Dzisiaj aż 15 770 dzieciaków dzięki wsparciu osób takich jak Ty znajdzie darmowe książki na Wolnych Lekturach.
Dołącz do Przyjaciół Wolnych Lektur i zapewnij darmowy dostęp do książek milionom uczennic i uczniów dzisiaj i każdego dnia!
Motyw
Kobieta
w utworze
Klasztor i morze
↓ Rozwiń fragment ↓Agnes z lubością oddała się pieszczotom księżycowego światła, które spływało do wnętrza pełnymi strugami przez...
↑ Zwiń fragment ↑Agnes z lubością oddała się pieszczotom księżycowego światła, które spływało do wnętrza pełnymi strugami przez strzeliste, gotyckie okna. Chłodne, beznamiętne promienie błądziły po jej bieliźnie, ślizgały się po obnażonych ramionach i całowały małe, dziewicze piersi, których pęcze wyglądały zza rąbka stanika. Wtem zadrgały i cofnęły się jak pod dotknięciem czegoś szorstkiego; w wykroju koszuli zaszarzała w zielonawej poświetli włosiennica.
↓ Rozwiń fragment ↓W dziesiątym roku jej choroby wystąpiły inne, równie dziwne objawy. Gdy pewnego rana przeorysza weszła...
↑ Zwiń fragment ↑W dziesiątym roku jej choroby wystąpiły inne, równie dziwne objawy. Gdy pewnego rana przeorysza weszła do jej celi, ujrzała Beatę zatopioną w ekstazie modlitwy, unoszącą się na klęczkach w powietrzu. Stan trwał dość długo i dopiero po pewnym czasie postać chorej powoli opuściła się ku posłaniu. Kiedy indziej widywano Beatę równocześnie w dwóch miejscach: podczas gdy ciało jej spętane niemocą tężało już niemal w spazmie agonii, duch wyzwolony z ziemskich więzów asystował przy nabożeństwach w oratorium lub porwany mistycznym wirem krążył po klasztornych galeriach i krużgankach.
↓ Rozwiń fragment ↓Cień jakiś długi padł w poprzek mar i ramiona czyjeś mocne, zachłanne jak żądza oplotły...
↑ Zwiń fragment ↑Cień jakiś długi padł w poprzek mar i ramiona czyjeś mocne, zachłanne jak żądza oplotły kibić nieszczęsnej dziewuchy.
— Teroz ty ju mojo — szepcze jej nad uchem głos znany, nienawistny — mojo no zawsze.
Wydarła mu się z objęć, splunęła w twarz i pomknęła w noc z checzy śmierci. Zakląwszy głośno, Kurr rzucił się w pogoń za pasierbicą. Lecz zanim opatrzył się, w którą ścigać stronę, wyprzedziła go o duży kawał drogi. Rozpoczęła się dzika gonitwa. Heda uciekała zrazu brzegiem spychów w kierunku północnym. Śmigła jak łania prawie nie dotykała w biegu ziemi. Prześladowca — krępy i trochę przyciężki — nie dorównał jej w lekkości i zwinności ruchów, lubo górował siłą i wytrwałością. Toteż losy ciągle ważyły się: raz ona wysforowała się naprzód i ginęła mu z oczu w ciemnościach, to znów on zdawał się już, już dosięgać ją kazirodczą ręką.
Tak okrążyli Borsuczy Jar, minęli Lisie Rozdoły i wpadli pomiędzy pola; Heda wyraźnie już zmierzała ku klasztorowi. Kurr zaniepokoił się na dobre; wiedział, że jeżeli ona zdoła dotrzeć tam w porę, wszystko stracone. Postanowił przeto przeciąć jej drogę i dlatego rzucił się na przełaj przez księżą pażycę. Łąka w tym miejscu była torfiasta i nie podeschła należycie po wiosennych ulewach; zrobiwszy parę kroków Zygma zapadł się po kolana w jakimś zdradzieckim zasiąklu. Zaklął brzydko i z biedą wydobył się z zapadni. Tymczasem Heda wyprzedziła go znacznie i chyża jak sarna pędziła ścieżyną prosto już ku klasztornej bramie; nadzieja dodawała jej sił, uskrzydlała śmiertelnie znużone już nogi. Wreszcie dopadła zbawczych podwoi, szarpnęła za dzwonek i obsunęła się ciężko na stopnie u wejścia. Zegar na wieży dzwonowej zaczął bić godzinę drugą po północy. Na kamiennym chodniku, co wiódł z drogi do klasztornej furty, zadudniły kroki Kurra.
