W dwudziestym trzecim roku życia ujrzałem się nagle panem ogromnej fortuny. Świat mi zakwitał samymi różami i laurami. Kobiety na mnie spoglądały wzrokiem, w którym łatwo było wyczytać, że gdzie zechcę, tam znajdę wzajemność i tryumf. Mężczyźni zaciągali mię na palący grunt politycznej areny; byłbym znalazł bez trudności dosyć życzliwych głosów, aby wejść pomiędzy posłów mojej prowincji; czułem w sobie dość bystrości i mocy, aby wdać się w walkę społeczną i stanąć u samego źródła wypadków, skąd nieprzestannie bije strumień historii. Byli inni, co chcieli mię zaciągnąć do nieskończonej orgii, do tych olśniewających rajów Mahometa, które nasz wiek tak wydoskonalił, że Mahomet sam by ich nie poznał, a moja młodzieńcza krew na te wezwania odpowiadała burzliwym kipieniem. Wszystkie złote geniusze i różowe szatanki
życia otoczyły mię zawrotnym kręgiem, a ja jednak wszystkie odepchnąłem, wyrwałem się z koła żyjących i usiadłem sam na ustroniu, bo wąż wiadomości złego i dobrego ukąsił mię pod samym sercem.