Theme
Zdrada
in work
Przygody Sindbada żeglarza
↓ Expand fragment ↓— Na Boga! — zawołałem. — Bądź mężny, wuju! Patrz prosto w oczy tym wiedźmom! Jeśli nie wytrzymasz...
↑ Hide fragment ↑— Na Boga! — zawołałem. — Bądź mężny, wuju! Patrz prosto w oczy tym wiedźmom! Jeśli nie wytrzymasz i tyłem się do nich odwrócisz, czeka nas zguba i hańba!
— Zdaje mi się, że nie wytrzymam… — zauważył szeptem wuj Tarabuk. Byłem zrozpaczony.
Tymczasem kapitan, stanąwszy na przedzie całej załogi, dał znak ręką, aby gromadnie posunięto się ku przodowi okrętu.
— Wuju! — szepnąłem. — Uzbrój się w odwagę!
— Zbroję się! — szepnął wuj głosem złamanym.
— Naprzód! — zawołał kapitan.
Marynarze jednoczesnym krokiem posunęli się naprzód. Ja i Chińczyk też niezwłocznie wykonaliśmy rozkaz kapitana. Atoli wuj Tarabuk nie ruszył się z miejsca.
— Wuju! — szepnąłem znowu. — Na litość Boga — zrób krok naprzód.
— O, niedomyślny! — odrzekł wuj. — Nie rozumiesz komendy kapitana „Naprzód”? — Wszakże to tytuł poematu, który mam właśnie na plecach Toteż pojmuję komendę kapitana w ten sposób, iż powinienem do straszliwych olbrzymek odwrócić się plecami, ile że na nich właśnie świetnieje ów tytuł…
— Na miłość Boską, wuju! — szepnąłem, chwytając go za rękę. — Nie czyń tego! Zgubisz nas wszystkich i nadomiar złego zniesławisz swe imię, gdyż cię potępią, jako tchórza!
— Trudno! — odpowiedział wuj głosem bezsilnym. — Nie mogę dłużej wytrzymać wzroku tych potwornych kobiet! Widok jadowitych żmij i wężów, które wypełzają z ich oczu, odbiera mi spokój, odwagę i wszelki humor. Jestem pewien, że nie zniesławię swego imienia, gdyż jest ono zbyt znane i znakomite. Nawet kapitan obcego okrętu wykrzykuje tytuł mego poematu. Jest to niezbity dowód mojej poczytności.
— Naprzód! — zawołał znów kapitan.
Tym razem wuj Tarabuk nie wytrzymał i błyskawicznie odwrócił się tyłem do Purpurowca.
Zaledwo to uczynił, a jedna z olbrzymek tygrysim susem przeskoczyła z Purpurowca na pokład naszego okrętu i, spadłszy na kark wujowi, obaliła go na ziemię. W tej chwili reszta jej towarzyszek, skacząc w ślad za nią, przedostała się na nasz okręt.
W okamgnieniu niezwalczone olbrzymki skrępowały sznurami kapitana i całą załogę.
Znieruchomieni marynarze z wściekłością spoglądali na wuja Tarabuka.
— Tchórz! — wołali jedni.
— Potwór! — wrzeszczeli drudzy.
— Zdrajca! Diabeł! — krzyczeli inni.
Bardzo być może, iż na twarzy wuja Tarabuka zakwitł w tej chwili bolesny rumieniec wstydu, lecz nie można go było dojrzeć z powodu zbyt gęstego druku, który pokrywał tę twarz czarną zasłoną.
— Moja to wina i przyznaję się do niej — szepnął nieszczęsny wuj, spuszczając oczy. — Chętnie bym teraz stawił czoła tysiącom najstraszliwszych olbrzymek, ale niestety — chęć moja jest spóźniona, gdyż krępują mnie więzy, których zerwać nie mogę. Mam wszakże nadzieję, iż w inny sposób potrafię nas wszystkich wyratować.