Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
↓ Expand fragment ↓Levaque wygrał partię, ruszono z kręgielni, by się napić. Maheu nie chciał, odkładając na potem...
↑ Hide fragment ↑Levaque wygrał partię, ruszono z kręgielni, by się napić. Maheu nie chciał, odkładając na potem. Wszak jeszcze słońce wysoko. Przyszedł mu na myśl Pierron. Niezawodnie jest w Café Lenfant. Ruszyli więc we trójkę, ustępując miejsca innym graczom. Po drodze leżała kawiarnia Pod Postępem. Koledzy wołali ich przez otwarte okna. Niepodobna minąć, trzeba wypić kufelek, zafundować drugi. Wypili, pogadali, uwolnili się od piwa w sposób przyrodzony i poszli spokojnie. Znali oni to piwo, wiedzieli, że im nie zaszkodzi, gdy tylko uwolnią pęcherz od nadmiaru wody. W Café Lenfant spotkali Pierrona przy drugim kufelku. Dla towarzystwa musiał wlać w brzuch trzeci. Teraz było ich już czterech, postanowili więc ruszyć do Café Tison, zobaczyć, czy jest tam Zachariasz. Nie zastali nikogo i siedli przy kufelkach, by odpocząć i poczekać. Przyszło któremuś na myśl, by zajrzeć do Café Saint Eloi. Poszli i zostali utraktowani przez nadzorcę Richomme'a. W pięciu już potem włóczyli się bez celu z knajpy do knajpy.
↓ Expand fragment ↓W święto wstawano u Maheuów późno. Sam Maheu wprawdzie zrywał się już o piątej i...
↑ Hide fragment ↑W święto wstawano u Maheuów późno. Sam Maheu wprawdzie zrywał się już o piątej i ubierał, ale dzieci wylegiwały się do dziesiątej. Maheu szedł do ogrodu, palił fajkę i czekając na dzieci, zazwyczaj sam jadł śniadanie. Ranek mijał w ten sposób niepostrzeżenie. Dziś Maheu naprawił ciekącą wannę i przylepił na ścianie pod zegarem portret następcy tronu, który malcy skądsiś przynieśli. Pomału poczęli schodzić na dół inni członkowie rodziny, a stary Bonnemort zasiadł przed domem i grzał się na słońcu. Alzira i matka zabrały się do gotowania, zapach smażącego się królika rozszedł się po izbie. Katarzyna ubrała malców i zeszła też, a za nią Jeanlin i Zachariasz zaspani jeszcze i poziewający.
W kolonii wrzało. Wszyscy śpieszyli się, by przełknąć obiad i pójść potem gromadnie do Montsou. Dzieci biegały po podwórzach, mężczyźni powoli chodzili tu i tam z podkasanymi rękawami koszul, człapiąc sabotami. Drzwi i okna stały otworem, widać było izby napełnione ludźmi, a po całej kolonii rozchodził się świętalny zapach smażonego mięsa walczący o lepsze z przenikliwą wonią cebuli.
Obiad u Maheuów podano o dwunastej. Stosunkowo było tam jeszcze najmniej hałasu, choć cała kolonia tętniła przeróżnymi krzykami, łajaniem dzieci, szczękiem roznoszonych pożyczanych naczyń, trajkotaniem kobiet. Zresztą rodzina Maheu żyła teraz w nieco naciągniętych stosunkach z sąsiadami. Zwłaszcza przyjaźń z Levaque'ami bardzo ostygła. Mężczyźni nie zmieniali postępowania, ale kobiety udawały, że się nie widzą. Kamieniem obrazy był projekt małżeństwa Filomeny z Zachariaszem. Skutkiem tego zmienił się też stosunek do pani Pierron, której zresztą dziś nie było, gdyż zostawiła męża i Lidię u matki, a sama poszła do Marchiennes do swej kuzynki. Żartowano sobie z tej kuzynki. Mówiono, że ma wąsy zupełnie jak starszy nadzorca z Voreux, a Maheude potępiała surowo to opuszczanie rodziny w dniu uroczystym. Obiad był obfity, prócz tuczonego od paru tygodni królika Maheude zastawiła wołowinę i mięsną zupę. Nie pamiętano już takiego zbytku… było dużo więcej jak roku zeszłego na św. Barbarę, toteż dziesięć szczęk pracowało dzielnie, od Stelki począwszy, której się wykluwały zęby, skończywszy na ojcu Bonnemort, który potracił już swoje. Zmieciono wszystko, nie oszczędzając nawet kości. Został tylko kawałek sztuki mięsa na wieczór, gdyby ktoś miał jeszcze ochotę jeść.
↓ Expand fragment ↓Od pięciu już godzin wałęsały się przesuwaczki pod rekę ze swymi kochankami po szerokiej ulicy...
