Theme
Syn
in work
Spowiedź dziecięcia wieku
↓ Expand fragment ↓Tak samo jak podróżnik, dopóki jest w drodze, spieszy dniem i nocą po deszczu i...
↑ Hide fragment ↑Tak samo jak podróżnik, dopóki jest w drodze, spieszy dniem i nocą po deszczu i słońcu, zaledwie świadom bezsenności i niebezpieczeństw; ale skoro znajdzie się pośród rodziny i usiądzie przy kominku, odczuwa bezgraniczne znużenie i z trudem może dowlec się do łóżka; tak Francja, owdowiała po Cezarze, uczuła nagle swą ranę. Popadła w niemoc i zasnęła tak głębokim snem, iż starzy jej królowie, uważając ją za umarłą, spowili ją w biały całun. Stara osiwiała armia wróciła do domu wyczerpana znużeniem i ogniska opustoszałych zamków zapłonęły smutnymi ogniami.
Wówczas ci woje cesarscy, którzy tyle się nagonili i tyle namordowali, uścisnęli wychudłe żony i wspomnieli dawną miłość; przejrzeli się w strumieniu płynącym przez rodzinne łąki i spostrzegli, iż są tak starzy, tak zmarnowani, iż przypomnieli sobie o synach, aby mieć kogoś, kto by im zamknął powieki. Zapytali o nich; chłopcy wyszli z murów kolegium i nie widząc już ani szabel, ani pancerzy, ani piechurów, ani jeźdźców, spytali z kolei, gdzie są ojcowie. Odpowiedziano im, że wojna skończona, że Cezar nie żyje i że portrety Wellingtona i Blüchera wiszą w przedpokojach konsulatów i ambasad z podpisem: Salvatoribus mundi.
W chmurnej zadumie usiadła młodzież na ruinach świata. Wszystkie te dzieci, to były krople palącej krwi, którą spłynęła ziemia; urodziły się w łonie wojny, dla wojny. Marzyły przez piętnaście lat o śniegach Moskwy i słońcu Piramid. Chłopcy ci nie opuścili swego miasta; ale powiedziano im, że każdą rogatką tego miasta idzie się do którejś ze stolic Europy. Mieli w głowie cały świat; spoglądali na ziemię, na niebo, na ulice i drogi; wszystko było puste, jedynie dzwony parafialnego kościoła odzywały się w dali.
↓ Expand fragment ↓Jedynym moim skarbem, po miłości, była niezależność. Od chwili dojrzałości żywiłem dla niej dziki kult...
↑ Hide fragment ↑Jedynym moim skarbem, po miłości, była niezależność. Od chwili dojrzałości żywiłem dla niej dziki kult i uświęciłem ją niejako w mym sercu. Pewnego dnia ojciec, myśląc już o mej przyszłości, poddał mi kilka zawodów, pozostawiając wybór między nimi. Stałem wsparty o okno, patrząc na chudą i samotną topolę kołyszącą się w ogrodzie. Zastanawiałem się nad tymi rozmaitymi zajęciami, roztrząsałem je kolejno w głowie; po czym, nie mogąc wzbudzić w sobie żadnego zamiłowania, pozwalałem bujać myślom. Zdało mi się nagle, iż czuję, jak ziemia się porusza i że głucha i niewidzialna siła pędząca ją w przestrzeni staje się uchwytna moim zmysłom; widziałem ją, jak wstępuje w niebo; miałem wrażenie, że jestem niby na statku; topola, którą miałem przed oczami, widziała mi się niby maszt; wstałem, wyciągając ramiona, i krzyknąłem: „To już dość mało być przelotnym podróżnym na tym okręcie żeglującym w eterze; dość mało być człowiekiem, czarnym punktem na tym okręcie; chcę być człowiekiem, ale nie jakimś poszczególnym gatunkiem człowieka”.
Oto pierwszy ślub, jaki, czternastoletnim chłopcem, wyrzekłem w obliczu natury. Od tego czasu, jeżeli brałem się do czego, to jedynie przez posłuszeństwo dla ojca, ale nigdy nie mogąc przezwyciężyć odrazy.
↓ Expand fragment ↓— Spóźnił się pan; ojciec pragnął pana widzieć ostatni raz.
Wszedłem i ujrzałem ciało.
— Proszę — rzekłem...
