: lew gotował się do skoku na pogromcę; to było pięć lat temu w Londynie.
Straszny obraz.
Kołysząc się, pochylony — Murzyn z krwią nabiegłymi oczami idzie na Kajtusia.
Kajtuś cicho:
— Stój. Rozkazuję: stań!
Murzyn stanął. Podnosi rękę.
— Niech mi się zmieni twarz. Niech się zmieni.
Zrywa maskę z twarzy.
— Już!
Aparaty filmowe i fotograficzne stukają.
— Tik, tik, tik.
Reflektor syczy.
Olbrzymia czarna łapa mierzy w głowę Kajtusia. Druga nisko, przygotowana do odparcia ciosu. Zęby zaciśnięte, twarz wykrzywiona.
Zgubiony.
Komisarz policji wyjmuje rewolwer.
Za późno.
Rozległo się głuche uderzenie: Murzyn runął z rozmachu na dywan. Bo Kajtuś w porę odskoczył.
Posypały się uderzenia drobnej ręki. Mięśnie Murzyna drgają pod skórą. Leniwie się podnosi: stracił wiarę w swą gwiazdę. Sława jego zgasła.
Już nie udaje nawet. Broni się niezgrabnie. Tak, to naprawdę walka.
Gwizdek.
Kajtusiowi pociemniało w oczach. Nie słyszy okrzyków i oklasków. Bezwładnie siedzi na krześle.
Murzyn zbliża się — stawia nogę Kajtusia na swym karku. Kajtuś otwiera oczy, z wysiłkiem wyciąga ręce. Murzyn opiera głowę na jego kolanach; Kajtuś całuje go w głowę, gładzi kędzierzawe kudły.
Ludzie płaczą. Huragan oklasków.
Olbrzym bierze Kajtusia na ręce ostrożnie — ostrożnie i wynosi z areny.