— Boże ulituj se nade mnom! Nie doj me na pohańbenie! — jękła, trzęsąc się ze strachu i zaczęła bić rękoma o drzwi.
Zygma był już od niej o parę kroków, gdy wtem zazgrzytał klucz w zamku i Heda oparta całym ciężarem ciała o bramę runęła do wnętrza.
— Jezus, Maria! — krzyknęła siostra odźwierna, podnosząc w górę latarnię. — Co tu się dzieje?!
— To jo, Heda Dorszówna — wyjąkała dziewczyna, słaniając się pod ścianą korytarza. — Ratunku! Ratunku!
Kurr usiłował wtargnąć za nią do środka, lecz nagle jak tknięty piorunem zatrzymał się na ostatnim stopniu schodów. Pomiędzy nim a Hedą wyrosła dostojna postać ksieni Anastazji. Piękne, surowe oczy spoczęły badawczo na twarzy zabójcy i gwałtownika. Pod mocą tego spojrzenia Kurr zachwiał się i spuścił głowę. Przeorysza podniosła rękę i władczym ruchem wskazała mu drogę. Usłuchał bez słowa sprzeciwu. Gdy ciężkim krokiem odchodził ku polom, doszedł go zgrzyt klucza i głuchy łoskot zasuwanych z powrotem wrzeciądzów…
↓ Rozwiń fragment ↓Dla dopełnienia ceremonii obłóczyn zjechał do monasterza opat kartuzów i wezwał do asysty księdza kapelana...
↑ Zwiń fragment ↑Dla dopełnienia ceremonii obłóczyn zjechał do monasterza opat kartuzów i wezwał do asysty księdza kapelana Pszenickiego wraz z wikarym z Odargowa. Obrzęd odbył się w czasie uroczystej missa pontificalis virginum.
Po komunii opat celebrujący w białym habicie z mitrą i krzyżem na piersi zasiadł na tronie prałatów na stopniu górnym Wielkiego Ołtarza, a ksiądz proboszcz jantarowski jako mistrz ceremonii zaintonował wyjątek z paraboli „O dziesięciu pannach”:
— Dziewice roztropne, przynieście swe lampy! Oto Małżonek się zbliża; wyjdźcie Mu na spotkanie!
Chór mniszek za kratą prezbiterium odpowiedział mu hymnem św. Ambrożego: „Jezu, corona virginum”.
Zagrały uroczyście dzwony i szpalerem wiernych w towarzystwie druhen weszła do kościoła Heda. W stroju białym, weselnym, w koronie z kwiatów pomarańczy, z welonem przesłaniającym słodkie jej, zamyślone oblicze wyglądała jak jedna ze świętych dziewic na obrazach szkoły prerafaelickiej.
Z zapaloną świecą zbliżyła się nowicjuszka do ołtarza i uklękła na najniższym stopniu. Wtedy opat, powstawszy z tronu, wezwał ją w imieniu Niebieskiego Małżonka:
— Przyjdź, oblubienico moja!
— Oto jestem — zabrzmiała cicha, pokorna odpowiedź. I podeszła ku niemu o jeden stopień. Z głębi odezwał się śpiew mniszek:
— Przyjdź, oblubienico moja! Zima już minęła, synogarlica grucha, winogradu kwiaty napełniają powietrze balsamiczną wonią. Przyjdź, oblubienico moja!
Wtedy znów podeszła ku niemu o jeden stopień i pochylając z pokorą głowę, wyszeptała:
— Oto jestem, Panie. Oblubienicą się mienię Twoją, oblubienicą Tego, któremu służą aniołowie, którego piękność podziwiają gwiazdy.
