Potrzebujemy Twojej pomocy!

Na stałe wspiera nas 474 czytelników i czytelniczek.

Niestety, minimalną stabilność działania uzyskamy dopiero przy 500 regularnych darczyńców. Dorzucisz się?

Przekaż 1,5%

Przekaż 1,5% podatku na Wolne Lektury KRS 00000 70056
Ufunduj darmowe książki dla tysięcy dzieciaków.
WIĘCEJ

Szacowany czas do końca: -
Ferdynand Ossendowski, Słoń Birara
  1. Ambicja: 1
  2. Bezpieczeństwo: 1
  3. Bogactwo: 1
  4. Burza: 1
  5. Choroba: 1
  6. Cierpienie: 1 2
  7. Cisza: 1
  8. Cmentarz: 1 2
  9. Deszcz: 1
  10. Drzewo: 1
  11. Głód: 1
  12. Gwiazda: 1
  13. Jedzenie: 1
  14. Kobieta: 1
  15. Kolonializm: 1 2
  16. Księżyc: 1 2
  17. Las: 1 2 3 4 5 6
  18. Lekarz: 1
  19. Mężczyzna: 1
  20. Natura: 1
  21. Niebezpieczeństwo: 1 2 3
  22. Niewola: 1 2 3
  23. Noc: 1
  24. Obyczaje: 1 2
  25. Ogień: 1
  26. Opieka: 1
  27. Pieniądz: 1 2
  28. Podstęp: 1
  29. Pojedynek: 1
  30. Polowanie: 1 2 3 4 5 6
  31. Praca: 1 2 3 4
  32. Przyjaźń: 1
  33. Rośliny: 1 2
  34. Rozum: 1
  35. Ruiny: 1
  36. Samotność: 1
  37. Serce: 1
  38. Sługa: 1
  39. Spotkanie: 1
  40. Starość: 1
  41. Strach: 1 2
  42. Śmierć: 1 2 3
  43. Światło: 1
  44. Tęsknota: 1
  45. Trup: 1
  46. Walka: 1 2
  47. Wąż: 1
  48. Więzienie: 1
  49. Władza: 1
  50. Wolność: 1 2
  51. Współpraca: 1
  52. Wyspa: 1
  53. Zwierzę: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
  54. Zwierzęta: 1 2 3 4 5 6 7
  55. Żebrak: 1
  56. Żywioły: 1

Informacja o dokonanych zmianach

I. Poprawiono błędy źródła: drzewaa > drzewa, odwiedział > odwiedzał;do do domu > do domu; słoń położył się na świeżej trawie, mając w pobliżu wodę > słoń położył się (…), mając w pobliżu (…).

II. Wprowadzono uwspółcześnienia w następującym zakresie:

Zmiany leksykalne, w tym ortograficzne: haszcze > chaszcze, dwuch > dwóch, bronzie > brązie, frendzlami > frędzlami, centkowane > cętkowane, gałęź > gałąź, tennisa > tenisa; dziadem > dziadkiem (ujednolicenie stosowanej formy), hokkeya > hokeja, obmyśleć > obmyślić, zadzierżgający > zadzierzgający, pianią > pianą, piton > pyton, ni to > niby (poza jednym przypadkiem, gdzie znaczenie zbliża się wyraźnie do: „ni to ni owo”), wwyż > wzwyż, ropić się już zaczynała > ropieć już zaczynała; nie miał lęku ani tęsknoty > nie czuł lęku ani tęsknoty; powracają na Tapti > powracają nad Tapti (rzeka); dali bobu > zadali bobu; Nadążała burza > Zdążała burza; roszalało > rozszalało się; mangi > mango, mangów > mango, owoców mango; w pogmatwaniej sieci > w pogmatwanej sieci, wiedziała prawdę > znała prawdę; Słońce weszło > Słońce wzeszło itp.

Pisownia małą/wielką literą, np.: Kumiria > kumiria (rasa słoni), Kheddę > kheddę; Łowczy > łowczy.

Pisownia łączna/rozdzielna, np: Podciągnij-no > Podciągnij no, blado-żółte > bladożółte, Ciemno-szary > ciemnoszary, coś-niecoś > coś niecoś; z nad > znad, zato > za to, po przez > poprzez, z poza > spoza, jakgdyby > jak gdyby, oddawna > od dawna, zdaleka > z daleka, zrzadka > z rzadka, naoślep > na oślep, nietylko > nie tylko, przedewszystkiem > przede wszystkim, jaknajdłużej > jak najdłużej, nawprost > na wprost, zrana > z rana, niktby > nikt by, niema > nie ma; nie łatwo > niełatwo itp.

Pisownia joty, np.: Indji > Indii, Brytanji > Brytanii, partji > partii, hjeny > hieny, zwarjował > zwariował, armji > armii; papyrusów > papirusów itp.

Udźwięcznienia/ubezdźwięcznienia, np.: po przez > poprzez, z poza > spoza, z pod > spod, z pośród > spośród, z przed > sprzed

Fleksja, np.: tem > tym, wszystkiem > wszystkim, czemś > czymś, swem > swym, strasznem > strasznym, małem > małym, któremi > którymi, przebitemi > przebitymi, niemi > nimi, słabnącemi > słabnącymi, nowemi > nowymi (formy N.lp i lm); rupij > rupii; przestępywać > przestępować, Birari > Birary (D.); łowiec > łowca; żmiji > żmii; czat > czatów (D.lm); grzęskich > grząskich, pętów > pęt; przestępywać > przestępować, szeleszcących > szeleszczących; łowcowi > łowcy.

Składnia: mię > mnie; nie ma odwagi mi powiedzieć coś bardzo ważnego > (…) czegoś bardzo ważnego; we wiosce > w wiosce, z wzruszenia > ze wzruszenia; wydawał się zmieszanym > wydawał się zmieszany, stawała się ogólną > stawała się ogólna; najbliższy do rzeki > najbliższy rzeki zawrócił się i podreptał > zawrócił i podreptał; Zawdzięczając jemu, poznałem dobrego, szlachetnego przyjaciela > Jemu zawdzięczam, że poznałem (…) przyjaciela najwięcej lubił > najbardziej lubił napadnięte przez niego bracia już nie żyją > napadnięci przez niego bracia (…); Nie tyle wzrok, ile węch podszepnęły mu > Nie tyle wzrok, ile węch podszepnął mu; pali mu w paszczy i gardle > pali go (…), Dotarłszy zarośli > Dotarłszy do zarośli.

Inne zmiany: staruszek — dziadziuś > staruszek-dziadziuś; Chyba że się nie mylę? > Chyba się nie mylę? (likwidacja partykuły); panikisy > panikisi (M.lm; ujednolicenie), gibony > gibbony; miskę bobów > miską bobu; zakrawa na poważną awanturę > zakrawa to na (…); nie sądzono mu widać było > nie sądzone mu (…) było; Cha! Cha! > Ha, ha!

Słowa hinduskie używane przez autora i zapisywane rozmaicie: przy pierwszym użyciu wyróżniono i wyjaśniono, przy kolejnych zastosowano zwykły zapis (małą literą, bez wyróżnienia i bez cudzysłowu).

Interpunkcja została uwspółcześniona zgodnie z obowiązującymi zasadami.

Ferdynand Antoni OssendowskiSłoń Birara

Rozdział I. Mały Amra

1

— Amra! Amra! — usłyszał chłopak głos matki.

2

Pomyślał, że dziś po raz trzeci odrywa go od pracy, jednak poszedł do chaty.

3

Idąc, obliczał, że ma jeszcze do zrobienia dziesięć koszyczków bambusowych. Zamówił je stary kupiec — Anglik handlujący owocami na wybrzeżu. Już słońce stoi wysoko.

4

Dzień stanowczo za krótki jest dla pracującego chłopca!

5

A tu raptem odrywają go…

6

Wszedł do chaty.

7

Ciemno w niej było.

8

Przez strzechę z pożółkłych liści palmowych nie zaglądały do wnętrza złociste promienie słońca.

9

Ojciec chłopaka, kulawy Warora, któremu podczas służby w pułku strzelców królewskich, na wojnie w Kaplandzie[1] pocisk urwał stopę, siedział na ziemi, schylony nad niziutkim zydlem[2].

10

Wykuwał z mosiądzu zapinki, sprzączki i małe naczyńka. Postukiwał młoteczkiem, a ostrym dłutkiem żłobił metal.

11

Warora trudnił się snycerstwem.

12

Rzeźbił nie tylko w mosiądzu i brązie, lecz też w drzewie, miękkim kamieniu z Radżputany i w kości słoniowej.

13

Kaleka siedział pochylony nad stołkiem i nie spojrzał nawet na syna.

14

W głębi chatki, przy płonącym na kamieniach ognisku matka Amry mełła[3] na kamieniu proso[4].

15

Od czasu do czasu rzucała okiem na kocioł; warzyła[5] w nim polewkę z ryżu, czerwonego pieprzu i suszonej ryby.

16

— Amra… — szepnęła, ujrzawszy wchodzącego syna.

17

Chłopak podszedł i podniósł na matkę pytające oczy.

18

Bez słowa przycisnęła go do siebie i, głaszcząc po włosach, wzdychała raz po raz.

19

Nie pytał jej o nic, zajęty myślą o koszyczkach, które musi w terminie oddać białemu kupcowi.

20

— Ach! — wyrwało mu się westchnienie, gdyż myśl miał ciągle zaprzątniętą przerwaną robotą.

21

Chuda, zbiedzona Soncza, matka chłopca, popchnęła go ku drzwiom i, nic nie mówiąc, zapłakała.

22

Amra wyszedł szybko, dziwiąc się, że to już po raz trzeci woła go dziś matka, tuli ku sobie, chcąc powiedzieć mu coś ważnego, na co jednak nie może się widocznie zdobyć.

23

Mężczyzna, Kobieta, Praca, Obyczaje— Słuchajcie, dziewczynki! — rzekł do dwóch młodszych siostrzyczek: Hubli i Radżori, łupiących cienkie pasemka bambusowych prętów. — Co to znaczy? Mama woła mnie ciągle do siebie, ale nic nie mówi! Przed chwilą wydało mi się, że nie ma odwagi mi powiedzieć czegoś bardzo ważnego…

24

Dziewczynki spojrzały na brata z odcieniem szacunku.

25

— Ja wiem… — szepnęła Hubli, spuszczając oczy tajemniczo.

26

— Skoro wiesz, to musisz mi powiedzieć — zawołał Amra.

27

Dziewczyna pochyliła głowę i nagle zapłakała.

28

— Dziadek zmarł… — szepnęła cichutko.

29

— No! — przerwał jej chłopak. — Przecież wiem… Przed trzema dniami przygniotły go w porcie belki i zmarł… Pochowaliśmy go wczoraj… Wiem o tym wszystkim!

30

Mówiąc, zręcznie i szybko splatał mały, prostokątny koszyczek na owoce.

