Ładnych
rzeczy dowie się ode mnie o tej swojej pupilce. Niech tylko wróci!
Już na schodach słychać było gramofon. Na otworzenie drzwi czekałam dobre pięć minut. Wreszcie raczyła usłyszeć dzwonek. Od razu poznałam, co się święci. Miała wypieki i włosy nie w porządku. Chociaż zagrodziła mi tak drogę, bym nie mogła wejść, kazałam się jej usunąć i właśnie weszłam.
Dałabym głowę, że ktoś uciekł z pokoju w głąb mieszkania. Niestety — nie mogłam przecież rewidować wszystkich ubikacji. Na stole stały dwie filiżanki niedopitej kawy i owoce. Korzystając z tego, że pana nie ma w domu, ona tu przyjmuje swoich amantów, którzy później okradną go lub zamordują. Przecież ciągle się o tym czyta w gazetach. Powiedziałam jej:
— Cóż to, panienka ma gości?
Bezczelnie spojrzała mi w oczy i skłamała:
— Żadnych gości nie mam, proszę pani.
— Czy pan Tonnor pozwala panience używać gramofonu?
— Nigdy mi nie zabrania, proszę pani.
Nie mogłam już dłużej patrzeć na jej wyzywającą minę i przysięgłam sobie, że na głowie stanę, a przeprowadzę u Roberta wyrzucenie jej za drzwi. Powinien sobie wziąć lokaja. Co to jest, by młody mężczyzna nie miał lokaja. To nawet jest w złym guście. A jeżeli już służącą, to niech weźmie jakąś starszą, poważną kobietę.