Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
Theme
Dziecko
in work
Tętniące serce
↓ Expand fragment ↓Aż do późnej starości opowiadał zawsze Jan Anderson ze Skrołyki o onym dniu, kiedy to...
↑ Hide fragment ↑Aż do późnej starości opowiadał zawsze Jan Anderson ze Skrołyki o onym dniu, kiedy to przyszła na świat córka jego.
Wczesnym rankiem wybrał się po akuszerkę i kobiety do pomocy, potem zaś całe przedpołudnie, a nawet kilka godzin odwieczerza przesiedział na klocu w drewutni i czekał, czekał, czekał bez końca.
Deszcz lał jak z cebra, a chociaż Jan siedział właściwie pod dachem, to pryskała nań woda, przenikając przez szczeliny w dachu i ścianach, także wiatr miótł raz po raz strugi i niby z wiadra chlustał przez pozbawione drzwi wejście do szopy.
— Nie wiem, czy jest taki, co by sądził, że cieszę się z tego dzieciaka! — mruczał i kopał niewielki stos polan nogami, tak że rozlatywały się aż po dziedzińcu. — Jest to największe nieszczęście, jakie mi się mogło przygodzić. Pobraliśmy się dlatego tylko, że nam się sprzykrzyło służyć u Eryka z Falli, jako parobek i dziewka i wiecznie na innych pracować. Własne graty mieć chcieliśmy i dach własny i koniec, o dzieciach ani nam się śniło!
Zasłonił twarz rękami i westchnął żałośnie. Oczywiście pluta i długie, przykre czekanie popsuło mu humor, ale nie były to istotne przyczyny smutnego nastroju. Jan miał powody ważne i żałość jego była uzasadniona zupełnie.
— Muszę pracować codziennie od rana do wieczora… to się rozumie. Ale miałem dotąd przynajmniej noce spokojne. Teraz zaś smarkacz zacznie wrzeszczeć i nawet w nocy nie skończą się moje utrapienia!
Gdy sobie to uświadomił, poczuł w sercu rozpacz wielką. Odjął ręce od twarzy i załamał je tak gwałtownie, że trzasnęły wszystkie stawy.
— Wszystko szło dotąd jako tako, bo Katarzyna mogła tak jak i ja pracować przez cały dzień. Teraz będzie musiała siedzieć w domu i piastować bachora!
Wbił wzrok w szarzejący już prostokąt podwórza i wydało mu się, że widzi snującą się powolnym krokiem koło domu śmierć głodową, która szuka, którędy by wejść.
↓ Expand fragment ↓Klara była ostatnim niezaszczepionym jeszcze dzieckiem w całej izbie i Katarzyna wpadła w bardzo zły...
↑ Hide fragment ↑Klara była ostatnim niezaszczepionym jeszcze dzieckiem w całej izbie i Katarzyna wpadła w bardzo zły humor z powodu niewłaściwego zachowania się swej córki. Nie wiedziała też, co czynić i rozglądała się wokoło, gdy nagle wystąpił z ciemności koło drzwi stojący Jan.
Wziął małą na ręce, a Katarzyna wstała z krzesła, by mu zrobić miejsce.
— Ano, spróbuj — powiedziała — może tobie powiedzie się lepiej! — W głosie jej przebijało nieco pogardy, gdyż nie uważała pod żadnym względem za coś lepszego od siebie podrzędnego, odprawionego ze służby parobka Eryka z Falli, który został jej mężem.
Zanim Jan usiadł, zrzucił kaftan i oto pokazało się, że korzystając z ciemni, zawinął wysoko lewy rękaw koszuli.
Wyciągnął ku kościelnemu nagie ramię i powiedział, że rad by się też zaszczepić. W ciągu całego życia raz tylko był szczepiony, a niczego się tak nie obawiał jak ospy.
Ujrzawszy nagie ramię, Klara uspokoiła się w jednej chwili i patrzyła na ojca z uwagą niezmierną, rozwierając szeroko mądre swe oczy.
Przyglądała się bacznie, jak kościelny robił trzy nacięcia na ramieniu, które podchodziły krwią. Wodziła spojrzeniem z jednego na drugiego i zmiarkowała, że ojcu nic się złego nie stało.