31

W powietrzu śmigały chyżo[6] brązowe, cienkie palce chłopaka i szeleściły twarde, złociste wióry bambusowe.

32

— Ojciec powiedział dziś z rana, że nie może pracować z Birarą… Tatuś stracił stopę na wojnie i ma nieruchomą nogę… — opowiadała Hubli. — Biali ludzie nie pozwolą, ażeby kobieta została poganiaczem słonia…

33

Amra podniósł na mówiącą roziskrzone oczy, z których biła radość i zdumienie.

34

— Wiem o tym wszystkim! — szepnął. — Ojciec sprzeda chyba Birarę kornakowi[7]. Wczoraj przychodził do niego Bassa z Garamu i dawał sto rupii[8]

35

Dziewczynka przecząco potrząsnęła czarną główką i odparła natychmiast:

36

— Rodzice nie sprzedadzą Birary. Ty zostaniesz kornakiem, Amra, i będziesz żywił nas wszystkich!

37

Obie siostry patrzyły na brata z zachwytem i jak gdyby nawet lękiem.

38

Amra klasnął w dłonie.

39

Niedokończony koszyk potoczył się na ziemię.

40

Nic nie mówiąc, schylił się po niego i jął[9] pracować jeszcze szybciej.

41

Myślał przy tym o różnych rzeczach, o których przypomniała mu siostra.

42

„Tak! Tak! — mknęły myśli w pochylonej głowie chłopaka. — Bez Birary nie damy sobie rady! Nakarmić pięciu ludzi — na to potrzeba dużo pieniędzy! Snycerstwo i koszykarstwo przynoszą małe i dorywcze zyski. Nie wyżywi to rodziny…”

43

Miał już dziesięć lat, a pierwsze, najdawniejsze jego wspomnienia związane były ze słoniem i sędziwym Bauli, dziadkiem. Mieszkali wtedy wszyscy razem w wiosce. Chata ich stała nad brzegiem Narbady. Rąbano właśnie lasy górskie w Satpurze, a dziadek wyciągał ogromne kloce mahoniowe i santalowe z dżungli. Właściwie wyciągał je dobry, mocarny Birara, dziadek zaś pomagał mu tylko zarzucać na zrąbane drzewa pętlę z łańcucha, a potem, usiadłszy słoniowi na karku, popędzał go głośnymi okrzykami. Dziadek zawsze znajdował pracę dla siebie i dla Birary. Raz — gorszą, raz — lepszą i zyskowniejszą, lecz nigdy jej nie brakowało.

44

Od czasu, gdy do Suratu zaczęły przypływać okręty, cała rodzina przeniosła się tu. Zwożono drzewa, które rąbali biali kupcy w dżungli nad rzeką Tapti, wiązano je w tratwy i spuszczano z prądem do Suratu. Tam znów, z zamulonego, błotnistego ujścia rzeki słonie wyciągały ugrzęzłe w bagnisku pnie, kloce, belki i składały je na wybrzeżu. Maszyny zabierały stosy drzewa i ładowały na okręty, odpływające do zatoki Kombej lub do Bombaju[10] — wielkiego miasta, w którym nie tylko Amra, lecz i Warora, a nawet siwy, jak gołąb, Bauli nigdy nie bywali, a stamtąd zaś dalej — do kraju białych ludzi…

45

W Suracie dziadek dobrze się obłowił.

46

„Ho-ho! — przypomniał sobie Amra. — Sam widziałem, że przynosił do domu po dziesięć rupii!

47

Wkrótce kupił sobie szmat[11] roli. Nieduży, co prawda, lecz urodzajny. Matka sadziła na polu proso, kukurudzę i ryż. Mieli tam też kilka drzew mangowych i pomarańczowych, obficie dających smaczne, soczyste owoce.

48

I nagle stało się nieszczęście.

49

Staruszek-dziaduś dostał się w porcie pod spadające belki. Przygniotły go, połamały mu stare kości, poszarpały sterane życiem ciało. Bauli tegoż wieczoru umarł.

50

W osieroconej rodzinie nie pozostało nikogo, kto mógłby pracować z Birarą… On tylko chyba — dziesięcioletni Amra, bardzo zresztą zaprzyjaźniony ze starym słoniem dziadka.

51

Słoń dziadka… Stary Bauli nieraz brał ze sobą wnuka, wsadzał go obok siebie na kark Birary i ruszali do dżungli. Jadąc, gwarzyli sobie, a przysłuchujący się ich rozmowie słoń pomrukiwał cicho, wymachując uszami.

52

Bauli opowiadał chłopakowi, że Birara od dawna należał do ich rodziny.

53

Przywiózł go był z dżungli Assanu, ojciec Bauli, który mieszkał wtedy za „świętą” rzeką Gangesem.

54

— Amra! Amra! — krzyknął nagle ojciec chłopaka i klasnął w dłonie.

55

Wspomnienia prysnęły.

56

Chłopiec uczynił kilka szybkich ruchów, zamocował pręciki koszyka i pobiegł do chaty.

57

— Słuchaj no, synku! — rzekł Warora, pykając długą, cienką fajeczkę. — Musimy się naradzić. Chodź tu, matko!

58

Usiedli wszyscy troje na progu.

59

— Jestem kaleką i nie mogę być kornakiem — zaczął ojciec. — Sprzedać słonia nie wolno nam, gdyż wpadlibyśmy w nędzę. W rodzinie jest jeden tylko mężczyzna: to ty, Amra…

60

— Jestem mężczyzną! — odpowiedział poważnym głosem chłopak i dumnym, śmiałym ruchem podniósł głowę.

61

— Czy potrafisz kierować Birarą? — spytał Warora, patrząc na syna.

62

— Przecież nieraz już pomagałem dziadkowi — wzruszył ramionami Amra. — Słoń nasz jest mądry i posłuszny, najmądrzejszy i najposłuszniejszy spośród wszystkich, które pracują w Suracie.

63

Praca— Czy podołasz tej pracy? — rzuciła pytanie matka, z troską zaglądając w oczy synowi.

64

— Podołam! — odparł Amra stanowczym, twardym głosem. — Zacznę od jutra… Dziś muszę skończyć koszyki, zamówione przez białego kupca. Już pójdę…

65

Wstał i odszedł szybkim krokiem. Prości, pracowici ludzie nie mają czasu na długie rozmowy.

66

Ważna sprawa, od której zależał los całej rodziny, została rozstrzygniętą od razu.

67

Amra pracował do wieczora, a gdy matka zawołała wszystkich na wieczerzę, z dumą spojrzał na pięćdziesiąt lekkich koszyczków, zawieszonych parami na tyczce bambusowej.

68

Po posiłku pobiegł do miasta, unosząc ze sobą koszyki. Powrócił przed północą, obudził ojca i oddał mu zarobione cztery rupie.

69

Wyszedłszy z chaty, Amra pobiegł na brzeg Tapti.

70

Hindusi-kornakowie ogrodzili tam grubymi palami znaczną przestrzeń, na której pasły się słonie. Każdy z nich miał swój żłób z prosem i jęczmieniem, a także wielką skrzynię, codziennie napełnianą trawą, cienkimi gałązkami krzaków tamaryndowych, młodymi pędami bambusów i sianem.

71

Amra przelazł przez parkan i rozejrzał się.

72

ZwierzęW zagrodzie znajdowało się trzydzieści słoni.

73

Niektóre z nich, niby olbrzymie czarne głazy, majaczyły w mroku nocy.

74

Stały na potwornych, do słupów podobnych nogach, z opuszczonymi trąbami i nieruchome — spały.

75

Inne, bardziej znużone całodzienną pracą, pokładły się i leżały, głucho wzdychając.

76

Amra stanął przy palach ogrodzenia i, wydawszy krótki świst, zawołał cicho:

77

— Birara!

78

Słonie poruszyły uszami i podniosły trąby, węsząc zakłócającą ich spokój istotę.

79

Nie znały chłopaka, więc jęły przestępować z nogi na nogi i wydawać głośne chrapanie. Zupełnie wyraźnie wyrażały tym swe niezadowolenie.

80

Amra gwizdnął raz jeszcze i powtórzył:

81

— Birara!

82

Po chwili uszu chłopaka doszedł częstotliwy tupot ciężkich nóg.

83

Nad urwistym brzegiem wyrosła olbrzymia sylwetka słonia.

84

Wesoło pomrukując i sapiąc, śpieszył na wezwanie.

85

— Birara! — łagodnym teraz i pieszczotliwym głosem zawołał na niego chłopczyk.

86

Słoń przystanął, rozglądając się w ciemności; węszył przez chwilę, a potem pewnym krokiem ruszył wprost przed siebie.

87

Zatrzymał się przed Amrą, otoczył go trąbą, chuchnął w twarz gorącym, wilgotnym oddechem i małymi, figlarnymi oczkami przyglądał się późnemu gościowi.

88

— Kąpałeś się, przyjacielu? — spytał chłopak, widząc, że z boków zwierzęcia strugami spływała woda.

89

Birara prychnął i radośnie machnął ogonem, zakończonym kitą czarnej szczeciny.

90

— Jutro ruszamy do dżungli, mój stary — mówił Amra, drapiąc przyjaciela koło oczu. — Odtąd ja już tylko będę twoim kornakiem… Rozumiesz? Ja! Ja! Dziadziuś nigdy nie bił cię żelaznym młotkiem, jak to czynią inni poganiacze… Ja też nigdy nie uderzę Birary, nigdy!

91

Zdawało się, że słoń zrozumiał mowę małego Hindusa.

92

Ukląkł i, obejmując go coraz tkliwiej, dął mu w twarz, mruczał i wywijał ogonem.

93

— Muszę się teraz przespać, starowinko — ciągnął dalej Amra. — Wlezę do tego siana, a za to masz zapłatę!

94

To mówiąc, chłopak wyciągnął spoza opaski banan i wrzucił go do paszczy przyjaciela.

95

Po chwili spał już zagrzebany w trawie, której nie zdążył zjeść Birara.

96

Słoń stał obok i długo jeszcze pomrukiwał.

97

Miał może jakieś wątpliwości co do przyniesionej mu nowiny lub może wyrażał zadowolenie i wdzięczność za smaczny, dojrzały banan.

98

Wkrótce zapanowała zupełna cisza. Od czasu do czasu tylko pluskała ryba w rzece i cienko cykały uganiające się za muchami nietoperze.

99

Birara spał.

100

Obudziło go stąpanie innego słonia.

101

Było to młode jeszcze i dość dzikie zwierzę, od niedawna tresowane.

102

Zaniepokoiła go obecność nieznajomego człowieka — małego, brązowego chłopaka, który spał smacznie w skrzyni w sianem.

103

Podszedł więc, węsząc podejrzliwie.

104

W tej samej chwili jednak obudził się też Birara.

105

Ujrzawszy wyciągniętą nad Amrą trąbę młodego słonia, chrapnął gniewnie, odtrącił ją i dał młodzikowi kuksańca w bok, aż huknęło.

106

Znowu zapadła cisza.

