W „Revue Bleue” notatka o Meredicie. Stwierdzają, że i angielska krytyka uznaje „że nie zostawił on dzieła w rodzaju Miserables Wiktora Hugo”. Jest to jedno z tych zdań, które wywołują we mnie przygnębienie — tak trudno zrozumieć samą możliwość ich powstania. Wszystko trzyma się tu na tym, że Meredith, według określenia krytyków „Revue Bleue”, był romantykiem. W. Hugo, wielki romantyczny pisarz, i Meredith, romantyczny pisarz — stąd porównanie. Weźmy stronicę Mereditha i stronicę W. Hugo, zarówno prozy, jak i poezji, i starajmy się zrozumieć, gdzie tu jest wspólny grunt. Wartości, do jakich dążył W. Hugo, i te, do jakich dążył G. Meredith, są całkiem z różnych płaszczyzn, należą, jeżeli się wyrazić można: do całkiem różnych formacji psychicznych. Nie mogą być rozmieszczone na jednym i tym samym planie, nie ma żadnej skali różnic i podobieństw, która by je objęła. I jaki sens w twierdzeniu, że Meredith był romantykiem. Doprawdy, chciałoby się zapomnieć, że te terminy kiedykolwiek istniały, i myślę, że najrozumniej byłoby w syntetycznym opracowaniu literatury unikać ich i dążyć do nowych klasyfikacji. Tego rodzaju artykuły odbierają ochotę do myślenia: czy warto, jeżeli mogą być mówione takie rzeczy? Kto zajmuje się krytyką? A przecież tu jest teren do walki z nieustannym fałszerstwem duszy i umysłu. Richard Feverel według „Revue Bleue” też jest tylko romantyczną powieścią o miłości. Sama myśl tej powieści, wprowadzająca nas w świat zagadnień Meredithowskich, zginęła. Ojciec chciał stworzyć w synu coś zabezpieczonego od namiętności, wyższego niż natura, i powieść Mereditha jest stwierdzeniem tego samego zasadniczo antyromantycznego stanowiska wszystkich jego utworów: nic wyższego niż prawda, niż życie być nie może. Nie można go zastąpić niczym, nie można znaleźć żadnego pozażyciowego stanowiska. Głęboka mądrość Lasów Westermainu i ich piękno są już tu — ale naprawdę nieraz można myśleć, że każdy francuski pisarek uważa zawsze siebie za pewien rodzaj Roi Soleil intelektualnego świata. Jedyną pożyteczną rzeczą notatki jest dla mnie wzmianka, że Carlyle zwrócił uwagę na Feverela. Naturalnie, zupełnie błędnie ta Angielka wówczas zbagatelizowała moje zestawienie Carlyle'a i Mereditha. Carlyle wywarł na Mereditha wpływ niewątpliwy i nawet nie sądzę, by można było zrozumieć budowę Meredithowskiego świata, nie oparłszy się na Carlyle'u jako na pewnego rodzaju introdukcji.