Theme
Szaleniec
in work
Tętniące serce
↓ Expand fragment ↓Na pierwszy rzut oka nie dostrzegł nic szczególnego. Jan siedział jak zawsze na głazach, miał...
↑ Hide fragment ↑Na pierwszy rzut oka nie dostrzegł nic szczególnego. Jan siedział jak zawsze na głazach, miał tylko dziś pełną dostojeństwa, uroczystą minę. Obok niego siedziała niesamowita jakaś kobieta i trzepała tak szybko i napastliwie, że słowa zdawały się perlić w jej ustach niby woda spadająca ze skał. Potrząsała głową, mrużyła oczy, chwiała się w tył i naprzód, pochylała się tak, że gdy kończyła zdanie, twarzą niemal dotykała ziemi.
Inżynier poznał zaraz oczywiście szaloną Ingeborgę, nie mógł jednak z początku zrozumieć, co mówi, musiał przeto zapytać innych, o co idzie.
— Prosi go, by zarządził co trzeba w sprawie zabrania jej przez cesarzową do Portugalii. Chce tam jechać koniecznie! Namawia go już od chwili, ale Jan nie może się zdecydować na danie przyrzeczenia.
Po takiej informacji mógł już inżynier śledzić słowa Ingeborgi, ale to, czemu się przysłuchiwał, nie sprawiało mu widocznie radości, gdyż prostopadła zmarszczka między brwiami jego stawała się coraz to głębsza i czerwieńsza.
Oto miał przed sobą jedyną na świecie prócz Jana osobę wierzącą we władztwo portugalskie i jej to właśnie odjęta była możność udania się do wymarzonego kraju. Biedna, stara kobieta wiedziała, że w miejscu tym nie ma głodu, nędzy, złych, brutalnych ludzi, drwiących z nieszczęśliwych, nie ma dzieci biegnących długo za samotnikiem, bezbronnym tułaczem, rzucających weń kamieniami. Panował tam wieczysty pokój i dostatek, tam też chciała się dostać, rzucając nędzę zmarnowanego w niedoli życia. Błagała, płakała, używała wszelakich sposobów przekonywania, ale ciągle padało jeno twarde: nie… nie… w odpowiedzi.
A ów człek, głuchy na prośby, przeżył przecież sam cały rok ostatni w trosce i tęsknocie. Przed kilku miesiącami jeszcze, kiedy serce jego tętniło żwawo i mocno, nie mógłby wyrzec słowa: nie… Teraz atoli, czasu szczęśliwości zakamieniało serce jego, zmieniając się w zimny głaz.
Zewnętrzny wygląd Jana doznał również przemiany wielkiej. Policzki jego wypełniły się, miał teraz podwójny podbródek, a na górnej wardze ukazał się czarny wąsik. Oczy rozlały się i zmętniały, a spojrzenie stało się tępe. Inżynierowi wydało się nawet, że nos powiększył się trochę i nabrał linii znamionującej dumę. Włosy natomiast widocznie wypadły całkiem, bo ani jeden kosmyk nie spływał spod skórzanej czapki.
Od pierwszej rozmowy w lecie, inżynier nie spuszczał Jana z oka. Już tęsknota nie gnała go teraz codziennie ku przystani. Na statek zaledwo raczył rzucić okiem. Przychodził, by spotkać ludzi godzących się na jego szaleńcze pomysły i zwących go cesarzem w celu usłyszenia fantastycznych opowieści i śpiewania.
Czemuż jednak gorszyło go to? Wszakże człowiek ów był wariatem i basta!
— Szaleństwo to było może uleczalne — myślał — i uratować mógł Jana ktoś, kto by go bezlitośnie strącił z fikcyjnego tronu. Taki człowiek nie znalazł się, niestety!
↓ Expand fragment ↓— Dobrze się składa, Katarzyno — powiedziała pani porucznikowa — że tak doskonale umiecie prząść, bo teraz musicie...
↑ Hide fragment ↑— Dobrze się składa, Katarzyno — powiedziała pani porucznikowa — że tak doskonale umiecie prząść, bo teraz musicie pracować na siebie i męża sama jedna!
Katarzyna wyprostowała się, a na policzkach jej, na samych wystających kościach pod oczyma zjawiły się dwie czerwone plamy.
— Jan pracuje także — odparła porywczo — nie był on zresztą nigdy tak silny, jak zwyczajny robotnik!
— Podobno teraz niczym się nie zajmuje? — zauważyła porucznikowa. — Słyszałam, że chodzi od folwarku do folwarku, pokazując swe gwiazdy i śpiewając pieśni.
Pani Liliecrona była to osoba pracowita i gospodarna, chciała tedy okazać zaradnej i skrzętnej Katarzynie swą życzliwość i wyrazić, że z nią współczuje.
Ale Katarzyna stanęła w obronie męża.
— Jan jest już stary i wiele przecierpiał w ostatnich latach! Całe życie sterał w ciężkiej pracy jako wyrobnik, przeto należy mu się odpoczynek niejaki pod wieczór!
— Dobrze, że nieszczęście swe znosicie z takim spokojem, droga Katarzyno! — powiedziała znów pani porucznikowa z pewnym odcieniem surowości. — Jestem zresztą zdania, że powinna byście starać się wybić Janowi z głowy te jego niedorzeczne urojenia. Wszakże rozsądna z was i trzeźwa kobieta. Przekonacie się, że jeśli tak dalej pójdzie, Jana zabiorą do szpitala wariatów!
Katarzyna wstała z krzesła, wyprostowała się, a na twarzy jej odmalował się wyraz oburzenia.
— Jan nie jest wariatem! — zawołała. — Bóg miłosierny położył na jego oczach zasłonę, by nie musiał patrzyć na to, czego by przeżyć nie był w stanie. Winniśmy mu za to gorące dzięki!
Pani Liliecrona nie upierała się przy swoim. Uznała zresztą za słuszne i piękne postępowanie Katarzyny, stającej po stronie męża.
— Dobrze, dobrze, droga Katarzyno… — powiedziała serdecznie — nie zapominajcież tylko, że u mnie znajdzie się dla was robota przez cały rok… nie zapominajcie o tym!
Na te słowa znikł z twarzy Katarzyny wyraz twardy i zacięty, stopniał od razu i zapodział się gdzieś. Wystąpiły najpierw miłość, strach i troska, a z oczu popłynęły rzęsiste łzy.
— Cała moja pociecha, że mogę na niego pracować! — powiedziała. — Stał się z biegiem lat tak dziwny, że teraz już nie jest jak inni ludzie, ale czymś więcej. I dlatego to właśnie boję się, by mi go nie zabrano…