107

Niebo stawało się bledsze. Szarzyzna przedświtu sączyła się już zewsząd.

108

Przeleciały, pośpiesznie machając skrzydłami, szare czapelki.

109

Jakiś ptak odezwał się w gąszczu palm areka.

110

Z daleka dobiegło przeciągłe wycie szakala…

111

Na wschodniej połaci nieba poróżowiały obłoki.

112

Świt się zbliżał.

113

Słonie się pokładły. Leżały szare, nieruchome, niby wielkie, bezkształtne zwały gliny.

114

Ukryty w skrzyni Amra bełkotał coś przez sen.

Rozdział II. Ciężka praca

115

Obudziwszy się o świcie, Amra wpadł do domu, zjadł naprędce miseczkę ryżu polanego olejem i powrócił do zagrody słoni.

116

Zastał tam już innych poganiaczy wyprowadzających swoje słonie na robotę.

117

Ujrzawszy chłopaka, wybuchnęli głośnym śmiechem.

118

— Biali ludzie nie zgodzą się nigdy na takiego kornaka! — wołali.

119

Amra, nic im nie odpowiadając, kazał Birarze uklęknąć.

120

Długo się mozolił[12], nakładając mu chomąto i przyczepiając doń łańcuchy z żelaznym orczykiem[13] zakończonym dwoma hakami.

121

Birara ostrożnie wstał i ruszył do dżungli.

122

— Hej tam, chłopaku! — krzyknął dozorca poręby[14], spostrzegłszy Amrę. — Chyba się nie mylę? Przecież to słoń starego Bauli, którego przygniotły belki w porcie?

123

Amra skinął głową i odparł:

124

— Przyprowadziłem Birarę do roboty. Bauli zmarł… Teraz ja będę kornakiem.

125

— Hm… ty: kornakiem? — mruknął Anglik. — Nie podołasz pracy, mój mały.

126

Chłopak, patrząc na dozorcę poważnie, odpowiedział:

127

— Jeżeli nie podołam, sahib[15] odeśle mnie do domu, jeżeli jednak podołam, będę brać tyle, ile brał mój dziadzio, sędziwy Bauli…

128

Anglik namyślał się przez chwilę, wreszcie machnął ręką i mruknął:

129

— No, jazda! Zobaczymy!

130

Amra ścisnął piętami szyję słonia, a ten zamaszystym, szybkim krokiem minął dozorcę i zniknął w lesie, gdzie rozlegał się już łomot padających drzew, stuk siekier, świszczący syk i zgrzyt pił.

131

— Dajcie temu największemu kornakowi największy kawałek do wywiezienia! — ze złośliwym śmiechem krzyknął młody Hindus Pangel.

132

— Który? — zapytał spokojnie Amra i zbliżył się do wskazanego mu drzewa.

133

Ujrzał olbrzymi mahoń, który, upadłszy, zaszył się w gąszczu krzaków i wysokich traw, zaplątawszy się szerokimi konarami w sieci gałęzi drzew i pnących się roślin.

134

— Hm… hm… — mruknął chłopak, patrząc pytająco na słonia. — Co ty na to powiesz, staruszku?

135

Birara poruszał uszami i przyglądał się leżącemu pniowi.

136

Miał wygląd bardzo niezadowolony.

137

Amra obszedł pień dokoła i rozejrzał się po okolicy.

138

Spostrzegł wkrótce, że drzewo leżało nad urwiskiem.

139

Na dole biegła droga nad brzegiem Tapti.

140

„Hę? — zapytał siebie w duchu chłopak. — Po co mamy ciągnąć taką kupę drzewa poprzez dżunglę? Możemy zrzucić ją z tego pagórka i po drodze zawlec do tartaku…”

141

Podprowadził słonia do cienkiego końca drzewa, założył łańcuch i krzyknął:

142

— Hoho, Birara! Podciągnij no trochę!

143

Posłuszne zwierzę wparło nogi w ziemię, wyprężyło potężne mięśnie i, szarpnąwszy z całej siły, posunęło drzewo do krawędzi stromego urwiska.

144

— No, dobrze! — odezwał się Amra. — A teraz, przyjacielu, puść w ruch kły i kolana!

145

Birara podważył gruby pień kłami i jął powoli, krok za krokiem popychać go do krawędzi, opierając się kolanami.

146

Wkrótce drzewo, straciwszy równowagę, runęło w dół.

147

Umieściwszy się na karku słonia, chłopak boczną ścieżką zjechał z pagórka, założył na konary łańcuch, umocował go do orczyka i poszedł obok Birary, ciągnącego olbrzymie drzewo po błotnistej, śliskiej drodze leśnej.

148

Słoń, człapiąc po błocie, pomrukiwał, jak gdyby mówiąc:

149

— E-e, widzę, że masz głowę na karku…

150

Amra na robocie uważał na wszystko, starając się oszczędzać siły starego przyjaciela. Toteż biały „sahib” nic już nie mówił i płacił mu po pięć rupii dziennie, tyle, co innym kornakom.

151

Po kilku dniach wspólnej pracy, poganiacze, przyglądając się pracy chłopca, zrozumieli, że mogą wyrobić więcej, jeżeli nie będą polegali wyłącznie na sile swoich słoni; zaczęli stosować własną pomysłowość, która ułatwiała i przyspieszała pracę.

152

Pieniądz, AmbicjaJednak Amra nie dał się wyprzedzić.

153

Mały był i słaby jeszcze — rozumiał to doskonale. Chciał jednak zarobić jak najwięcej, aby w domu rodzice i siostrzyczki nie czuli biedy.

154

Pieniądz, ŻebrakNajtrudniejszą pracą było wyciąganie z dżungli zrąbanych drzew.

155

Ich mocne, szerokie gałęzie tamowały ruch i wymagały wytężenia wszystkich sił słoni.

156

Namyśliwszy się dobrze, chłopak kupił siekierę i piłę.

157

Pewnego dnia stawił się do roboty z pomocnikiem — dwudziestoletnim Baruszem, roześmianym ciągle, wygadanym łobuzem-żebrakiem.

158

Gdy drwale obalali ogromne drzewo, chłopaki odrąbywały zeń gałęzie i odpiłowywały najgrubsze konary. Gładki i znacznie lżejszy pień z łatwością mógł być wywieziony z dżungli.

159

Amra płacił Baruszowi jedną rupię dziennie.

160

Cóż z tego wynikło?

161

Nicpoń, jakim był rozleniwiony, mały żebrak, nie wyciągał już ręki po jałmużnę, mając dostateczny zarobek.

162

Amra zaś zarabiał już zamiast pięciu rupii — dwanaście.

163

Dostarczał teraz do tartaku niemal trzy razy więcej drzew.

164

Poręb posuwał się coraz dalej w głąb lasu.

165

Po całodziennej ciężkiej pracy Amra nie mógł już powracać do ojcowskiej chaty nad Tapti.

166

Otrzymał pozwolenie od dozorcy na zbudowanie szałasu w lesie i na paszę dla Birary.

167

Zwierzę, Jedzenie, WolnośćSłoń był wyraźnie zadowolony z tej okoliczności.

168

Zwalone przez drwali drzewa dostarczały mu dostateczną ilość pożywienia.

169

Niezmiernie lubił młode gałązki z wierzchołków drzew.

170

Upodobanie to pozostało mu na zawsze z czasu życia w dzikiej dżungli.

171

Sporo lat minęło od utraty wolności, lecz Birara nie zapomniał smaku soczystych pędów.

172

Pamiętał nawet, że matka jego — stara słonica — uczyła go, jak podważać, aby nie połamać kłów, korzenie drzew i obalać pnie ciężarem całego ciała.

173

Birara oblizywał się na wspomnienie wspaniałej uczty. Raczono się wtedy młodymi pędami i świeżymi korzeniami drzew.

174

Wszystko to znajdował łakomy Birara na porębie.

175

Drwale strącali na ziemię najwyższe drzewa, a inni robotnicy karczowali wystające z ziemi pnie.

176

Słoń zaglądał do dołów i wykrotów, odnajdywał korzenie i wyciągał je trąbą. Chrupał potem z tak wielkim smakiem, że aż mu ściekała z warg ślina, a oczy przymykały się z rozkoszy.

177

Amra sam sobie przyrządzał na ognisku placki z mąki jęczmiennej i gotował ryż.

178

Birara lubił też placki i ryż.

179

Choć nieraz najedzony do syta drzemał sobie, nigdy nie przespał wieczerzy małego kornaka.

180

Podchodził do ogniska i, oświetlony jego czerwonymi błyskami, tkwił przed chłopakiem niby wysoki, szary pagórek.

181

Małymi, zawsze wesołymi oczkami chciwie łypał i niecierpliwie poruszał uszami.

182

Amra udawał, że nie spostrzega przyjaciela.

183

Wtedy Birara wyciągał trąbę i dotykał lekko ramienia chłopaka, pochrząkując prosząco.

184

Kornak uśmiechał się nieznacznie, lecz nie patrzał na niego.

185

Słoń zaczynał tupać nogami i mruczeć głośniej.

186

Amra, niby zdziwiony, pytał go chytrze:

187

— Co ci jest, staruszku?

188

Birara wyciągał trąbę do kociołka z ryżem i wachlował się uszami.

189

— Chcesz spróbować? — zadawał chłopak obojętne pytanie.

190

Słoń radośnie wywijał trąbą i pochrząkiwał wstydliwie.

191

Otrzymawszy garść ryżu, ostrożnie niósł przysmak do paszczy, długo żuł, cmokał i sapał.

192

NiebezpieczeństwoAmra, jako prawdziwy Hindus, znał już niebezpieczeństwo utajone w ziemi Indii.

193

Przed udaniem się na spoczynek gwizdał na Birarę, a gdy słoń nadchodził, kazał mu udeptywać placyk, na którym zamierzał spędzić noc.

194

Birara sumiennie tupał, gniotąc i ubijając ziemię ciężarem swego ciała.

195

Pewnego razu dozorca, przyglądający się tym czynnościom, zapytał chłopca:

196

— Po co każesz swemu słoniowi chodzić w kółko i ubijać ziemię?

197

— Mogą w niej być nory żmij, skorpionów, gryzących stonóg i jadowitych pająków — odparł Amra.

198

Biały człowiek zrozumiał, że słoń swym ciężarem niszczył kryjówki niebezpiecznych stworzeń.

199

Zwierzę, Opieka, Przyjaźń, WspółpracaW czasie południowej przerwy w pracy, Amra prowadził słonia do rzeki.

200

Napiwszy się, ogromne zwierzę wchodziło w głębinę, nurzało się, a trąbą, jak z sikawki, polewało sobie boki i grzbiet.

201

Kornak dopomagał mu.

202

Brał suchą, twardą trawę, obmywał i nacierał grubą skórę przyjaciela tam, gdzie on sam nie mógł dosięgnąć trąbą.

