Spór począł Rasseneur żądaniem, by wybrano prezydium zgromadzenia. Rozwścieklony porażką w Bon-Joyeux poprzysiągł sobie, że teraz odniesie zwycięstwo i odzyska wpływ stracony, przemawiając nie do delegatów już, ale do ogółu górników. Stefan oburzył się. Myśl formalizowania się tu w lesie wydała mu się głupia. Trzeba działać rewolucyjnie, mniemał, gdy prześladują ich jak dzikie zwierzęta.
Widząc, że spór trwać będzie bez końca, postanowił od razu owładnąć tłumem i wskoczywszy na pień zawołał:
— Koledzy! Koledzy!
Gwar przycichł, a podczas gdy Maheu uspokajał Rasseneura, Stefan mówił donośnym głosem:
— Koledzy! Wobec tego, że nam nie pozwalają mówić gdzie indziej, wysyłając żandarmów, zebraliśmy się tutaj w lesie, by się porozumieć. Tu chyba możemy czuć się wolni i bezpieczni od najścia i nikt nas tu nie może zmusić do milczenia, jak zmusić do tego nie może ptaków i innych zwierząt leśnych.
Odpowiedziały mu oklaski, krzyki i wołania:
— Tak, tak, las jest wolny, tu nikt nam zabronić nie może… mów!