— Chłopaka nie sztuka, ty pannę pocałuj.
— Oo, mądry. Sam spróbuj.
— Myślisz, że nie? Więc dobrze: załóż się o porcję lodów.
— Dobrze: daj rękę.
Ano, ostatnia lekcja.
Dzwonek. Spakowali książki.
Podwórko. Brama. Ulica.
— Wy idźcie za mną.
A sam naprzód.
Żałuje, że się założył.
Małej nie chce zaczepiać. Przykro. Bo się nastraszy. Zresztą powiedział, że „panna”. Więc duża.
Jak to zrobić? Idzie. Rozgląda się.
Idzie. Patrzy. Myśli. Patrzy. Czeka.
— Ta nie. I ta nie.
Mniejsza o te lody, ale wstyd przegrać. Musi postawić na swoim.
Aż nareszcie są.
Jedna drugą nazwała Zośką.
Powiada:
— Słuchaj, Zośka, jak znów przyjdziesz…
Więcej Kajtuś nie słyszał. Ale ma plan.
Dał ręką znak, że zaczyna. Przeszedł na drugą stronę, wyprzedził je i wrócił — i prosto na spotkanie.
Idzie. Głowę zwiesił, niby zamyślony.
Już je mija. Nagle staje. Spojrzał.
— Ooo, Zośka! Kiedy przyjechałaś?
Ona patrzy. Stoi zdziwiona.
A on — hop! Objął za szyję — i pac! Pocałował.
Głupia — jeszcze się nachyliła. Tak się pysznie udało.
Dopiero oprzytomniała.
— Ty co za jeden?
— Ja? Ano Kajtuś.
— Co znów za Kajtuś?
— Nic — taki chłopak.
Oblizuje się, że niby pocałunek smaczny.
I w nogi.