203

Birara mruczał z zadowolenia, gdy chłopiec tarł mu brzuch, którego czepiały się żarłoczne kleszcze i bąki, szorował za uszami i przemywał mu oczy.

204

— Słoń musi cię lubić, mój mały? — zauważył dozorca.

205

— A tak! — odparł z całą stanowczością Amra. — Ja też lubię Birarę, zresztą zwierzę najlepiej spełnia rozkaz człowieka, gdy go lubi i wie, że bez niego nie mogłoby się obejść. Tak uczył mnie dziadzio, biedny Bauli…

206

— Masz rację! — zgodził się Anglik. — Jednak inni postępują inaczej. Nie dbają o słonie i nawet biją je.

207

— Pożałują tego kiedyś… — mruknął Amra, opierając nogę na trąbie Birary, aby wsiąść mu na kark.

208

Pewnego razu jeden z kornaków rzekł do chłopaka.

209

— Ojciec kazał ci przyjechać jutro do domu.

210

Amra skinął głową i zamyślił się.

211

Nie mógł stracić jutrzejszego dnia. Dozorca zapowiedział był[16] właśnie wyznaczenie nowych terenów poręby. Do każdej partii drwali przyłączano kornaków ze słoniami.

212

Należało więc być na miejscu, aby uzyskać najdogodniejszy przydział.

213

Chłopak musiał jednak spełnić żądanie ojca.

214

Odszukał Barusza i rzekł do niego:

215

— Pójdę jutro o świcie do Suratu, bo wołają mnie do domu…

216

— Jutro sahib ma wyznaczać nową pracę! — wtrącił towarzysz.

217

— Wiem o tym! — kiwnął głową Amra. — Zastąpisz mnie. Wybierz przydział, najbliższy rzeki. Pozostawię ci Birarę… uważaj na niego!

218

Ledwie zaczął się sączyć brzask, chłopak zerwał się z bambusowej maty, zajrzał do słonia i, obudziwszy Barasza, pobiegł brzegiem rzeki.

219

Miał przed sobą kawał drogi, więc spieszył, nie zwracając uwagi na upał.

220

W tym samym czasie, Barusz prowadził słonia do kąpieli.

221

Siedząc na szerokim karku Birary, gapił się na wszystkie strony.

222

Zwierzę, wszedłszy w głębinę, pływało z głośnym parskaniem.

223

Stanąwszy na mieliźnie, Birara ze zdumieniem podniósł uszy i zamruczał.

224

Siedzący na nim kornak nie zeskoczył do wody, jak czynił to Amra, i nie pomagał mu w kąpieli.

225

Nie doczekawszy się pomocy, słoń jął[17] polewać sobie grzbiet. Wciągał wodę i wyrzucał ją silną strugą. Czynił to jednak z wielką ostrożnością, aby nie uczynić krzywdy Baruszowi.

226

Chłopakowi znudziło się wkrótce, więc krzyknął:

227

— Ho-ho! Birara!

228

Słoń znowu podniósł uszy.

229

Jak to? Ma wychodzić na stromy brzeg, nie skończywszy toalety?

230

— Ho-ho, Birara! — powtórzył natarczywie Barusz.

231

Słoń nie ruszył się z miejsca.

232

Chłopak uderzył go pięścią w łeb i popędzał z okrzykiem:

233

— Ho-ho!

234

Bił piętami w szyję Birary i raz po raz tłukł go po głowie.

235

Słoń wysoko podniósł zwiniętą trąbę i chrapnął gniewnie.

236

Chłopak uderzył go raz jeszcze nogami i podniósł pięść, aby zadać mu ponowny cios.

237

Nie zdążył jednak.

238

Birara porwał go, podniósł nad głową, wstrząsnął, a po chwili, mrucząc głucho, już płukał go w rzece.

239

Skończywszy z tym, wsadził go sobie z powrotem na grzbiet i, łypiąc małymi oczkami, truchtem wbiegł na stromy brzeg.

240

Barasz, ociekający wodą, siedział cichutko jak trusia.

241

Nauczka poskutkowała natychmiast, bo niecierpliwy chłopak obiecywał sobie w duchu, że nigdy już nie uderzy Birary.

242

Amra dotarł do domu w południe.

243

Oddawszy ojcu zarobione pieniądze, spytał:

244

— Co się u was stało? Oderwałeś mnie, ojcze, od roboty. Obawiam się, aby Barasz nie narobił jakichś głupstw, bo nie jest dostatecznie rozsądny.

245

Warora wydawał się zmieszany.

246

Milczał długo, nie wiedząc, jak zacząć rozmowę z synem.

247

Wreszcie westchnął i oznajmił mu bez ogródek:

248

— Sprzedaję Birarę… Bassa z Garamu targował się ze mną długo… Stanęło na tym, że daje mi za słonia 500 rupii… Kupimy sobie drugie pole, Amra…

249

Chłopak zerwał się na równe nogi. Oczy pałały mu oburzeniem.

250

— Jeżeli sprzedasz Birarę, porzucę dom i pójdę w świat! — zawołał prawie groźnie.

251

Warora milczał.

252

Amra, podchodząc do ojca, mówił, zapalając się coraz bardziej:

253

— Sprzedać Birarę, starego przyjaciela, uczciwego, pracowitego i mądrego?! Jeżeli wy go nie lubicie, to ja go lubię i nie oddam Birary nikomu… nikomu!… Bassa jest oszust, zwykły oszust!… Ja dam wam za słonia 600 rupii… zapłacę je za miesiąc… kupicie sobie wtedy pole i nowy pług!… 600 rupii!

254

— Ty zapłacisz 600 rupii? — zawołał Warora.

255

— Nie przeliczyłeś pieniędzy, które zarobiłem przez jeden tydzień… Jest tam prawie 100 rupii… zarabiam więcej od dziadka Bauli, a będę miał jeszcze więcej… Za miesiąc zapłacę ci 600 rupii… — mówił Amra, z wyrzutem patrząc na ojca.

256

Do rozmowy wtrąciła się matka.

257

— Poczekajmy trochę — rzekła — chłopak nigdy nie rzuca słów na wiatr… Może zapłaci… a wtedy będziemy mieli nowe pole, pług, a słoń zostanie tu, u nas…

258

— Zapłacę! — zawołał Amra i tupnął nogą.

259

— Amra zapłaci!… — wtórowały mu cienkimi głosikami wystraszone Hubli i Radżori.

260

Na tym stanęło.

261

— A nie przeszkadzajcie mi tylko w pracy! — upomniał rodzinę chłopak, patrząc na wszystkich poważnym wzrokiem.

262

Pożegnawszy rodziców i małe siostrzyczki, poprawił opaskę na biodrach i szybkim krokiem opuścił chatę.

263

Amra spełnił obietnicę.

264

Nie widziano go w domu pięć tygodni prawie.

265

Pewnej niedzieli nagle zawitał. Przyjechał na słoniu.

266

Birara poznał zagrodę i ucieszył się na widok mieszkających w niej ludzi.

267

Dotykał ich trąbą, chuchał na nich i pomrukiwał łagodnie.

268

Amra przywiózł 600 rupii — ciężki worek, pełny dużych, srebrnych pieniędzy.

269

Przejeżdżając przez Surat, kupił upominki.

270

Warora dostał nową fajkę i paczkę tytoniu, Soncza — żółtą chustkę na głowę, a dziewczynki — karmelki.

271

— No! Nareszcie Birara jest już zupełnie nasz! — zawołał Amra, rozdawszy upominki. — Będziecie mieli pole i nowy, piękny, czerwoną farbą pomalowany pług. A nie mówcie już nigdy o sprzedaży Birary!

272

Ponieważ słoń stał obok i nadsłuchiwał, chłopak zwrócił się do niego:

273

— Co to za pomysł, mój staruszku, sprzedać takiego wiernego przyjaciela?!

274

Birara machnął uszami i trąbą, a potem chrząknął pojednawczo.

275

Z pewnością chciał powiedzieć:

276

— Już po wszystkim, więc nie warto wspominać o tym…

277

Warora z podziwem patrzył na syna i rozmyślał.

278

Po chwili poklepał go po ramieniu i rzekł:

279

— Właściwie to Birara teraz do ciebie należy, Amra…

280

— Ech! — żachnął się chłopak. — Słoń jest nasz i pracuje sumiennie na całą rodzinę.

281

Birara znów machnął trąbą, łypnął oczkami i chrząknął cichutko.

282

— Nie ma o czym mówić! — taką myśl wyrażał głos łagodnego olbrzyma.

283

Amra spędził w domu cały dzień.

284

Najadł się wybornej polewki i placków, które tak smacznie przyrządzała matka.

285

Bawił się i dokazywał z siostrzyczkami.

286

Pomógł Sonczy napełnić wodą dużą kadź. Nakarmił Birarę, a potem zaprowadził go do kąpieli.

287

Chłopak pożegnał rodzinę późnym wieczorem i odjechał.

288

Birara długo oglądał się poza siebie.

289

Żal mu było zagrody, bo Soncza poczęstowała go bananami, a mała Radżori oddała mu swoją miseczkę z ocukrzonym ryżem.

290

Wiedział, że w dżungli nie ujrzy tych przysmaków.

Rozdział III. W dżungli

291

Wyrąb lasu skończył się.

292

Drwale, kornakowie i inni robotnicy zostali zwolnieni.

293

Amra powrócił do Suratu. Nie znalazł tam żadnej pracy, więc podążył do domu.

294

W ciągu paru dni zorał wraz z Birarą oba pola, nazwoził drzewa dla matki.

295

Miał niepokój w duszy.

296

Musiał zarabiać na rodzinę. Tymczasem wszelkie jego zabiegi o pracę spełzły na niczym.

297

Okręty w okresie długo trwających ulew nie zawijały do portu.

298

Biali ludzie w tej porze przerywali roboty leśne.

299

„Źle! — myślał Amra, stojąc pewnego razu przy słoniu na placyku Suratu. — Coby tu takiego wymyślić?”

300

Lecz, widać, ktoś inny — Miłosierny i Dobry — myślał o pracowitym, poczciwym chłopaku.

301

Przez placyk przechodziło właśnie kilku białych sahibów.

302

Jeden z nich przystanął nagle i przyjrzał się bacznie Birarze.

303

— Patrzcie! — zawołał. — Co za wspaniały okaz słonia! Gotów jestem zapłacić 100 rupii, jeżeli nie należy on do najszlachetniejszej rasy kumiria!

304

— Kapitan ma zupełną słuszność! — zauważył komisarz policji portowej. — Jest to Birara, najlepszy słoń z całego wybrzeża.

305

Rozmawiając, zbliżyli się do chłopaka, opartego o nogę słonia.

306

— Gdzie jest kornak tego zwierzęcia? — spytał nieznajomy Anglik.

307

Amra, milcząc, dotknął palcem piersi.

308

— Ty?

309

Chłopak pochylił głowę.

310

— Jak możesz sobie poradzić z takim olbrzymem?! — zaśmiał się kapitan, który nigdy nie widział tak małego kornaka.

