Przypomniał sobie Kajtuś dawne zdarzenie. Jeden czar nieudany. Był to czas, gdy próbował dopiero i często mu się nie udawało.
Wraca do domu, ale widzi jak mały chłopiec targa za rękę pijanego człowieka.
Dziecko prosi:
— Tatu, chodź do domu. Tatu, mama czeka.
— Odejdź, powiadam ci, odejdź — mruczy pijany.
Stanął przed szynkiem i chwieje się na nogach.
— Tatu, mama czeka. Tatu, chodź do domu.
— Do domu? Dlaczego do domu? Jak do domu? Masz, kup sobie cukierków.
Mały nie bierze monety; upadła i potoczyła się po błocie.
I trzeci raz!
— Chodź, tatu, chodź do mamy.
Żal dziecka Kajtusiowi. Pragnie pomóc. Westchnął głęboko i mówi:
— Rozkazuję: niech idzie do domu, niech posłucha się syna.
Ledwo powiedział Kajtuś, już prąd elektryczny kolnął go w serce jak igłą.
Pijany pchnął dziecko, tak jakoś boleśnie strząsnął je z rękawa. A sam wtacza się do szynku.