— Widzisz. Tak jest „kot”, tak jest „kos”, tak będzie „koń”.
Nareszcie wie.
Sam się domyślił, dlaczego: „rak” i „rok”, dlaczego „bat” i „but”.
Przeczytał na ulicy: „Kino”.
Przeczytał:
„Piwo — Ser — Masło”. „Apteka”.
Czyta szyldy sklepowe, nazwy ulic, bilety tramwajowe, pudełka od papierosów.
Raz łatwo, więc sobie śpiewa i pogwizduje; to znów zły, bo nie może dać rady.
— Kupię książkę szkolną. Co się mam ciągle prosić.
Zaczął zbierać pieniądze. Zebrał trzydzieści groszy i zgubił, bo dziurę ma w kieszeni.
Aż ojciec się ulitował i kupił.
— Masz. Czytaj. Może nie będziesz tak latał po podwórku.
Ojciec zgadł. Kajtuś siedzi i czyta.
— Prędko mu się znudzi.
Ojciec nie zgadł. Nie znudziło się Kajtusiowi.
Budzi się rano, zaraz książka. Kładzie się spać, książka pod poduszkę.
Ale najlepiej czytać nad Wisłą.
Czyta — czyta, zmęczył się — oczy bolą — patrzy na wodę, na chmurę, na łódki. Odpocznie — i znów łatwo.
Już niby wie i umie, a tu dwie litery czyta się razem, jak jedną.
Są znaki, których się wcale nie czyta.
Są litery małe i duże, pisane i drukowane.
Nagle przy łatwych wyrazach stoi wyraz trudny.
Albo wyraz drukowany niepodobny do tego, co się mówi.
Bo mówi się „japko”, a pisze się „jabłko”. Dlaczego?
Niby znajomy wyraz, a trzeba się dopiero domyślać, co znaczy.
Są w książkach i takie wyrazy nowe, których Kajtuś jeszcze nie słyszał.