Nadeszła straszna godzina wyroku.
Znów wszedł do sali mściciel tajnych zbrodni,
Wszedł pod filary i zatrzymał kroku.
Przy świetle blado tlejącej pochodni
Na dłoni rycerz oparty spoczywa,
Ofiara śmierci. Znany płaszcz komtura
Z posępnym krzyżem na barkach mu spływa;
Na hełmie znane kołyszą się pióra,
I dobrze znany krzyż na piersiach miga,
I dobrze znany miecz u jego boku.
Lecz czyliż męstwo tak prędko ostyga?
Hugo ów śmiały, mężny przed godziną,
A teraz śmierci lęka się widoku?
Dlaczegoż kryje lica w obie dłonie,
Czy łzy zasłania, co po twarzy płyną?
Cichość ponura. «Czyś gotów Hugonie?
Biada ci! Milczysz?» Błysnął zamach stali.
Krzyżak się długo nad trupem nie bawił,
Sztylet mu w piersiach rozdartych zostawił,
Spojrzał i z wolna wyszedł z krwawej sali.
Lecz przebóg! Drzwi się otwarły zarazem,
Wszedł młody rycerz. To on! Hugo młody!
Cały hartownym odziany żelazem,
Męstwem młodzieńcze płonęły jagody.
Wszedł, spojrzał bystro: «Blanko! Blanko droga!
Po co ten ubiór? Te pióra? Ta zbroja?
Czemu tak milczysz? Ach! Na miłość Boga
Odpowiedz słowo? Droga! Luba moja,
Odpowiedz słowo! Przebóg twarz jak sina?
Jej dłoń jak zimna! I szklisty blask oka!
I sztylet w piersiach! Więc biła godzina!
On był tu!…» Zamilkł, tak boleść głęboka
I żal tak ciężki jego serce ścisnął!
Piersi pracują jak wzburzone fale;
Na chwilę w oczach płomień zemsty błysnął,
Lecz go zgasiły nowe łzy i żale.
«Może myślała Blanka nieszczęśliwa,
Że mnie swym zgonem od zgonu zachowa?
Nie, kiedy szczęścia zerwane ogniwa,
Ja mam żyć? Luba, bądź zdrowa, bądź zdrowa!»