311

— Tak, jak każdy inny poganiacz! — odparł pewnym głosem Amra.

312

Nieznajomy Anglik bacznie przyglądał się chłopakowi.

313

Śmiała, spokojna twarz Amry i pełna godności postawa jego podobała się kapitanowi. Anglik uśmiechnął się do chłopca i spytał go:

314

— Czybyś nie zgodził się pracować w górach Satpury, mój mały?

315

— To zależy od tego, co mam robić i ile będę zarabiał, sahibie — odpowiedział Amra z lekkim ukłonem.

316

— Dobra odpowiedź! — zaśmiał się nieznajomy i poklepał chłopca po ramieniu. — Będziesz zaganiał dzikie słonie do pułapki i oswajał je. Wyznaczę ci płacę po 8 rupii dziennie.

317

— Zarabiałem w lecie po 15 — mruknął chłopak — teraz jednak o pracę trudno… Zgadzam się na 8 rupii, sahibie!

318

— Doskonale! — zawołał kapitan. — Bądź tu zaraz po południu. Pojedziemy razem…

319

— Rzekłeś, sahibie! — odpowiedział Amra. — Znajdziesz mnie tu po południu.

320

Istotnie wkrótce po śniadaniu na placyku zjawił się ten sam biały pan i, usadowiwszy się wygodnie na szerokim grzbiecie Birary, dał znak do wyruszenia.

321

Amra rzekł cicho:

322

— Birara, naprzód!

323

Słoń zamruczał i poszedł zwykłym dla siebie drobnym, śmiesznym truchtem.

324

— Posłuszne masz zwierzę! — zauważył Anglik. — Wytresowałeś go dobrze!

325

— Jest to słoń, którego odziedziczyłem po dziadku, sahibie — objaśnił chłopak. — Nie mam z nim już żadnych kłopotów! Rozumie każde moje słowo. O, Birara to dobry, wierny przyjaciel!

326

Zawiązała się długa rozmowa, z której Anglik dowiedział się od małego Hindusa o wszystkim… Posłyszał o śmierci starego Bauli, o służbie Warory w pułku strzelców królewskich o bitwie, w której stracił był stopę; Amra opowiedział kapitanowi o ciągle ciężko pracującej, chorowitej matce i dwóch siostrzyczkach Amry — płochliwej Hubli i śmiałej Radżori.

327

Dopiero na trzeci dzień dojechali podróżnicy do małej wioski górskiej, ukrytej w wąwozach grzbietu Satpury.

328

Inny Anglik — pomocnik sahiba — przygotował już tłum Hindusów i dwa słonie.

329

Amra z pogodą spoglądał na bezkształtne, niezgrabne i słabowite zwierzęta.

330

„Co za nędzne duazala!… — myślał Amra. — Nie dałbym za nie po 200 rupii”.

331

Istotnie należały do drugorzędnej rasy słoni — duazala, żyjących w Indiach.

332

Po jednodniowym wypoczynku Anglik, którego i tu wszyscy nazywali „kapitanem”, wyruszył wraz z Amrą do dżungli.

333

— Muszę zrobić wywiad, aby ułożyć plan łowów — rzekł do chłopaka.

334

Wąska ścieżka, wydeptana przez słonie, prowadziła do lasu.

335

Tu droga nagle się urywała.

336

Przed podróżnikami stanęła ściana kniei. Gąszcz otoczył ich.

337

Z wysokich figowców zwisały zielone pędy pnących roślin.

338

Bluszcze, dzikie wino i liany zielonym płaszczem okrywały stare drzewa.

339

Stały niby grube, zielone kolumny.

340

Powikłana sieć krzaków, niedostępne zarośla bambusów, tamaryndów i palm na każdym kroku przegradzała drogę.

341

Zdawało się, że żadna istota nie przebrnie przez te chaszcze.

342

Birara jednak szedł swym niezmiennym truchtem, prawie się nie zatrzymując.

343

Uginały się pod parciem jego potężnej piersi krzaki, pękały zwisające, mocne jak sznury liany, chyliły się i z trzaskiem padały młode drzewka, potrącane bokami olbrzyma.

344

Słoń przedzierał się przez najgęstszą gmatwaninę krzaków, trzcin i wysokich zgrzytliwych badyli; z niezwykłą zręcznością i sprytem kroczył wśród pni mahoni, palm, palisandrów i ligowców; człapał po grząskich, cuchnących bagnach: ze zdumiewającą łatwością wchodził na strome zbocza górskie i z głośnym prychaniem przepływał rzeki, a nawet nieduże jeziorka leśne.

345

Kapitan nie spuszczał oczu z ziemi i pobliskich drzew.

346

Szukał śladów słoni, lecz nie spostrzegał ich.

347

— Cóż to? — mruczał Anglik. — Czyżby oszukał mnie radża Satpury?!

348

Amra nie umiał na to odpowiedzieć.

349

Las, Natura, Rośliny, Zwierzęta, StrachPrzecież sam po raz pierwszy znalazł się w szczerej dżungli.

350

Odsłoniła ona przed nim cały świat tajemnic i dziwów bez liku.

351

Chłopak co chwila zadzierał głowę i wykrzykiwał w zachwycie:

352

— Patrz, patrz, sahibie! Małpki! I tam… i tu… tu, zupełnie blisko!

353

Brunatne i prawie czarne, rude i popielate o długich rękach i ciemnych pyszczkach zwierzątka śmigały w wyżynie, wdrapywały się na szczyty drzew i znikały tam, odzywając się ostrzegawczym rechotaniem.

354

W gąszczu traw i sitowia czołgały się długie, grube węże i kryły się pod pokracznymi pniami butwiejących drzew.

355

Z rzadka rozlegały się krzyki ptaków, które unikają niedostępnych chaszczy.

356

Zagraża im tu ciągłe niebezpieczeństwo.

357

Małpy wykradają i zjadają im jajka złożone w gniazdach, węże i drapieżne ptaki napadają na pisklęta, a na życie skrzydlatych mieszkańców lasu czyhają olbrzymie jadowite pająki i trujące, drapieżne stonogi.

358

Amra nie mógł spać po nocach.

359

Dżungla przerażała go.

360

Z daleka dobiegało ponure miauczenie tygrysa i pantery kryjącej się wśród skał.

361

Zawodziły żałośnie szakale, a odpowiadał im złośliwy chichot hieny.

362

Jakieś szmery, szelesty i zgrzyty rozlegały się zewsząd.

363

Amra nadsłuchiwał trwożnie, wpatrywał się w mrok i coraz mocniej przyciskał się do nogi nieruchomo stojącego i czujnie węszącego słonia.

364

Birara zdradzał niepokój i miał się na baczności.

365

Z rzadka odzywały się ptaki nocne.

366

Z szelestem skrzydeł i cienkim piskiem śmigały wśród drzew duże nietoperze.

367

Pokrzykiwały bojaźliwie nagle obudzone małpki.

368

Coś pluskało w czarnej wodzie bagnistego jeziorka…

Rozdział IV. Koniec tropienia

369

Dżungla wydała się małemu Hindusowi miejscem strachów i zgrozy.

370

W każdej chwili — czy w dzień, czy w nocy — wyczuwał czające się wszędzie niebezpieczeństwo.

371

Po dwóch dniach przedzierania się przez knieję spotkali wreszcie obszerną polanę, zarosłą trawą i bambusami.

372

— Zatrzymajmy się tu! — rzekł kapitan. — Musimy się pożywić, bo głód i skwar dokuczają nieznośnie.

373

Amra szepnął do słonia:

374

— Stój, stary!

375

Birara chrząknął z zadowoleniem i podał trąbę, aby dopomóc ludziom przy schodzeniu.

376

Podszedł natychmiast do drzewa i z przymkniętymi oczami jął[18] się czochrać, pomrukując rozkosznie.

377

Kapitan wyjął żywność z worka. Były tam suchary, ryby i mięso w blaszankach, suszone owoce i spora baryłka wody.

378

Przez cały czas tropienia słoni nie jedli gorącej strawy.

379

Anglik nie pozwalał rozpalać ogniska, gdyż obawiał się spłoszyć tym czujne zwierzęta.

380

Amrze smakowały konserwy, lecz tęsknił po trochu do ciepłej polewki z ryżem, pieprzem i kawałkami tłustego, baraniego mięsa.

381

Chciałby się też napić herbaty z wonnym, czerwonym cukrem trzcinowym.

382

Siedząc pod drzewami i spożywając śniadanie, cierpieli od bąków i komarów[19].

383

Kapitan, uderzając się dłonią w spocony kark, zgniótł dużą, brunatną muchę i teraz oglądał ją uważnie.

384

— Hm… — mruknął. — Jest to słoniowa mucha. Niezawodnie słonie przechodziły tu niedawno… Musimy się spieszyć, aby nie odbiegły daleko… Ruszajmy już, mały Amra!

385

— Słucham, sahibie! — odparł chłopak, zrywając się pośpiesznie i zawiązując worek.

386

Podeszli obaj do słonia. Birara wyrywał młode, bladożółte jeszcze pędy bambusów i ze smakiem zajadał.

387

Niezadowolonym wzrokiem zerknął teraz w stronę ludzi.

388

Chciałby tu popasać jak najdłużej.

389

Wkrótce jednak szedł już przez gęste zarośla.

390

Z trzaskiem gięły się i łamały potężne, grube trzciny, roztrącane i tratowane przez słonia.

391

Wśród bambusów, paproci i papirusów leżało ukryte jeziorko.

392

Gdy Birara podchodził do grząskiego brzegu, spadł mały deszcz, zwykły w tej porze roku.

393

Potoki, szumiące strugi ciepłej wody runęły z obłoków na ziemię.

394

Padały połamane przez ulewę gałęzie. Pokotem kładły się młode bambusy, pierzaste liście paproci i wybujała nadmiernie trawa.

395

Trwało to krótko, lecz dżungla zalana była wodą.

396

Kapitan klął, bo teraz nikt nie mógł dojrzeć śladów na ziemi.

397

Birara z głośnym pluskiem i człapaniem szedł naprzód, kichając i prychając, deszcz bowiem zalewał mu nozdrza.

398

Nagle zwinął trąbę i podniósł ją jak mógł najwyżej.

399

Rozstawił szerokie, do liści łopuchów podobne uszy i poruszał nimi ostrożnie.

400

Chrapliwie wciągał powietrze.

401

Wreszcie stanął i zaczął nadsłuchiwać.

402

Jakieś zwierzę z łomotem i głośnym parskaniem biegło, tratując krzaki.

403

Amra ujrzał je wkrótce. Był to nosorożec.

404

Umykał przed czymś, co go wypłoszyło i przeraziło.

405

Ciemnoszary kadłub jego migał w gąszczu zarośli.

406

Mała, krótka głowa, uzbrojona w potężny róg nad nosem, pochylała się co chwila i podnosiła.

407

Przy każdym jej ruchu wylatywały w powietrze wyrwane krzaki i gałęzie drzew, a kaskady wody bryzgały wokół.

