Równina owa, przecięta niewielkim strumieniem biegnącym w stronę Kałusiku, była również, jak i spód skały, pokryta kępami zarośli. Z największej kępy cienkie smugi dymu unosiły się ku niebu.
— Widzę dymy, ale nie widzę ni ludzi, ni koni — odrzekła z bijącym sercem Basia.
— Bo ich zarośla skrywają, chociaż wprawne oko ich dojrzy. Ot tam, patrz: dwa, trzy, cztery, całą kupę koni widać; jeden srokaty, jeden całkiem biały, a stąd wydaje się jak niebieski.