↑ Hide fragment ↑— Spóźnił się pan; ojciec pragnął pana widzieć ostatni raz.
Wszedłem i ujrzałem ciało.
— Proszę — rzekłem do lekarza — każ pan, aby wszyscy wyszli i aby mnie zostawiono samego; ojciec miał mi coś do powiedzenia i powie mi.
Służba oddaliła się; wówczas, zbliżyliśmy się do łóżka: podniosłem łagodnie całun. Ale zaledwie ujrzałem ojca, rzuciłem się, aby go uściskać, i straciłem przytomność.
Kiedy przyszedłem do siebie, usłyszałem, jak ktoś mówił: „Jeśli zażąda, odmówcie, pod jakim bądź pozorem”. Zrozumiałem, iż chciano mnie oddalić od mar; udałem, że nie słyszę. Widząc, że jestem spokojny, zostawiono mnie. Zaczekałem, aż wszyscy ułożą się do snu, i wziąwszy świecznik, udałem się do pokoju ojca. Zastałem tam młodego księdza, który sam siedział przy łóżku.
— Księże — rzekłem — wydzierać sierocie ostatnią noc przy łożu ojca, to śmiałe przedsięwzięcie: nie wiem, kto mógł je panu zlecić. Niech ksiądz zostanie w przyległym pokoju; biorę wszystko na siebie.
Ksiądz wyszedł. Jedyny świecznik stojący na stole oświecał łóżko; usiadłem na miejscu duchownego i odsłoniłem jeszcze raz twarz, której nigdy już nie miałem oglądać.
— Co chciałeś mi rzec, ojcze? — spytałem — jaka była twoja ostatnia myśl, kiedyś szukał oczyma swego dziecka?
Ojciec pisywał dziennik, gdzie miał zwyczaj notować dzień po dniu wszystko, co robił. Dziennik ten leżał na stole; zbliżyłem się doń i ukląkłem; na otwartej stronie widniały tylko te słowa: „Bądź zdrów, synu, kocham cię i umieram”.
Nie wylałem ani jednej łzy, żaden szloch nie wyszedł z moich warg; gardło mi się ścisnęło, usta były jak zapieczętowane; patrzałem na ojca bez ruchu.
Znał moje życie; wybryki moje niejeden raz dały mu przyczynę do skargi lub nagany. Za każdym widzeniem mówił mi o przyszłości, o młodości mej i szaleństwach. Rady jego ocaliły mnie nieraz w krytycznej chwili; a miały wielką moc, ponieważ życie jego było od początku do końca wzorem cnoty, spokoju i dobroci. Domyślałem się, iż przed śmiercią pragnął mnie widzieć, aby próbować jeszcze raz odwrócić mnie od drogi, na jaką zabrnąłem; ale zgon przyszedł zbyt szybko; uczuł nagle, iż ma zaledwie czas na powiedzenie jednego słowa, i powiedział, że mnie kocha.
↓ Expand fragment ↓Mimo wszystkich mąk, jakie niosą ze sobą namiętności, nie można porównywać utrapień życia z grozą...
↑ Hide fragment ↑Mimo wszystkich mąk, jakie niosą ze sobą namiętności, nie można porównywać utrapień życia z grozą śmierci. Pierwsza rzecz, jaką uczułem siadając przy łóżku ojca, było to, że jestem dzieckiem, które nic nie wie i nic nie zna; mogę rzec nawet, iż serce moje odczuło jego śmierć jako ból fizyczny; uginałem się niekiedy wyłamując ręce niby zbudzony ze snu terminator.
Przez pierwsze miesiące pobytu na wsi nie postało mi w głowie myśleć ani o przeszłości, ani o przyszłości. Nie miałem uczucia, abym to ja żył dotąd; to, czego doświadczałem, to nie była rozpacz; nie było to w niczym podobne do wściekłych bólów, jakie przeszedłem; była to tylko jakaś omdlałość, jakieś powszechne znużenie i obojętność, ale połączone z trawiącą mnie wewnętrznie ostrą goryczą. Trzymałem cały dzień książkę w ręku, ale czytałem niewiele lub, aby rzec lepiej, nic; sam nie wiem, nad czym dumałem. Nie miałem w głowie żadnej myśli; wszystko we mnie było milczeniem; otrzymałem cios tak gwałtowny, a zarazem tak trwały, iż stałem się jak gdyby zupełnie bierną istotą, nic nie odzywało się we mnie.