408

Nosorożec przemknął jak toczący się z gór głaz i zniknął w dżungli.

409

Amra myślał o tym, że nie chciałby się spotkać z tym zwierzęciem, nie mając przy sobie Birary.

410

Myśli kapitana w tym samym czasie krążyły dokoła innych zgoła rzeczy.

411

Zadawał sobie pytanie.

412

— Co mogło spłoszyć nosorożca?

413

Wiedział, że silny i śmiały zwierz niełatwo rzuca się do ucieczki.

414

Dwie tylko istoty napawały go strachem i zmuszały biec na oślep.

415

— Człowiek i tygrys… najbardziej zaś — człowiek.

416

Postanowił więc zbadać tę sprawę.

417

Ześlizgnąwszy się po boku Birary, wziął karabin i brnąc po wodzie, wszedł do chaszczy.

418

Birara sunął za nim, stąpając ostrożnie.

419

Anglik dochodził już do zarośli palm, gdy z głuchym rykiem wypadł z nich piękny, brunatny byk, podniósł rogatą głowę i patrzył błyszczącymi, pełnymi wściekłości oczyma.

420

Był to dziki bawół dżungli — gaur.

421

Ujrzawszy człowieka, pochylił łeb i runął na niego.

422

Kapitan w kilku susach był już przy słoniu.

423

Birara zręcznie podrzucił go sobie na kark i przyglądał się gaurowi.

424

Byk, straciwszy sprzed oczu ściganego człowieka, stanął jak wryty.

425

Był zdumiony i przerażony nagłym zniknięciem wroga.

426

Słoń wyczuł myśli bawoła i trzymając trąbę w pogotowiu, ruszył mu naprzeciw.

427

Wiedział, co się ma stać, lecz, ostrożny i oględny, przygotował się do odparcia ataku, skierowawszy kły w pierś stojącego nieruchomo byka.

428

Gaur oprzytomniał i jął[20] się cofać.

429

Zawróciwszy gwałtownie, dużymi skokami uciekał, smagając się ogonem.

430

— Hę — mruknął sahib do chłopca. — Źle by się dla mnie skończyć mogło to spotkanie, gdyby nie Birara! Jak myślisz, mały?

431

— Byk miał mocne, ostre rogi… — szepnął Amra.

432

— Otóż to! — uśmiechnął się kapitan i poklepał słonia po szyi. — Poczciwy Birara!

433

Jechali dalej, a coraz wolniej, gdyż trafili na rozległe moczary, pełne sterczących kęp i zwalonych przez burzę drzew.

434

Spotkali kilka saren, mknących w szalonym popłochu.

435

Na uboczu, czając się w trawie, przesuwała się para szakali.

436

— Sarny i szakale biegną razem? — szepnął Anglik. — Teraz już wiem… Gdzieś tu w pobliżu muszą znajdować się ludzie…

437

Jednak długo tak jeszcze jechali, zanim Birara stanął nagle jak wryty i zachrapał trwożnie. Było już ciemno. Zbliżała się noc.

438

Z krzaków wypadło trzech Hindusów.

439

— Co wy tu robicie? — zapytał Anglik, podnosząc karabin do ramienia.

440

— Jesteśmy panikisi, łowcy słoni! — odpowiedzieli chórem. — Sahib z wioski Dożar posłał nas na tropienie słoni…

441

Byli to więc ludzie wysłani przez pomocnika kapitana.

442

Łowcy opowiedzieli, że stado słoni pasie się na moczarach, otoczonych zaroślami bambusów.

443

— Widzieliśmy pięciu starych samców, resztę stanowią samice i młode słonie! — dodał starszy z panikisów. — Sahib widziałby już ich ślady, gdyby nie ulewa…

444

— Nie spłoszyliście ich? — zapytał Anglik.

445

Hindusi uśmiechnęli się tajemniczo.

446

— Sahibie — odparł jeden z nich — panikis umie podczołgać się do słonia tak blisko, że potrafi założyć mu pętlę na nogę… Słonie nie zwęszyły nas i pasą się spokojnie…

447

Kapitan kazał im powracać do wsi i czym prędzej sprowadzić wynajętych naganiaczy i słonie.

448

Znalazłszy suchy, kamienisty pagórek, Anglik z małym kornakiem urządzili sobie obóz, w którym spędzili noc spokojnie.

449

Kapitan przekonał się, że panikisi nie okłamali go.

450

Obudziwszy się przed świtem, biały człowiek usiadł na posłaniu i jął nadsłuchiwać.

451

Na razie nie słyszał nic pocieszającego.

452

Gibbony, jak zwykle, odzywały się z rzadka krótkim, basowym wyciem, witając nadchodzący dzień.

453

Skrzeczały jakieś ptaki. Cykały krążące dokoła nietoperze i huczały bąki.

454

Wtem dobiegł go z daleka dziwny dźwięk.

455

Przypominał cienkie, jękliwe zawodzenie trąbki, jakiś trwożny jazgot.

456

Kapitan zatarł ręce. Posłyszał upragniony głos słonia.

457

To go uspokoiło i ucieszyło niewymownie.

458

Zaraz po wschodzie słońca kazał Amrze wozić się po dżungli.

459

Przecinali las w różnych kierunkach, nie zbliżając się zbytnio do trzęsawiska, gdzie się pasły słonie.

460

Ujrzawszy niewysokie, skaliste pagórki, kapitan zeskoczył na ziemię i jął się rozglądać po okolicy.

461

Długo coś miarkował, mierzył krokami, rysował w notatniku plan, aż rzekł do Amry:

462

— Tak, mój chłopcze, tu właśnie urządzimy kheddę: mocną zagrodę, do której napędzimy dzikich braci twego Birary!

463

Amra nigdy nie widział, jak ludzie chwytają słonie, więc też z niecierpliwością wyglądał przybycia naganiaczy.

Rozdział V. Birara — łowca

464

Wolność, Niewola, Zwierzę, PracaBirara żył już bardzo długo.

465

Pamiętał on złe i dobre czasy. Coś niecoś pozostało mu nawet ze wspomnień o wolności.

466

Nie tęsknił za nią, lecz zapomnieć nie mógł.

467

Teraz, gdy dnie i noce spędzał w dżungli, wspomnienia te odżyły w nim z niepojętą siłą.

468

Wolność przemówiła nagle do starego słonia.

469

Krzyczała natrętnym rechotaniem i skrzekiem małych, popielatych małpek.

470

Tych — zwinnych, wesołych małpek, co mają długie ogonki i zabawne czubki nad czołem.

471

Rechotały i zaglądały wszędzie, zuchwałe i ciekawe.

472

Musiały chyba wiedzieć, że w Indiach uważają je za „święte”, a nikt ich tu nie skrzywdzi.

473

Tęsknota za czymś drogim, co minęło już bezpowrotnie, dręczyła Birarę.

474

Słyszał jej smętny głos w szczebiotliwej, krótkiej piosence czarnego drozda.

475

Czuł ją w urywanych nawoływaniach lazurowej cissy[21].

476

Gdy słoń pochwytywał dalekie, ponure poryki pantery, bunt zrywał się w jego łagodnym zawsze sercu.

477

Wszędzie i ciągle słyszał teraz tajemniczą mowę bezgranicznej wolności.

478

Głosy ptaków i zwierząt, szelest czołgającej się żmii wołały ku niej.

479

Nawet szmer poruszanych wiatrem liści, jednostajny, dokuczliwy plusk padającego deszczu, bzykanie i granie owadów budziły w nim dalekie echa utraconego szczęścia.

480

Birara przez całe życie ciężko pracował wraz z Bauli, a teraz z Amrą.

481

Aż nagle teraz błąka się po dżungli bez pracy!

482

Bo cóż dla niego znaczy nieść na karku małego kornaka i obcego, białego człowieka?!

483

Nie czuje prawie tego ciężaru…

484

Mógłby się więc cieszyć, zrywać świeże, zielone gałązki, chrupać spokojnie młode, soczyste bambusy i nic, ale to nic nie robić!

485

Jakież to byłoby szczęśliwe, błogie życie!

486

I raptem — te budzące się nagle wspomnienia…

487

Ta tęsknota za wolnością…

488

Czuł w sercu żal do kogoś, coś się burzyło w nim i żądało odwetu.

489

Birarę drażnili teraz ludzie.

490

Ciągle nadstawiał uszu i węszył.

491

Polowanie, PodstępW dżungli działy się istotnie rzeczy dziwne.

492

Na rozkaz białego sahiba, Hindusi otoczyli ogromny szmat kniei podwójnym kołem czatów[22].

493

W jednym tylko miejscu nie było zaczajonych ludzi. Za to zbudowano tam dwa rozchodzące się w różne strony parkany z grubych pali.

494

Skrzydła zagrody schodziły się przy wąskim wejściu do kheddy.

495

Stanowił ją okrągły placyk, otoczony wysokim, mocnym płotem.

496

Wejście do kheddy zamykało się grubą kratą. Podniesiono ją jednak za pomocą sznura przerzuconego przez gałąź sąsiedniego drzewa.

497

Birara, węsząc na wszystkie strony, rozumiał, że las otoczony jest ludźmi, a w środku — na niedostępnych moczarach, wśród bambusów i chaszczy pasą się dzikie słonie.

498

Jakaś trwoga zakradła się do serca Birary.

499

Kapitan, obejrzawszy uważnie zagrodzenie kheddy, schował się poza drzewami i krzyknął:

500

— Słonie, naprzód!

501

Wydawszy ten rozkaz, gwizdnął przeciągle.

502

Birara, z siedzącym na nim Amrą, wchodził w głąb osaczonej dżungli.

503

Ze wszystkich stron dochodziły teraz krzyki naganiaczy, stuk kijów o pnie drzew, wrzask i nawoływanie.

504

Cały ten zgiełk pokrył w jednej chwili straszliwy łomot, głuchy tupot ciężkich nóg i cienkie, przeraźliwe trąbienie spłoszonych słoni.

505

Pędziły na oślep, tratując krzaki, obalając młode drzewa, ślizgając się i padając na grząskich polanach, okrytych wodą po ciągle spadających ulewach.

506

Olbrzymy zaczęły się miotać, czując zasadzkę i węsząc ludzi.

507

Usiłowały przerwać zdradliwe koło naganiaczy, lecz nie zdołały.

508

Strzały oddawane w powietrze, rozpalone ogniska i płonąca, sucha trawa przeraziły słonie.

509

Szukając wolnego, bezpiecznego przejścia ogromne zwierzęta posuwały się coraz bliżej do zdradliwej kheddy.

510

Ostry węch podpowiadał im, że nie spotkają tam ludzi i buchającego dymem ognia.

511

Tylko jakieś bezwiedne przeczucie szeptało natarczywie:

512

— Tam zguba! Nie chodź! Nie chodź!

513

Ludzie jednak ścigali olbrzymy leśne, hałas i zgiełk wzmagały się z chwilą każdą, coraz bliżej buchały grzmiące salwy, języki płomieni pląsały tam i sam.

