Theme
Pozory
in work
Wyżebrana godzina
↓ Expand fragment ↓Popiłem kilka łyków i nagle, niby potrącony przez walcującą tuż koło nas parę, wylałem całą...
↑ Hide fragment ↑Popiłem kilka łyków i nagle, niby potrącony przez walcującą tuż koło nas parę, wylałem całą zawartość filiżanki w części na własną rękę przeważnie jednak na różowe falbany, brzeżące skraj sukni panny Anieli. Wiesz, Albinie, minęło od tej pory lat z górą dwadzieścia, ale dotychczas widzę tę fontannę ognia, jaka trysnęła ku mnie spod przymkniętych zwykle powiek panny Anieli. Było to tak, jak gdyby się piekło nagle rozwarło… Jednocześnie wąskie usteczka zniknęły prawie w gniewnym zaciśnięciu, które na tę śliczną twarzyczkę rzuciło wyraz nieopisanej złości i jadu. Trwało to zaledwie kilka sekund, dla mnie wystarczających. Wnet powieki opadły znowu, rysy złagodniały; na ustach wykwitł zwykły, subtelny uśmieszek. Zacząłem się usprawiedliwiać, wycierając ostentacyjnie sparzoną rękę. Panienka, ani spojrzawszy na moją silnie zaczerwienioną prawicę, wysłuchała przeprosin w milczeniu, nie dowierzając widocznie swemu głosowi, który mógł zdradzić kipiącą jeszcze wewnątrz burzę. Z wielką dystynkcją wstała i pozwoliła przeprowadzić się do pokoju damskiego, aby jej tam jako tako podratowano uszkodzoną suknię. Pożegnałem ją u drzwi.
↓ Expand fragment ↓I stary usypiał z przeciągłym świszczącym sapaniem. Ledwo tylko sapanie to zwiastowało Murkowi, że pan...
↑ Hide fragment ↑I stary usypiał z przeciągłym świszczącym sapaniem. Ledwo tylko sapanie to zwiastowało Murkowi, że pan jego pogrążył się w ten stan bezwiedności, chrzczony przez filozofów nazwą przejściowej śmierci, chłopak rzucał gazetę, przeciągał się, i jeśli nikogo w pobliżu nie było, zaczynał wykrzywiać się do śpiącego staruszka.
Stawiał mu niedopałek papierosa na łysym czubku głowy, albo nakładał mu kapelusz na bakier, co brzydką, niczym szlachetniejszym nie wyidealizowaną starość tego człowieka czyniło odpychająco śmieszną; to znowu pokazywał mu język, wiercąc palcami w policzkach lub dawał mu powietrznego prztyczka w sapiący, w górnej odętej wardze zanurzony koniec nosa.
Te znęcania się sprawiały mu wyraźnie jakąś ulgę. Jego blade, rybie oczy, ciemniały wyrazem hamowanego okrucieństwa, usta rozchylały się w drapieżnym uśmiechu; zdawało się, że tylko obawa następstw zatrzymuje jego grube, płaskie paznokcie od worania się w pomarszczoną skórę bezbronnej, niczego się niedomyślającej ofiary.
— Zgniłe próchno! — mówił. — Kutwo obmierzły! Żebym ja się tak przy tobie mordował! Bodajżeś się twymi dukatami udławił.
Jeżeli w trakcie tej pięknej zabawki postać jakaś zaczerniła się w oddali, Murek z czającej się pantery przedzierzgał się w opiekuńczego anioła stróża.
↓ Expand fragment ↓Tymczasem — pewnego dnia wygładziło się raptem Murkowe czoło. Coś nadzwyczaj pomyślnego musiało, albo raczej miało...
↑ Hide fragment ↑Tymczasem — pewnego dnia wygładziło się raptem Murkowe czoło. Coś nadzwyczaj pomyślnego musiało, albo raczej miało go spotkać, bo był jakby w gorączce rozkosznego oczekiwania.
Od rana krzątał się koło Skulskiego, zagadywał doń, śmiał się, żartował, a co najdziwniejsze, gdy po obiedzie wyjeżdżali na spacer, sam zaproponował, że go do „Botaniki” zawiezie. Byli tam przed południem, ale to nic nie szkodzi, od paru tygodni nie widzieli, jak też nad wieczorem wygląda.
Stary mniej się ucieszył tą propozycją, niż się należało po jego rozmiłowaniu w ogrodzie spodziewać.
Przed miesiącem jeszcze byłby jeździł, choćby trzy razy dziennie; gdyby go tylko Murek chciał wozić. Ale dziś czuł się bardzo osłabionym i wszystko go męczyło. Ostatnia pieniężna przeprawa z Murkiem i brewerie, jakie ten przez kilkanaście dni wyprawiał, nie poszły mu na zdrowie. Sam nie wiedział, co mu było. Głuchy, dziwnie dokuczliwy ból chodził mu po kościach; dręczyły go bezustanne obawy i niepokoje, widzenia nawet jakieś przesuwały się chwilami przed zmąconym wzrokiem.