Wolne Lektury potrzebują pomocy...

Dzieciaki korzystające z Wolnych Lektur potrzebują Twojej pomocy!
Na stałe wspiera nas jedynie 455 osób.

Aby działać, potrzebujemy 1000 regularnych darczyńców. Dorzucisz się?

Wybierz kwotę wsparcia
Tym razem nie pomogę
Dołącz

Dzisiaj aż 15 770 dzieciaków dzięki wsparciu osób takich jak Ty znajdzie darmowe książki na Wolnych Lekturach — dołącz do Przyjaciół Wolnych Lektur i zapewnij darmowy dostęp do książek milionom uczennic i uczniów dzisiaj i każdego dnia [kliknij, by dowiedzieć się więcej]

x

Spis treści

      Antoni CzechowW biurze pocztowymtłum. A. W.

      1

      Pochowaliśmy w tych dniach młodziutką żonę naszego starego poczmistrza Słodkopiewcewa. Zakopawszy w ziemi piękną zmarłą, udaliśmy się zwyczajem ojców i dziadów na stypę do biura pocztowego.

      2

      Gdy podano bliny, staruszek-wdowiec zaczął gorzko płakać i powiedział:

      3

      — Bliny takie rumianiutkie, jak nieboszczka. Takie piękne, jak ona. Akurat.

      4

      — Tak — zgodzili się biesiadnicy — rzeczywiście, piękna była. Kobieta — pierwsza klasa.

      5

      — Ta-ak… Wszyscy ją podziwiali… Ale kochałem ją nie za urodę i nie za łagodny charakter. Te cechy są w ogóle właściwe naturze kobiecej i spotykają się dość często na naszym padole. Kochałem ją za inną zaletę jej duszy. Mianowicie, kochałem nieboszczkę — świeć Panie nad jej duszą! — za to, że będąc z usposobienia żywa i lekkomyślna, była zawsze wierna swemu mężowi. Dochowywała mi wierności, chociaż miała zaledwie dwadzieścia lat, gdy tymczasem ja mam blisko sześćdziesiąt. Była wierna mnie, starcowi!

      6

      Diakon, który z nami był na uczcie, wymownym mrukiem i kaszlem wyraził co do tego powątpiewanie.

      7

      — Pan widocznie nie wierzy? — zwrócił się do niego wdowiec.

      8

      — Nie powiem, że nie wierzę — odrzekł zakłopotany diakon — a tak, wie pan, młode żony obecnie już zanadto tego… owego… — rendez-vous, sauce provençale.

      9

      — Pan wątpi, a ja panu dowiodę! Wzmacniałem jej wierność różnymi środkami, że tak powiem, strategicznej natury, w rodzaju fortyfikacji. Przy mojej taktyce i przebiegłości, nie mogła mnie w żaden sposób zdradzić. Uciekałem się do wybiegów, dla ochrony swego łoża małżeńskiego. Znam takie słowa, w rodzaju zaklęcia. Wyrzeknę te słowa i basta! — mogę spać spokojnie.

      10

      — Jakież to słowa?

      11

      — Bardzo proste. Rozpowszechniałem po mieście brzydką pogłoskę. Panowie znają doskonale tę pogłoskę. Mówiłem wszystkim: żona moja Alena żyje z policmajstrem Zalichwackim. Tych słów było dość! Nikt w świecie nie śmiał uwijać się koło żony z obawy przed policmajstrem. Gdy ją kto zobaczył z daleka, uciekał, co sił, żeby Zalchiwacki czego nie pomyślał. He-he-he… Niechby tylko spróbował zaczepić tego wąsatego draba — zaraz miałby z pięć protokołów z powodu stanu sanitarnego.

      12

      — A więc żona pańska nie żyła z Zalichwackim?! — zdumieli się wszyscy.

      13

      — Nie, to był mój wybieg… He-he-he! Zręcznie was oszukałem, młodzi. Co?

      14

      Trzy minuty przeszły w milczeniu. Siedzieliśmy z zamkniętymi ustami, odczuwając wstyd i upokorzenie, że tak chytrze nas nabrał ten tłusty starzec z czerwonym nosem.

      15

      — No, da Bóg, ożeni się pan powtórnie — mruknął diakon.

      Zamknij
      Proszę czekać...
      x