Setnik Julianus z Bitynii, mąż szlachetnego rodu, wielkiej siły i sprawności bojowej, niezwykłej przytomności umysłu, z wszystkich wojowników, jakich w ciągu całej wojny poznałem, najdzielniejszy, skoro ujrzał, że Rzymianie poczynają ustępować, wybiegł z Antonii, gdzie stał przy boku Cezara, uderzył na Żydów, którzy już niemal zwyciężali, i wepchnął ich w róg wewnętrznego dziedzińca świątyni. Tłum wojowników żydowskich pierzchnął przed nim, bo siła jego i męstwo wydały się im wprost czymś nadludzkim. A on, goniąc uciekających, wzdłuż ich szeregu przelatywał z jednej na drugą stronę, siekąc każdego, kto mu się pod rękę nawinął, że Cezar na ten widok zdumiał, a innych groza przeszła. Ale i tego męża dosięgnął los, przed którym żaden śmiertelnik ujść nie zdoła. Jak każdy rzymski wojownik nosił obuwie gęsto nabijane ostrymi gwoźdźmi. Biegnąc po płytach kamiennych, pośliznął się, runął na wznak, a głośny chrzęst zbroi zastanowił uciekających i zawrócił. Rzymianie zebrani w Antonii, wielce się o niego zatrwożywszy, wydali okrzyk, Żydzi zaś, runąwszy na niego kupą ze wszystkich stron, jęli go żgać dzidami i siekać mieczyskami. Niejeden cios chwycił na tarczę, kilkakrotnie próbował się dźwignąć, ale za każdym razem zewsząd nacierający tłum znowu go powalał, on zaś, leżąc, jeszcze wielu mieczem zranił. Nierychło go też usiekli, bo wszystkie miejsca, w które można by go ugodzić śmiertelnie, pokrywał pancerz i hełm, a kark stulił; dopiero kiedy odrąbali mu członki, a nikt nie śmiał biec mu na pomoc, runął ostatecznie.