Spis treści
Najpiękniejszy sen
Wczoraj śnił mi się znów, dla odmiany,
najpiękniejszy mój sen — niezrównany! —
o pływaniu w powietrzu jak w wodzie.
Ludzie ze snu nic o tym nie wiedzą.
Wciąż się szczycą postępem i wiedzą
i są z prawem grawitacji w zgodzie.
Nagle strącam talerzyk i ciastko,
skaczę na stół, ręce składam spiczasto
i wypływam przez otwarte okno.
W niebie czystym jak turkus i diament
słyszę z dołu dochodzący lament,
krzyk, że diabeł mnie porwał w powietrze!
Więc odpływam coraz dalej i dalej,
bryły wiatru roztrącam jak fale,
zaśmiewając się z głupiej parafii —
z sercem twardym, unurzanym w dumie,
że tej sztuki nikt prócz mnie nie umie —
każdy patrzy, a nikt nie potrafi.
Odpoczywam na drzewnych wierzchołkach
i w obłokach udaję aniołka,
choć policjant z dołu na mnie woła.
I znów pływam najnowszą metodą,
wzdycham piersią niestrudzoną, młodą
i jaskółki odgarniam znad czoła.
Potem w dali doganiam pilota,
co się w chmurach koziołkuje i miota,
głową na dół, wśród wspaniałych skrętów.
Ścigam jego samolot po niebie —
aż mnie wciąga silną ręką do siebie,
jak syrenę, co się czepia okrętu.
O, nie całuj, nie całuj, pilocie!
Nie ogarniaj mnie ramieniem w locie,
bo za prędko spadniemy na ziemię.