Gdy kościelny skończył operację, Jan zwrócił się doń i powiedział:
— Teraz dziecko uspokoiło się całkiem, może by spróbować raz jeszcze?
Kościelny w istocie spróbował jeszcze raz i rzecz powiodła się nadspodziewanie! Klara patrzyła na nożyk, tnący jej skórę, z miną skupioną i mądrą i nie wydała ani jednego krzyku.
Kościelny milczał również, gdy zaś skończył, powiedział do Jana:
— Jeśli uczyniłeś to, Janie, tylko dlatego by uspokoić małą, to mogliśmy udać, że zapuszczamy szczepionkę… wystarczyłoby to, jak sądzę, całkiem…
Jan mu przerwał i rzekł:
— O nie… nie… panie kościelny, nie udałoby się to na pewno. Nie ma na świecie drugiego takiego dziecka. Nie można tej małej okpić, nie można w nią wmówić czegoś, co nie jest rzetelną prawdą.
↓ Expand fragment ↓— Dobranoc! I dzięki za pomoc! — odrzekł Börje. — Zaraz pójdę po obiecane żyto! Odpłacę ci to...
↑ Hide fragment ↑— Dobranoc! I dzięki za pomoc! — odrzekł Börje. — Zaraz pójdę po obiecane żyto! Odpłacę ci to niedługo, Janie, możesz być pewny!
— Nie chcę zapłaty! Dobranoc!
— Jak to? — zdziwił się Börje. — Nie chcesz nic za swą pracę? Od kiedyż to stałeś się tak wspaniałomyślny?
— E… to… tylko dziś! Jest to bowiem rocznica urodzin mojej małej! — rzekł Jan.
— Tak? I dlatego to pomagałeś mi w kopaniu?
— Właśnie dlatego… i jeszcze z innego powodu… dobranoc Börje!
Jan oddalił się szybko, aby nie być zmuszonym wyjawiać owego drugiego powodu. Czuł, że powie. Świerzbiał go język, by powiedzieć:
— Dzisiaj rocznica urodzin Klary Gulli, a także rocznica urodzin mego serca…
Dobrze się stało, że do tego nie doszło, bo Börje byłby niewątpliwie sądził, że Jan dostał bzika.
↓ Expand fragment ↓Statek parowy „Anders Aksel” odbił dawno od przylądka w Borgu, unosząc na pokładzie Klarę Gullę...
↑ Hide fragment ↑Statek parowy „Anders Aksel” odbił dawno od przylądka w Borgu, unosząc na pokładzie Klarę Gullę, a Jan i Katarzyna stali ciągle jeszcze na pomoście i patrzyli za nim, chociaż znikł im sprzed oczu i nie było już zeń śladu. Wszyscy, którzy mieli cokolwiek do czynienia w przystani, poszli sobie do innych zajęć. Dozorca zdjął flagę i zamknął magazyn, ale para wyrobników nie ruszała się z miejsca, stali oboje, nie mogąc się zdobyć na powrót do domu.
Dopóki mogli śledzić spojrzeniem statek, rzecz była zupełnie naturalna, czemu jednak stali tutaj, gdy znikł, nie wiedziało zapewne żadne z nich.
Być może nie wracali dlatego, że bali się iść tak osamotnieni długą drogą, a potem znaleźć dom pusty i smutny.
„Teraz już tylko dla niego samego przyjdzie mi gotować i na niego już tylko wyczekiwać będę! — myślała Katarzyna. — A czymże mi on jest właściwie? Mógł sobie z nią jechać! Dziewczyna jedna tylko rozumiała tę głupią gadaninę, ja nigdy nie wiem, o co mu idzie! Lepiej by mi było zostać samą!”
„Wolałbym sam się pasować ze smutkiem moimi — myślał Jan. — Cóż mi z tej głupiej, swarliwej Katarzyny? Będzie dreptała po izbie i gadała trzy po trzy! Dziewczyna umiała z nią tak postępować, że była wesoła i łagodna, teraz wyjdzie na wierzch jej natura właściwa i nie usłyszę już nigdy dobrego słowa!”
Nagle drgnął Jan i cofnął się wstecz. Potem pochylił się i zdjęty podziwem padł na kolana. Oczy jego rozbłysły, a twarz oblał uśmiech szczęścia.
