Lekarz odjechał już spory kawałek od osiedla, gdy nagle spostrzegł Sämunda siedzącego przy drodze. Sämund przywitał się, a potem spytał o stan syna.
— Strasznie go pokaleczono! — powiedział lekarz.
— Czy wyjdzie z tego? — spytał Sämund i zaczął majstrować koło popręgu konia.
— Dziękuję — rzekł lekarz — ale wszystko jest przecież
w porządku.
— Był za mało przyciągnięty! — odparł Sämund.
Nastała chwila milczenia. Lekarz patrzył uważnie na Sämunda, ale stary człek tak był zajęty popręgiem, że nań nie spojrzał.
— Pytał pan, czy wyjdzie z tego? — zaczął lekarz. — Zdaje
mi się, że wyjdzie…
Sämund spojrzał nań szybko.
— Więc nie ma niebezpieczeństwa — rzucił.
— Już od kilku dni nic mu nie grozi! — odrzekł lekarz.
Do oczu Sämunda rzuciły się łzy. Chciał je powstrzymać, ale płynęły mimo to.
— Wstyd mi doprawdy… — jąkał — wstyd mi, że płaczę, ale, doktorze, dzielniejszego chłopca nie ma w całej dolinie, w całej parafii.
Doktor uczuł wzruszenie.
— Czemuż nie pytałeś pan dotąd?
— Nie miałem odwagi! — odrzekł Sämund, połykając łzy. — Zresztą te kobiety… gapiły się na mnie, ile razy chciałem pytać i słowa grzęzły mi w gardle.