Wezwana po raz trzeci przez kapłana podniosła się z klęczek i podtrzymywana za ramię przez diakona podeszła do stóp tronu. Tu uklękła. Wśród uroczystej ciszy zawiązał się między oblubienicą a celebransem rytualny dialog:
— Czego pragniesz, córko?
— Przewielebny Ojcze! Przenikniona gorącą i serdeczną tęsknotą ku Bogu, w związku z Panem naszym, Jezusem Chrystusem chcąc resztę życia mego spędzić na adoracji Przenajświętszego Jego Sakramentu, przy zachowaniu reguły św. Franciszka, proszę cię kornie, Ojcze Przewielebny, o łaskę i przywilej zakonnego habitu.
— Użyczę ci go, córko, jeśli posiadasz pewną i niezłomną wiarę, że podołasz nowym, szczytnym zadaniom, że potrafisz żyć, jak na ofiarę poświęconą św. Sakramentowi przystało.
— Mam głęboką nadzieję, że sprostam swym obowiązkom wspomagana przez nieprzebraną łaskę i nieskończoną dobroć Zbawiciela mego, Jezusa Chrystusa.
— Oby Bóg, córko moja, użyczył ci wytrwania.
Tu celebrujący ukląkł naprzeciw ołtarza i podniesionym głosem zaintonował „Veni Creator”.
Pieśń podjął chór niewidzialnych mniszek i kościół cały zabrzmiał melodią weselnego hymnu. Obaj asystujący kapłani odprowadzili nowicjuszkę do klęcznika i oddali w ręce drużek. Te zdjęły z niej welon oblubienicy, koronę z kwiatów pomarańczy i rozpuściły jej na plecy bujne skręty warkoczy.
Ksiądz Pszenicki rozłożył na kolanach opata serwetę, a diakon podał mu na tacy nożyce. Okryta złotolitym płaszczem włosów uklękła Heda u stóp celebrującego. On ujął złocisty jej bugaj lewą ręką i przez chwilę jakby go ważył; potem przyłożył ostrze nożyc i uciął włosy powyżej karku. Błysnęły po raz ostatni w blasku świec i rozsypały się złotą strzyżą na białym obrusie. Druhny przyodzi
— Siostro Alicjo! — przemówił opat, po raz pierwszy nazywając nowicjuszkę jej nowym, klasztornym imieniem. — Przyjm ten pas zakonny i pomnij na to, że podobnie jak skrępujesz nim biodra swoje, tak na przyszłość skrępujesz i zwiążesz wolą zapędy krwi mieszczące się w lędźwiach. A oto kaptur twój i welon, które ci odtąd nosić przystoi; niechaj ci one przesłonią widok na sprawy błahe i doczesne, a zwrócą twe spojrzenie ku rzeczom wiecznym. Bo powinnaś wiedzieć, że są symbolem samotności życia w Bogu.
W końcu powstawszy, ze słowami: „Przyjmij, najdroższa siostro, światło Chrystusa” podał jej zapaloną świecę. Potem pokropił ją święconą wodą na krzyż i zaczął tłumaczyć jej piękno i poezję życia klasztornego:
— Nie oglądaj się poza siebie na porzucone przez się rozłogi świata i nie żałuj, córko moja, niczego, coś pozostawiła poza furtą klasztoru; bo cząstka, którą obrałaś, lepsza jest i nie będzie ci nigdy odjęta. Zamiast czczych zajęć światowych będziesz spełniać odtąd dzieła miłosierdzia, pokutować za drugich, modlić się za tych, co się modlić nie umieją lub nie chcą; przyczyniać się będziesz do powiększenia i wzmocnienia ligi duchów dobrych w walce wieczystej z synami piekieł, by zadośćuczynić Panu za nienawiść, którą ku Niemu zioną. Męki się nie lękaj! Cierp, zmagaj się i łam z sobą, a będziesz szczęśliwa. Kochaj swego Niebieskiego Oblubieńca, a przekonasz się, jak słodkim, jak nieskończenie czułym jest dla Swych wybrańców. Miłość Jego jest tak ogromna, że nie będzie nawet czekał twego oczyszczenia przez zgon, by cię wynagrodzić za cierpienie; przed czasem, już za życia obsypie cię Swymi łaskami i jak św. Teresa z nadmiaru tęsknoty za Nim błagać Go będziesz o przyspieszenie dnia śmierci. Na koniec pamiętaj, córko moja, że podwaliną życia klasztornego jest ubóstwo, czystość i pokora; wyposażona w te trzy cnoty stawisz zwycięsko czoło wszystkim, choćby najzajadlejszym atakom i zakusom szatana. A teraz, siostro Alicjo, błogosławię ci na nową drogę żywota w imię Ojca i Syna, i Ducha św. Amen!
