I to się stało tak szybko! Tak niespodziewanie! Chociaż już od pierwszej chwili, gdym na nią spojrzał, gdym usłyszał jej głos — wiesz, jeżeli głos może być podobny do rosy, padającej na omdlały ze spiekoty kwiat, to jej głos jest taki — zrozumiałem, wyczułem, że coś się we mnie zmienia, coś się budzi. I co w tym najosobliwsze, to, że dotychczas nie wiem, co mnie w niej tak zachwyca: że nawet nie umiałbym Ci powiedzieć, czy jest piękna! Jest sobą, to mi wystarcza. Jest tym wszystkim, czego widocznie potrzebowała moja dusza; czego bezwiednie łaknęło moje serce, by zacząć na nowo żyć. Ona mnie nie oczarowała, lecz odczarowała ze złego uroku, jaki rzuciła na mnie tamta i pod jakim trwałem. Za jej sprawą wiem znów, co to jest miłość, co nadzieja, co wiara w przyszłość i za ten cud odrodzenia chciałbym tylko leżeć u jej drobnych stopek i całować je z wdzięcznością bez granic. Ach! Bo ja tak kisłem, Zeniu, tak nędznie marniałem! Nie myśl, żem tego nie czuł, żem Ci nie przyznawał racji, gdyś mnie do jakiejś pracy pożytecznej, do zakrzątnięcia się około tego szmatu ziemi, który mam po rodzicach, a który na łasce rządcy i ekonomów wegetuje, zapędzał. Ale, widzisz, jedne natury uszlachetnia cierpienie, a inne rozwija radość. Moja do tych ostatnich należy. Widocznie muszę być wielkim egoistą, ale nie takim znów zakamieniałym, żebym poza sobą już niczego więcej dojrzeć nie umiał. Bo to wiem, że gdy ukochane rączyny mojej Klary kielich szczęścia do ust moich poniosą, gdy z niego pić będę, moje ramiona potrafią otworzyć się dość szeroko, by nie tylko umiłowaną kobietę, lecz i inne piękne cele życia do piersi przygarnąć. No, zobaczysz, że twój apatyczny Albin jeszcze dzielnym stanie się człowiekiem.