Nagle, na środku jej, w pewnym oddaleniu, jakby spod ziemi ukazała się postać kobieca.
Widocznie musiała wyjść z jakiejś przecznicy i teraz zaczęła z wolna postępować naprzód z pochyloną głową, z rękoma zanurzonymi w kieszenie białego, trykotowego płaszcza, który obciskał jej smukłe kształty jak futerał.
Pomimo nowego przebrania, pani Walunia poznała ją natychmiast.
— To ona — szepnęła, pokazując ją mężowi.
— Może chcesz się z nią przywitać i zaprosić do nas na jutro na lunch? — zażartował Tadeusz.
— E, Duśku, daj pokój. Mnie jej żal. Ona musi być bardzo nieszczęśliwa. Patrz, jak wolno idzie, jaka zmęczona…
— Zwyczajnie, jak myśliwy, który się za zwierzyną nachodził — odparł Tadeusz niedbale.
Kobieta istotnie ledwo się wlokła. Jakiś niewidzialny ciężar zdawał się leżeć na jej ramionach i przytłaczać ją do ziemi.