514

W chwili rozterki i popłochu słonie ujrzały nagle Birarę i jego towarzyszy.

515

Stały spokojnie i patrzyły na miotających się bezładnie pobratymców.

516

Nagle zawróciły i spokojnym truchtem pobiegły wprost do kheddy.

517

Minęły parkany i weszły do wnętrza pułapki.

518

Za nimi, tłocząc się i potrącając, z sapaniem, chrząkaniem i przeraźliwym rykiem wrywały się oszalałe ze strachu słonie.

519

Biały sahib przeciął sznur nożem.

520

Ciężka krata opadła natychmiast, zamykając w zagrodzie obfitą zdobycz.

521

Birara stał w środku kheddy i przyglądał się nieznajomym rodakom.

522

Przeciągał ku nim trąbę i obwąchiwał.

523

Ogarnął go w tej chwili niewymowny smutek, tak wielki i bolesny, że nie usłuchał nawet rozkazu Amry.

524

Chłopak chciał podjechać do pali zagrody, aby dopomóc trzem panikisom bezpiecznie dostać się do wnętrza.

525

Dopiero po trzecim okrzyku kornaka, zdumionego niekarnością słonia, Birara przeniósł przez parkan łowców i szedł, prowadząc kryjących się za nim Hindusów.

526

Polowanie, Zwierzę, CierpienieWprawnych panikisów wynajął na tę wyprawę biały sahib!

527

Być może najlepszych w całym Hindostanie.

528

Myśliwi na słonie znali dobrze imiona Guarry, Nandera i Pangala.

529

Ich to właśnie ukrywał za swym ciałem dziwnie teraz samotny i rozdrażniony Birara.

530

Panikisi pokazali od razu swoją sztukę łowiecką.

531

Jeden po drugim padały słonie, schwytane mocną pętlą za tylne nogi.

532

Próżno usiłowały powstać, próżno wyciągały trąby, aby porwać człowieka, uwijającego się dokoła!

533

Łowcy z szybkością i sprawnością krępowali pętami potężne zwierzęta…

534

Nawet trąby zaciśnięte rzemieniami, znieruchomiały, podciągnięte pod dolną szczękę.

535

Zgrzytnęła piła, wrzynająca się we wspaniałe kły; wtórowały jej żałosne jęki i jazgotliwy, pełen bólu ryk.

536

Jeden po drugim odpadały kły — zdobycz białego sahiba i hojna zapłata za jego trudy.

537

Kapitan krzyknął coś do kornaków.

538

Hindusi szybko założyli swoim słoniom chomąta i szleje z orczykiem.

539

Birara zaczepił hakiem o sznury krępujące największego z jeńców i wywlókł go z zagrody.

540

Naganiacze zakładali na tylne nogi słoni mocne łańcuchy i uwiązywali je do grubych pni.

541

Po chwili zwolnione z pęt zwierzęta podniosły się i usiłowały zerwać żelazne kajdany.

542

Przebiegły człowiek wiedział, jak należy zatrzymać przy sobie porwaną podstępem zdobycz.

543

Birara wraz z Amrą pozostał w pobliżu pułapki.

544

Chodził ponury i smutny.

545

Nie smakowały mu tego dnia grube, zielone bambusy, ledwie wybujałe z rozmiękłej od deszczów ziemi; nie dotknął rzuconych mu przez chłopaka świeżych korzeni i jakichś owoców uzbieranych w dżungli.

546

Coś świtało w ogromnej głowie oswojonego słonia.

547

Niby wstyd, niby żal do ludzi.

548

Więzienie, Głód, Niewola, Zwierzęta, ObyczajePrzez kilka dni trzymano jeńców na uwięzi.

549

Nie karmiono ich i nie dawano im wody do picia.

550

Wzdychały ciężko; chwilami rozpaczliwie ryczały; skarżyły się żałośnie.

551

Na widok podchodzącego do nich człowieka gniewnie podnosiły trąby i wymachiwały uszami, chrapiąc i przestępując z nogi na nogę.

552

Nie chciały się poddać. Wolały umrzeć niż utracić wolność i ulec przemocy człowieka.

553

Głód i pragnienie przełamały jednak ich opór i dumę.

554

Powoli zaczęły jeść rzuconą im paszę, a wkrótce brały już z rąk przyszłych poganiaczów banany, placki ryżowe i kawałki soli.

555

Po tygodniu początkowego oswojenia, zdjęto z nich kajdany.

556

Zarzucono im pętle na szyję i powiązano parami.

557

Oswojone słonie szły na czele, prowadząc całą gromadę do wsi.

558

Zbiegła się tam ludność z całej Satpury.

559

Biały sahib dobrze sprzedał schwytane słonie.

560

Hindusi uprowadzali je ze sobą.

561

Odtąd miały one przyzwyczaić się do pracy i milczeć, gdy kornak bije je po głowie żelaznym hakiem.

562

Nie każdy bowiem poganiacz myśli tak, jak myślał stary Bauli i jego wnuk — Amra.

563

Mógłby coś o tym opowiedzieć uwięzionym rodakom sędziwy Birara, lecz nie śmiał, gdyż patrzyły na niego z pogardą.

564

Ze smutkiem spoglądał na znikające w oddali słonie i wzdychał ciężko.

565

Tęsknota i rozgoryczenie nie opuszczały go.

566

Coś zatruło spokój i niezmienną pogodę w sercu Birary.

Rozdział VI. Królewicz Nassur

567

Kapitan, sprzedawszy schwytane słonie, wynajął Amrę, aby go odwiózł do Użżainu, stolicy maharadży Satpury.

568

Obiecał mu całe 30 rupii za ten daleki przejazd, więc chłopak zgodził się natychmiast.

569

Zaraz też obiegł wszystkie chaty i wypytał wieśniaków o drogę.

570

Skończywszy niezbędne przygotowania, wyruszyli nazajutrz w drogę.

571

Gwarzyli sobie wesoło. Amra jednak z niepokojem spoglądał na Birarę.

572

Słoń szedł ze smutnie opuszczoną trąbą, milczący i ponury.

573

„Chory jest, czy co? — myślał chłopak. — Kąpał się dziś, więc nic mu nie dolega… Cóż mu jest?”

574

Głowił się nad tym pytaniem mały kornak przez cały dzień, lecz odpowiedzi nie mógł znaleźć.

575

Droga szła przez lesiste góry. Tam i sam przecinały ją szumiące, wartkie potoki.

576

Spotykali inne słonie, idące z kornakami. Ciągnęły belki i duże złomy kamieni lub szły obciążone workami i skrzyniami.

577

Birara, który zwykle lubił te spotkania, kroczył dalej, obojętny i zamyślony.

578

Dopiero na trzeci dzień podróżnicy ujrzeli w oddali znaczne miasto.

579

Wznosiły się tam wieże i kopuły świątyń, otoczonych wysokimi drzewami.

580

Szeroka droga, wykładana białymi płytami i obsadzona dwoma rzędami palm, prowadziła do pałacu maharadży Tasfina, władcy Satpury.

581

Straż, stojąca przy wspaniale rzeźbionej bramie, powitała białego sahiba uniżonymi ukłonami.

582

Wojownicy i świta dobrze znali przyjaciela swego króla. Wiedzieli, że maharadża w młodości służył w wojsku razem z kapitanem.

583

Birara wkroczył spokojnie na dziedziniec pałacowy z taką pewną miną, jak gdyby przez całe życie zamieszkiwał posiadłości maharadży.

584

Stanął przed kolumnami prowadzącymi do wnętrza siedziby królewskiej i dopomógł kapitanowi zejść na ziemię.

585

Sahib, zwracając się do starego Hindusa w czerwonym płaszczu, rzekł do niego:

586

— Mój dobry Wakazasie! Każ, aby zaopiekowano się tym chłopcem i jego słoniem. Muszę ich tu zatrzymać przez kilka dni…

587

— Rozkazałeś, sahibie — odparł Hindus i skinął na Amrę.

588

Starzec wskazał chłopakowi dom, gdzie się mieściła zwykle służba odwiedzających maharadżę gości.

589

Amra wykąpał zakurzonego i zbryzganego błotem Birarę i odprowadził go na pastwisko.

590

Była to obszerna łąka, podnosząca się na zbocza góry, gdzie rozpoczynała się dżungla.

591

Wstępu do kniei strzegły patrole żołnierzy, gdyż odbywały się tam sławne polowania, urządzane dla honorowych gości przez władcę Satpury.

592

Parkan z drutu kolczastego opasywał dżunglę pomiędzy Użżainem a Dustorą.

593

Różnorodną zwierzynę chowano w ostępach dziewiczego lasu.

594

W tym czasie maharadża nie miał gości.

595

Cała łąka z zaroślami krzaków i biegnącym, warkotliwym potokiem należała teraz niepodzielnie do Birary.

596

Słoń rozpoczął od tego, że wnet po kąpieli wytarzał się w wysokiej trawie, a potem długo ocierał się bokami i zadem o skały.

597

Ulżyło mu to nieco, więc poweselał nawet.

598

Od kilku dni po raz pierwszy chrząknął i machnął ogonem.

599

Najadłszy się soczystej trawy, wszedł do zarośli bambusów i jął[23] poszukiwać młodych pędów.

600

Czynił to leniwie, bo oczy mu się kleiły, a trąba zwisała bezwładnie.

601

Już zaczął drzemać, gdy posłyszał młody, dźwięczny głos.

602

Zwierzę, Spotkanie, Serce, RozumKtoś wołał:

603

— Słoń! Słoń!

604

Birara podniósł głowę i obejrzał się. Przez łąkę biegł mały chłopak w białym ubraniu, przepasanym szeroką szkarłatną wstęgą.

605

Zaciekawiony Birara poszedł mu na spotkanie, wyciągając trąbę.

606

Stanęli naprzeciwko siebie. Słoń obwąchał chłopca i dotknął jego ramienia.

607

Jak każde zwierzę, od razu zrozumiał, że mały, nieznajomy chłopak miał dobre, szlachetne serce.

608

Łypnął więc oczkami i trąbą objął go za ramiona. Chuchnąwszy mu w twarz, zamruczał łagodnie.

609

Chłopak poszperał w kieszeni białej kurteczki i znalazłszy karmelek, poczęstował nim Birarę. Słoń wziął przysmak ostrożnie, obwąchał i z cichym chrząkaniem włożył do paszczy.

610

Chłopak zaśmiał się wesoło.

611

Dźwięk jego głosu podobał się Birarze, gdyż brzmiał tak, jak mowa Amry.

612

Wyciągnął znów trąbę, pochwycił chłopca pod pachy i wsadził sobie na grzbiet.

613

Nowy przyjaciel klasnął w dłonie z uciechy.

614

Birara mruknął i podreptał truchtem przez łąkę przy wesołych okrzykach małego jeźdźca.