↑ Hide fragment ↑Od pięciu już godzin wałęsały się przesuwaczki pod rekę ze swymi kochankami po szerokiej ulicy Montsou, obstawionej niskimi, jaskrawo malowanymi domkami. Tłum był tu mimo upału gęsty. Przelewała się fala ludzi niby pasmo mrówek, tonąc gdzieś w dali równi bezdrzewnej. Czarne błoto zeschło teraz, a czarny pył unosił się spod nóg chmurą, nisko zwieszając się nad głowami. Szynki pełne były ludzi, a dla tych, co miejsca wewnątrz nie znaleźli, ustawiono stoliki na ulicy, zatłoczonej już i tak kramami i bazarami, gdzie można było dostać lusterek i chustek na szyję dla dziewcząt, a czapek i kozików dla chłopców, nie mówiąc już o słodyczach wszelkiego rodzaju, cukierkach i ciastkach. Przed kościołem odbywało się strzelanie z łuku. Naprzeciw składu drzewa rzucano kulami. Na rogu ulicy wiodącej do Joiselle oparkaniono placyk przeznaczony na walkę kogutów. Tłoczył się tam też tłum ludzi żądnych ujrzenia dwu czerwonych kogutów uzbrojonych w ostrogi i oblanych krwią. Dalej można było u Maigrata wygrać w bilard spodnie lub fartuszek. Chwilami przycichały rozmowy i cały ten tłum lał w siebie piwo, a na twarzach malowała się walka z kurczami żołądka spowodowanymi przejedzeniem się mięsem, od którego odwyknięto, i zalanymi zimnym piwem pieczonymi ziemniakami. Upał zdawał się jeszcze wzrastać, co pogarszało humory.
Chaval kupił Katarzynie lusterko za dziewiętnaście sous i chusteczkę na szyję za trzy franki. Co krok niemal natykali się oboje na Bonnemorta i Mouque'a kroczących powoli w milczeniu, wśród największej ciżby. Ale większe na nich uczyniło wrażenie inne spotkanie. Oto zobaczyli, że Jeanlin, Bébert i Lidia wykradają flaszki jałowcówki ze stojącej na boku budy wędrownej, okrytej płótnem. Katarzyna zdążyła dać w twarz bratu, ale w tejże chwili Lidia uciekła z flaszką wódki pod pachą. Te gałgany skończą na galerach, zaopiniowała Katarzyna.
Gdy stanęli obok kawiarni Pod trupią głową, przyszło na myśl Chavalowi wprowadzić tam kochankę, by przysłuchała się i przypatrzyła turniejowi zięb, który już od ośmiu dni zapowiedziano wielkimi plakatami. Do zapasów stanęło piętnastu gwoździarzy z fabryki gwoździ w Marchiennes, a każdy przyniósł po tuzinie klatek, które zawieszono w rzędach na parkanie okalającym kawiarnię. Szło o skontrolowanie, które zięby w ciągu godziny największą osiągną liczbę ćwierkań i jakich czy: sziszujoszi, czy batisekuik. Każdy gwoździarz miał mały notes i ołówek, stał przy swych klatkach i notował, równocześnie pilnie bacząc na swych przeciwników. Zięby, zrazu przestraszone, poczęły niebawem śpiewać. Z początku rzadko, potem coraz częściej ćwierkały swe sziszujoszi, grubszym głosem, a potem cieńszym, przenikliwszym: batisekuik. Rozgrzewały się z wolna, wpadały w coraz szybsze tempo i w końcu ogarnął je taki szał emulacji, że kilka spadło z prętów i zdechło. Gwoździarze podniecali je głosem, przemawiając po walońsku, a widzowie, około stu osób, z zapartym oddechem czekali na wynik, wśród ogłuszającego wrzasku stu osiemdziesięciu ptaków powtarzających ciągle jedno w kółko. Wreszcie zwyciężył batisekuik i zwycięzca dostał dzbanek na kawę z prasowanego metalu.
↓ Expand fragment ↓— Tam do licha, jak zabawa, to zabawa.
Siedziano tak aż do dziesiątej. Wchodziły kobiety, przychodziły...
↑ Hide fragment ↑— Tam do licha, jak zabawa, to zabawa.
Siedziano tak aż do dziesiątej. Wchodziły kobiety, przychodziły po mężów, wlokąc za sobą chmary dzieci, niosąc na rękach niemowlęta uczepione ustami u żółtych piersi obwisłych jak torby sieczki. Mleko kapało, zalewając twarze maleństw, dzieci umiejące już biegać ożłopane piwem jak kufy łaziły na czworakach pod stołami, bez ceremonii odlewając się na podłogę. Zalew piwny płynął szeroką falą z beczek pani Désir, wzdymał brzuchy i sączył się kroplami z nosów, oczu, wszystkich otworów ciała. Napęcznieli, zduszeni w jeden kłębek, wgniatali w siebie wzajem łokcie, kolana i wydawało im się to komiczne. Gęby wszystkie w bezustannym śmiechu rozwarte były szeroko, a spoceni, rozpaleni opoje rozpinali surduty i koszule, obnażając uwędzone dymem na brunatno ciało. Czuli się wszyscy bardzo dobrze, to ich tylko niecierpliwiło, że od czasu do czasu musieli usuwać się, by zrobić miejsce dziewczętom, które szły w głąb ogrodu pod pompę, podkasywały się i wracały za chwilę. Tańczący nie widzieli się już wzajem poprzez tuman pary zmieszanej z kurzem i to ośmieliło niektórych do tego stopnia, że przewracali swe danserki na ziemię, nie zważając na kopnięcia otrzymywane od tańczących. Zresztą odgłos przygłuszał klarnet, a resztę zakrywały suknie wirujących kobiet.