A gdy już miał Szaman wychodzić z Anhellim na gwiazdy, pocieszywszy niektóre
więźnie, usłyszał szczęk wielki w jednym z korytarzów.
Więc obróciwszy się do jednego z tych, co szli za nim, spytał go: co by to było,
ów szczęk żelaza i bicie? A zaś aresztant odpowiedział: karzą jednego z nas.
Zapewne starca, który wczoraj nie chciał pracować dla święta boskiego, pędzą
przez łańcuchy.
A udawszy się na miejsce męki, Szaman z Anhellim ujrzeli w korytarzu dwa szeregi
ludzi stojących z łańcuchami w ręku, każdy w postawie człowieka, co się zamierza
uderzyć.
I ujrzeli postępujących naprzód dwóch żołnierzy z lampami, a we środku za nimi
obnażonego po pas człowieka z brodą siwą.
A za każdym krokiem, gdy się przybliżał, słychać było uderzenie łańcucha i
szczęk drugi wychodzący z chudéj piersi bitego starca.
Gdy zaś już był u końca kary i zostawało mu zaledwie dziesięć kroków lub mało
więcéj, usłyszał Anhelli dwa uderzenia słabsze, jakoby dane przez ludzi
litośnych.
Lecz starzec, odebrawszy je, upadł krzyżem na ziemi i był martwy.
Więc owi dwaj młodzieńcy, którzy go uderzyli litośnie, padli mu na ramiona i
położyli się na trupie, wołając jeden i drugi: mój ojcze!…