Theme
Twórczość
in work
Przygody Sindbada żeglarza
↓ Expand fragment ↓Stanąłem jak wryty, nie wiedząc, co mam czynić — czy trwać na miejscu, czy zmykać co...
↑ Hide fragment ↑Stanąłem jak wryty, nie wiedząc, co mam czynić — czy trwać na miejscu, czy zmykać co tchu przed potworem, który patrzył na mnie wzrokiem mego wuja, lecz nie posiadał zresztą żadnej innej z nim wspólnoty. Im mniej był do niego podobny, tym bardziej przerażały mnie tu i ówdzie luźne i dorywcze cechy niezaprzeczonego podobieństwa. W pierwszej chwili wydało mi się, iż widzę jakąś zmorę, w której dopiero po pewnym czasie rozpoznałem istotę ludzką.
Twarz owej istoty nie była zupełnie czarna. Powiedziałbym, iż pokrywały ją szczelnie drobne, czarne cętki na kształt maku. Te same cętki przesłaniały powierzchnie dłoni. Tym samym drobnym makiem upstrzona była szyja. Całość robiła wrażenie tak niezwykłe, że osłupiałem. Gdy nieco doszedłem do siebie, szepnąłem głosem lękliwym:
— Kim jesteś, człowieku o nieludzkim wyglądzie?
— Jestem twoim rodzonym wujem — odparła dziwaczna istota.
— Nie wierzę — odrzekłem nieśmiało.
— Powinszuj mi — odpowiedział wuj Tarabuk, gdyż on to był bez wątpienia — powinszuj mi nowego wynalazku. Wpadłem na zgoła nowy pomysł utrwalenia mych utworów. Nie mogę ich bowiem powierzyć ani papierom, ani pergaminom, ani zawodnej pamięci zdradliwych dziewcząt. Jedynym człowiekiem, któremu mogę je powierzyć, jestem — ja sam, we własnej osobie. Spójrz na mnie — czyliż nie wyglądam, jak przystoi wielkiemu poecie? Cały mój dobytek duchowy mam — na własnym ciele. Skóra moja to — notes, który tylko śmierć zniszczyć może. Widzę po twych oczach, że jesteś ciekawy mego pomysłu, otóż natychmiast zaspokoję twoją ciekawość. Dzięki szczęśliwemu trafowi, spotkałem w Bagdadzie Chińczyka, który posiada sztukę tatuowania. Zaprzyjaźniłem się z nim i zwierzyłem się ze wszystkich moich trosk i utrapień. Po wysłuchaniu moich zwierzeń Chińczyk pogrążył się w głębokiej zadumie, która trwała trzy dni i trzy noce. Wreszcie po trzech dniach i trzech nocach poradził mi, abym wszystkie moje utwory z pomocą sztuki tatuowania utrwalił na własnej swojej skórze. Byłem oczarowany radą Chińczyka. Prosiłem go, aby natychmiast swój pomysł wykonał. Chińczyk z usłużną radością zabrał się do żmudnej roboty. W przeciągu krótkiego czasu upstrzył mi skórę tak drobnymi literami, że tylko przez lupę można je odczytać. Nikt mnie teraz nie pozbawi mych utworów. Dreszcz niewymownej rozkoszy przenikał mnie w miarę, jak powierzchnia mego ciała pełniła się z każdą godziną cudownym brzemieniem mych upajających wierszy. Stałem się oto w jednej osobie — autorem i książką. Jestem jedynym wydaniem mych własnych dzieł, — jedynym na świecie człowiekiem, którego duszę można każdej chwili odczytać, ma się rozumieć, przez lupę.
— O! — zawołałem ze łzami w oczach. — Czyżem przypuszczał, że mam takiego wuja, który z bliska jest wspaniałą księgą, a z daleka doskonałym Murzynem!
Nie mogąc powstrzymać łez, rzuciłem się w objęcia wuja Tarabuka i zacząłem całować jeden z jego czarno nakrapianych policzków.
— Ostrożnie, ostrożnie! — zawołał wuj, usuwając mnie od siebie. — Wyrzekłbym się ciebie na wieki, gdybyś mi starł wargami choćby jedną literkę! Policzki moje, które zaniepokoiłeś pocałunkami, są miejscem spełnionego cudu. Na prawym policzku mam poemat pt. Zaloty, a na lewym — dramat pt. Cios dotkliwy. Na jednej z mych dłoni tkwi wiersz ulotny pt. Dzień dobry, a na drugiej — elegia wieczorna pt. Do widzenia. Piersi moje roją się od najtkliwszych sonetów, a szyja pokryta jest szczelnie najśpiewniejszymi rondami. Jedne tylko plecy czekają na nowe arcydzieło, nad którym obecnie pracuję. Czuję się, niby żywa księga, i łóżko moje uważam za bibliotekę. Jeśli jesteś ciekaw zawartości owej księgi — weź do rąk lupę i czytaj!