Powstał i z wzniesionymi ku stropowi świątyni oczyma modlił się:
— Panie, przyjmij tę dziewicę ofiarowującą Ci się jak Hostia za grzechy świata!
Organy zagrały „Te Deum”. Siostra Alicja z płonącą świecą w ręce, poprzedzana przez diakona z krzyżem i gromadkę wiernych, a w ślad za nimi opat wsparty na pastorale wyszli z kościoła na podwórze. Melodia hymnu ścichła. Nowicjuszka zbliżyła się ku bramie od podwórca wewnętrznego i uderzając o nią trzykrotnie prawą ręką, prosiła:
— Otwórzcie mi podwoje sprawiedliwości! Bo wszedłszy, uczynić chcę wyznanie Panu.
I otwarła się brama na podwórzec drugi, odsłaniając w głębi zastęp mniszek.
— To są podwoje Pana; tylko sprawiedliwi mogą je przekroczyć — śpiewał chór Morskich Panien.
— Wejdę do miejsca Przedziwnego Tabernakulum, wejdę aż do samego przybytku Pana — odpowiedziała siostra Alicja i śmiało posunęła się ku progowi.
— Dom to Pański, dom to silnie zbudowany: mocno spoczywa na skalnej podwali — ostrzegały ją mniszki.
Lecz nowicjuszka, nie uląkłszy się przestrogi i ważkości obowiązków, które ją czekały, uklękła na progu i zwrócona ku opatowi rzekła głosem stanowczym:
— Tu miejsce mego spoczynku na wieki wieków. Tu zamieszkam, albowiem to miejsce sobie wybrałam.
I podniosła ramię, i pokazując palec zdobny pierścieniem ślubnym, zawołała:
— Pan mój, Jezus Chrystus związał mię z sobą pierścieniem, który zdobi mię jak małżonkę. Na koniec zdobyłam to, czego tak pragnęłam, na koniec mam to, czego tak wyczekiwałam; oto złączona jestem w niebiosach z Tym, którego tak umiłowało serce moje.
Opat wzniósł ręce ku jasnemu, pogodnemu w tej chwili niebu i patrząc w lazur błękitu, błagał Pana Zastępów o utrwalenie tego, co zdziałał w duszy świeżo poślubionej Mu dziewicy.
↓ Rozwiń fragment ↓I w duszy siostry Agnieszki rozpętała się burza przerażenia i grozy. Nigdy jeszcze nie przejęła...
↑ Zwiń fragment ↑I w duszy siostry Agnieszki rozpętała się burza przerażenia i grozy. Nigdy jeszcze nie przejęła jej nawałnica tak bezgranicznym lękiem, jak w tę noc beznadziejnie czarną. Bo zdawało jej się, że przez rozkiełzanie żywiołów przemawia gniew boży, odzywa się piorunowy, nieubłagany, acz sprawiedliwy głos Jehowy. W jaskrawej wyrazistości zarysowała się jej wina. Ona — oblubienica Chrystusa, zakładniczka boża złamała umowę zawartą przed laty. Pocałunek wyciśnięty na jej wargach przez Janka skalał czystość niebiańskiego sojuszu, unieważnił pakt. Zatraciła się, zmalała do zera wartość jej zastawu. Bo czymże była ona, jeśli nie zastawem, poręką? Czyż nie gwarantowała sobą jego życia i zdrowia?
A dziś on przyszedł i świętokradczym pocałunkiem zerwał umowę z Bogiem, zniszczył dzieło jej życia, zniweczył z trudem wzniesioną twierdzę upewnienia.