Wpatrywał się w wodę i Katarzyna pewna była, że widzi tam coś niezwykłego, mimo że niczego dostrzec nie mogła, chociaż stała przy nim blisko. Nie… nie… nie było nic niezwykłego na wodzie. Goniły się tylko po powierzchni szarozielone fale, igrały ze sobą bez końca… bez końca. Zresztą nic.
Jan posunął się na sam koniec pomostu i pochylił się nad wodą z wyrazem twarzy, jaki miał wówczas jeno, kiedy widział idącą na jego spotkanie Klarę Gullę, a jakiego nie przybierał nigdy, rozmawiając z kim innym.
Usta były otwarte, drżały wargi, ale ani jedno słowo nie doleciało do uszu Katarzyny. Po licach jego śmigały jasne uśmiechy, zupełnie jakby dziewczyna stała przed nim i żartowała z nim wesoło.
— Cóż ci to Janie? — spytała Katarzyna.
Nie odpowiedział, uczynił tylko ręką gest, jakby nakazywał milczenie.
Zaraz potem uniósł głowę w górę i wpatrzył się w dal, śledząc najwyraźniej oczyma coś, co się oddalało od brzegu ginąc na falach.
Odpływało szybko, niby statek przed chwilą, a niebawem Jan stanął wyprostowany i przysłonił oczy dłonią, by lepiej widzieć.
Tak trwał w bezruchu, aż wszystko znikło. Potem zwrócił się do Katarzyny, przysunął się nawet całkiem blisko do niej.
— Czyś co widziała? — spytał.
— Cóż mogłam widzieć na wodzie prócz fal?… Wszakże niczego więcej nie ma! — odparła.
— Dziewczyna wróciła łódką! — powiedział tak cicho, że ledwo dosłyszeć mogła ten szept. — Pożyczyła jej sobie od kapitana. Widziałem najdokładniej nazwę na dziobie, była ta sama, jaką nosi statek. Odjeżdżając powiedziała, że czegoś zapomniała, że musi koniecznie z nami o czymś jeszcze pomówić.
— Boże miłosierny! — zawołała Katarzyna. — Pleciesz od rzeczy! Gdyby dziewczyna wróciła, musiałabym ją przecież i ja również zobaczyć!
— Cicho bądź! Inaczej nie powiem ci, czego od nas chciała! — wyszeptał uroczyście i tajemniczo. — Otóż mówiła, że serce ją boli na myśl, co teraz z nami będzie. Dotąd kroczyła pośrodku nas, trzymając jedną ręką mnie, drugą ciebie i wszystko było dobrze. Ale gdy jej zbraknie i nie będzie nas trzymała razem, to kto wie, co się stać może. Możliwe, powiedziała, że matka i ojciec rozejdą się każde w swoją stronę.
— Że też dziewczyna i o tym nawet nie zapomniała? — wykrzyknęła Katarzyna.
Wstrząsnęły ją do głębi usłyszane słowa, gdyż wyrażały własne jej myśli, jakie przed chwilą snuła. Toteż zupełnie zapomniała o niemożliwości powrotu córki do przystani w łodzi i niedorzeczności przypuszczenia, by mogła rozmawiać z mężem, niewidzialna także dla niej.
— Wróciłam — opowiadał dalej Jan — wróciłam, jak mogłam najszybciej, by połączyć wasze ręce. Nie wolno wam ich puszczać, musicie to uczynić dla mnie, trzymajcie się tedy tak długo, aż wrócę i będę mogła znowu stanąć pośrodku, by was połączyć, jak przedtem. Powiedziała to i zaraz odpłynęła!
Przez chwilę trwało milczenie, potem ozwał się znowu Jan niepewnym, trwożliwym głosem, wyciągając do żony rękę, dziwnie miękką i delikatną, mimo ciężkiej roboty od wielu, wielu lat.
— Oto moja dłoń! Czynię to na życzenie Klary Gulli.
— Masz moją! — odparła Katarzyna. — Nie pojmuję wprawdzie, jak się to wszystko mogło stać, o czym mówisz, nie wiem, jak mogłeś ją widzieć, ale ponieważ życzycie sobie oboje, byśmy się trzymali razem, tedy zgadzam się!
Udali się z powrotem do domu, idąc ręka w rękę przez całą, długą drogę do Skrołyki.