Masz tu pan nowych współlokatorów. Jest to wprawdzie żydowska, ale biedna
rodzina: półobłąkany — meszugen muzyk Neftali Szafranek, z córką, zięciem i
wnuczętami. Kiedy jest ciemno — i kiedy on sam zostaje z małymi dziewczynkami,
wtedy przychodzi na niego pomieszanie zmysłów. Obwiązuje dzieci aż do małego
palca, ażeby mu nie uciekły, pomieszcza je w starym kojcu i naucza je „śpiewu”,
jak mówi, aby później mogły sobie zarabiać na życie — to znaczy uczy je
najszaleńszych piosenek, jakie istnieją, teksty niemieckie, kawałki, które stąd
i zowąd pochwytał w mroku swego stanu duchowego, a które ma za pruskie hymny
bojowe lub coś podobnego. Istotnie brzmiała stamtąd osobliwa, cicha muzyka.
Skrzypce straszliwie i głośno skomlały ciągle w jednym i tym samym tonie, niby
tracz, co piłuje drzewo; towarzyszyły zaś mu dwa cieniusieńkie głosiki dziecięce.