↓ Expand fragment ↓Zagrzebany tak w samotności wziąłem się po upływie jakiegoś czasu do przejrzenia papierów ojca. Larive...
↑ Hide fragment ↑Zagrzebany tak w samotności wziąłem się po upływie jakiegoś czasu do przejrzenia papierów ojca. Larive przyniósł mi je z pobożnym szacunkiem i, rozwiązując pliki drżącą ręką, położył je przede mną.
Już przy pierwszych stronicach uczułem w sercu ową świeżość, jaka ożywia powietrze dokoła spokojnego jeziora; słodka pogoda duszy mego ojca wydzielała się niby zapach z tych zapylonych kartek w miarę, jak je rozwijałem. Objąłem oczyma dziennik jego życia; mogłem liczyć dzień po dniu uderzenia tego szlachetnego serca. Zatopiłem się w łagodnym i głębokim marzeniu; mimo poważnego i męskiego charakteru, który nadawał ton całości, odkrywałem niewymowny wdzięk, kwiat jego dobroci. Podczas czytania wspomnienie jego śmierci mieszało się bez ustanku z opowieścią tego życia; nie umiem wyrazić, z jakim smutkiem szedłem za tym przejrzystym strumieniem, który oto utonął w oceanie.
„O mężu sprawiedliwy! — wykrzyknąłem — człowieku bez trwogi i zmazy! ileż niewinności w twoim doświadczeniu! Oddanie dla przyjaciół, anielska tkliwość dla mej matki, podziw dla natury, wzniosła miłość Boga, oto twoje życie; nie było w twoim sercu miejsca na nic innego. Dziewiczy śnieg na szczycie gór nie jest czystszy niż twoja święta starość; twoje białe włosy są doń podobne. O ojcze! ojcze! daj mi je; młodsze są niż moje jasne kędziory. Daj mi żyć i umrzeć jak ty; w ziemi, w której ty śpisz, pragnę zasadzić zieloną gałązkę mego nowego życia; zroszę ją mymi łzami, Bóg, opiekun sierot, pozwoli temu zbożnemu zielu wyróść na boleści dziecka i wspomnieniu starca”.
Odczytawszy szacowne karty, ułożyłem je po porządku. Postanowiłem też pisać dziennik; kazałem oprawić zeszyt zupełnie podobny do ojcowskiego i szukając starannie w zapiskach ojca najdrobniejszych zatrudnień jego życia, starałem się kierować wedle nich. Tak więc o każdej porze dnia zegar, wybijając godziny, sprowadzał mi łzy do oczu: „Oto — mówiłem sobie — co ojciec robił o tej godzinie”; i, czy to było czytanie, przechadzka lub posiłek, nie omieszkałem go naśladować. Przyzwyczaiłem się w ten sposób do spokojnego, regularnego życia; ta ścisła punktualność miała nieskończony urok dla mego serca. Kładłem się z uczuciem błogości, które smutek mój czynił tym milszym. Ojciec zajmował się wiele ogrodem; resztę dnia wypełniały mu książki, przechadzki, roztropny podział między ćwiczenia ciała a zabawy ducha. Równocześnie przejąłem i jego dobroczynność i w dalszym ciągu wspierałem biedaków, którymi on się zajmował. Wypytywałem się w czasie moich wycieczek o ludzi, którym mogłem dopomóc; nie brakło ich w okolicy. Niebawem biedni nauczyli się drogi do mego domu; mamż rzec? tak, powiem śmiało: gdzie serce jest dobre, tam boleść jest zdrowa. Po raz pierwszy w życiu byłem szczęśliwy; Bóg błogosławił moje łzy, a boleść uczyła mnie cnoty.
↓ Expand fragment ↓Ojciec pozwala synowi chodzić tam, gdzie chodzi tylu innych, gdzie chadzał sam Kato; powiada, iż...
↑ Hide fragment ↑Ojciec pozwala synowi chodzić tam, gdzie chodzi tylu innych, gdzie chadzał sam Kato; powiada, iż młodość musi się wyszumieć. Ale za powrotem syn spogląda na swą siostrę; i patrzcie, co sprawiła godzina spędzona sam na sam z bydlęcą rzeczywistością! musi sobie powtarzać: Siostra moja nie ma nic wspólnego z tamtą kobietą! i od tego dnia odczuwa niepokój.