Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
Theme
Dzieciństwo
in work
Spowiedź dziecięcia wieku
↓ Expand fragment ↓Mieszkanie Marko znajdowało się w dzielnicy dość odległej; być może miała gdzieś i inne, dawała...
↑ Hide fragment ↑Mieszkanie Marko znajdowało się w dzielnicy dość odległej; być może miała gdzieś i inne, dawała bowiem niekiedy przyjęcia. Bywali u niej przyjaciele jej kochanka; toteż pokój, w którym znajdowaliśmy się w tej chwili był z pewnością jedynie rodzajem garsoniery; wychodził na Luksemburg: ogród rozciągał się w dali przed mymi oczyma.
Niby korek, który zanurzony w wodzie drga niespokojnie pod obejmującą go ręką i wyślizguje się między palcami, aby wypłynąć na powierzchnię, tak we mnie poruszało się coś, czego nie mogłem pokonać ani usunąć. Na widok alej Luksemburgu zadrgało mi serce, wszelka inna myśl zgasła. Ileż razy, wymknąwszy się poza szkołę, wyciągałem się w cieniu na tych wzgórkach, z dobrą książką, pełen jakiejś szalonej poezji! Niestety bowiem, takie tylko wybryki znało moje dziecięctwo… Na ogołoconych drzewach, na pożółkłych trawnikach, odnajdywałem wszystkie te wspomnienia. Tu, mając dziesięć lat, przechadzałem się z bratem i z nauczycielem domowym, rzucając chleb biednym zziębniętym ptaszynom; tam, siedząc w kąciku, patrzałem godziny całe na dziewczynki tańczące wkoło; słuchałem, jak moje naiwne serce bije w takt refrenu ich dziecinnych piosneczek; tam, wracając z kolegium, przeszedłem tysiąc razy tę samą aleję, zatopiony w jakimś wierszu Wergilego, podbijając nogą kamyczek.
— O, moje dziecięctwo! tyżeś to! — wykrzyknąłem. — O Boże! tyżeś to tutaj!
Obróciłem się. Marko usnęła, lampa zgasła, światło dzienne przeobraziło cały wygląd pokoju; obicia, które wydawały mi się lazurowoniebieskie, miały odcień zielonkawy i spłowiały; Marko, piękna statua wyciągnięta w alkowie, była sina jak trup.
↓ Expand fragment ↓Moja biedna twarz, którą widziałem w lustrze, spoglądała na mnie ze zdumieniem. Któż to więc...
↑ Hide fragment ↑Moja biedna twarz, którą widziałem w lustrze, spoglądała na mnie ze zdumieniem. Któż to więc był, owa istota, która objawiała mi się pod mymi rysami? Kto to był ów człowiek bez litości, który bluźnił mymi ustami i dręczył mymi rękami? Czyż to jego matka moja nazywała Oktawem? czy to jego niegdyś, w piętnastu leciech, wśród lasów i łąk, widywałem w przejrzystych źródłach, nad którymi się pochylałem z sercem czystym jak kryształ ich wód?
Zamknąłem oczy i myślałem o dniach mego dziecięctwa. Jak promień słońca, który przeszywa chmurę, tysiące wspomnień przenikało mi serce.
— Nie — powtarzałem sobie — ja tego nie zrobiłem. Wszystko, co mnie otacza w tym pokoju, jest tylko niemożliwym snem.
Przypominałem sobie czas nieświadomości, w którym czułem, jak serce moje otwiera się pierwszym wrażeniom życia. Wspomniałem starego żebraka, który siadał na kamiennej ławce przed bramą dworku i któremu posyłano niekiedy przeze mnie resztki naszego śniadania. Widziałem go, jak wątły i zgięty wyciąga pomarszczone ręce, błogosławiąc mnie z uśmiechem. Czułem ranny wietrzyk ślizgający się po mych skroniach, jakąś świeżość niby rosy opadającej z nieba na mą duszę. Potem nagle otwierałem oczy i przy blasku lampy odnajdywałem przed sobą rzeczywistość.