615

Amra tymczasem, spożywszy miskę bobu, obficie polanego żółtym, piekącym sosem imbirowym, zamierzał trochę się przespać.

616

Podszedł już był do pryczy, okrytej grubymi, miękkimi matami, gdy posłyszał trwożne krzyki i tupot biegnących ludzi.

617

Wyjrzał przez okno.

618

Wojownicy i słudzy biegli, wymachując rękami i krzycząc przeraźliwie:

619

— Nassur!… Królewicz Nassur!… Na ratunek!

620

Amra, nie rozumiejąc jeszcze, co się stało, wybiegł z domu i podążył za tłumem.

621

Razem ze wszystkimi dobiegł do łąki i stanął zdumiony.

622

Gromada żołnierzy, urzędników i lokajów pałacowych otaczała Birarę.

623

Amra spostrzegł od razu, że słoń się gniewa.

624

Zwiniętą trąbę podnosił wysoko, szeroki łeb o niespokojnie poruszanych uszach zadzierał coraz głośniej i wydawał urywane, przeraźliwe trąbienie.

625

Na karku Birary siedział mały chłopak w białym ubranku, klaskał w dłonie i śmiał się dźwięcznie, pokrzykując:

626

— Nie daj mnie! Nie daj mnie, dobry słoniu!

627

Na próżno przyskakiwali do Birary co najtężsi wojownicy, chcąc zdjąć małego jeźdźca.

628

Słoń robił gwałtowne zwroty, roztrącał tłum, groził trąbą i kłami.

629

Amra, widząc, że zakrawa to na poważną awanturę, przecisnął się przez ciżbę i dopadł wreszcie słonia.

630

— Birara! Mój stary druhu! — zawołał mały kornak z wyrzutem. — Cóż to za hece wyprawiasz?!

631

Słoń od razu się uspokoił i opuścił trąbę. Po chwili położył ją na ramieniu Amry, mrucząc pojednawczo.

632

— No, dobrze — ciągnął dalej chłopak — ale co ci do głowy strzeliło, starowinko? Skąd ten hałas?!

633

Nieznajomy chłopak, siedzący na słoniu, popatrzał na Amrę i zanosząc się od śmiechu, zawołał:

634

— Ach, co za wesoła zabawa! Ujrzałem tego pięknego słonia…

635

— O, tak! — odparł z dumą kornak. — Birara jest pięknym słoniem, prawdziwym „kumiria”!

636

— …podszedłem do niego i dałem mu cukierek — ciągnął biało ubrany chłopczyk. — Birara zaczął się bawić ze mną… Wsadził mnie sobie na grzbiet i zaczął nosić po łące…

637

— Czy umiesz mówić do słonia? — zapytał Amra.

638

W tej chwili jakiś poważny, opasły dostojnik w czerwonym zawoju ścisnął go za ramię.

639

— Jak śmiesz, prostaku, tak po grubiańsku zwracać się do królewicza Nassura?! — syknął gniewnie.

640

— Zostaw go w spokoju, Bali! — zawołał królewicz. — Chcę się zabawić… Zbrzydł mi pałac i wasze towarzystwo! Rozkazuję wam odejść i pozostawić nas samych…

641

Z niskimi pokłonami, co chwila przykładając dłonie do ust i piersi, cofnęli się dostojnicy, świta, żołnierze i sługi.

642

— Jak się nazywasz? — spytał królewicz, uśmiechając się do zmieszanego chłopca.

643

— Jestem Amra, syn Warory z Suratu, kornak Birary! — odparł z ukłonem.

644

Po chwili skłonił się jeszcze niżej i rzekł:

645

— Wybacz mi, królewiczu, moją mowę prostaczą, lecz wieśniakiem jestem i nikt mnie nie uczył… Pracujemy ciężko obaj: Birara i ja…

646

Nassur uśmiechnął się znowu i zawołał:

647

— Siadaj obok, przyjacielu, i opowiedz mi o sobie…

648

Amra skinął na słonia, a ten z cichym mruczeniem wsadził go sobie na grzbiet.

649

Nassur z zaciekawieniem słuchał opowiadania nowego znajomego, chwilami wykrzykiwał zdumionym głosem lub wybuchał beztroskim, wesołym śmiechem.

650

Amra kazał Birarze iść na miasto.

651

Jechali więc ulicami Użżainu, a Hindusi na widok królewicza kłaniali się do ziemi lub nawet klękali przed nim. Zatrzymali się nad rzeką, gdzie mały kornak pomógł Nassurowi zejść ze słonia i pokazał mu, jak Birara się kąpie, co w zachwyt wprawiło syna maharadży.

652

Powróciwszy do pałacu i pożegnawszy królewicza, Amra puścił swego słonia na łąkę, a sam pobiegł do domu, bo spać mu się chciało straszliwie.

653

Tego dnia jednak nie sądzone mu widać było zażyć spokoju i wypoczynku.

654

Przysłano po niego z kancelarii pałacowej.

655

Ten sam opasły dostojnik, który chciał go skarcić za niestosowne odezwanie się do królewicza, rzekł do niego:

656

— Najjaśniejszy Nassur pragnie nabyć twego słonia, chłopcze!

657

— Birara nie jest do nabycia, dostojny panie! — odpowiedział Amra.

658

— Zrozum, że królewicz pragnie tego! — upomniał go urzędnik.

659

— Niech królewicz zrozumie, że ja nie pragnę sprzedania mego słonia! — odparł chłopak i spojrzał na mówiącego płonącymi oczami pełnymi uporu i stanowczości.

660

— To może źle się dla ciebie skończyć… — syknął dostojnik.

661

Amra nic nie odpowiedział, tylko mocniej zacisnął wargi i zmarszczył brwi.

662

W tej chwili wszedł biały sahib i ujrzawszy ponurą twarz chłopca, jął[24] wypytywać o przyczynę złego humoru.

663

Dowiedziawszy się o życzeniu Nassura, Anglik wzruszył ramionami i rzekł:

664

— Zmusić kogoś do sprzedania majętności byłoby bezprawiem. Królewicz natomiast może wynająć słonia wraz z jego poganiaczem. Czybyś się zgodził na to, Amra?

665

Chłopak skinął głową i odparł:

666

— Praca jak każda inna! Zgadzam się, o ile mi zapłacą. Sahib już wie, że muszę pomagać rodzinie…

667

Anglik oznajmił urzędnikowi, że sam pomówi z maharadżą i wyszedł razem z chłopcem.

668

— Bądź spokojny, mały! — szepnął do niego. — Nie pozwolę cię skrzywdzić. Zresztą znam królewicza… jest to dobre, poczciwe dziecko… Wszystko się ułoży pomyślnie, Amra…

669

Chłopak podziękował sahibowi i powrócił do izby gościnnej.

670

Jeszcze raz nie udało mu się położyć, gdyż podano wieczerzę — smaczną i sutą.

671

Dopiero uporawszy się ze wszystkim, najedzony i senny, upadł na posłanie i usnął wreszcie jak kamień.

Rozdział VII. „Wąwóz królewicza”

672

Zaczęło się zupełnie nowe, całkiem niezwykłe życie.

673

Birara nic nie robił i tył straszliwie, a rozleniwił się tak dalece, że wzdychał nawet na myśl o jedzeniu.

674

Wszakże i to już była dla niego praca. Brać pożywienie, wkładać do paszczy, żuć, łykać!…

675

Królewicz, zaprzyjaźniwszy się z nim i małym kornakiem, odbywał codziennie długie przejażdżki.

676

Co prawda, nie były one tak wesołe, jak ta pierwsza, niespodziewana.

677

Na Birarę nakładano teraz czerwone popręgi[25], napierśnik[26] i terlicę[27], z góry zaś okrywano siatką ze srebrnych sznurów ze szkarłatnymi frędzlami.

678

Amra siedział na karku słonia, a za nim na umocowanym do terlicy krzesełku — jechał Nassur.

679

Słonia otaczała kawalkada jeźdźców ze świty królewskiej, a z tyłu cwałował oddział przybocznej gwardii maharadży.

680

Chłopcy zaprzyjaźnili się serdecznie i poza tymi okazałymi przejażdżkami po okolicach stolicy, spotykali się jeszcze często po kryjomu.

681

Otoczenie maharadży śledziło zazdrośnie, aby młody następca tronu Satpury nie zniżał się do pospólstwa. Straż przyboczna nie dopuszczała nigdy zbliżenia jakiegoś tam zwyczajnego śmiertelnika, nieokrzesanego wieśniaka do osoby królewicza.

682

Wymagała tego surowa, wschodnia etykieta[28] dworu dumnego maharadży Tasfina.

683

Mały królewicz nudził się w pałacu, tymczasem nie mógł stąpnąć kroku bez swego wychowawcy, Bali, piastującego godność wielkiego ochmistrza dworu.

684

Zbrzydło mu to niewymownie, a stało się wprost nieznośne od chwili spotkania Birary i znajomości ze sprytnym i wesołym Amrą.

685

Długo myślał nad tym, jakby się zwolnić spod opieki swego nudnego wychowawcy.

686

Nie mogąc nic obmyślić, postanowił działać otwarcie i śmiało.

687

— Bali! — zawołał pewnego razu do wielkiego ochmistrza.

688

— Sługa twój, wielki panie, synu brata słońca, słucha cię… — zaczął ględzić dostojnik.

689

— Czekaj! — machnął ręką Nassur. — Skończysz z tymi tytułami jutro, a tymczasem, chcę w tej chwili być wolny i wymknąć się z pałacu na zabawę z Amrą i jego słoniem!

690

— To okropne! — przeraził się stary Bali. — Najjaśniejszy, blaskiem równy słońcu, najpotężniejszy władco, synu boskiego Tasfina…

691

— Milcz i słuchaj! — marszcząc brwi, zawołał Nassur. — Powiadasz, że „jestem najpotężniejszym władcą”. Jeżeli tak, to wypuść mnie z pałacu, jeżeli nie uczynisz tego, obiecuję, że utnę ci głowę, gdy będę maharadżą!…

692

Ochmistrz upadł na kolana.

693

— Zlituj się nad wiernym sługą… — bełkotał. — Jeżeli wypuszczę ciebie, królewiczu, wielki maharadża utnie mi głowę przedtem, niż odziedziczysz po nim tron Satpury…

694

— Urządzę ci wspaniały pogrzeb, mój dobry Bali! — z wesołym śmiechem przerwał mu Nassur. — Jakoś tam damy sobie radę, mój stary!

695

Od tej rozmowy codziennie po południu, w godzinach, gdy maharadża przyjmował ministrów, kapłanów i wyższych dostojników pałacowych, królewicz Nassur biegł na umówione miejsce.

696

Amra znalazł doskonałą kryjówkę.

697

W górach, okrytych dżunglą, wykrył długi i szeroki wąwóz. Nazwał go „wąwozem królewicza”.

698

Ani świta maharadży, ani też warty strzegące zwierzyny w dżungli, nie mogły dostrzec ukrytych w nim spiskowców.

699

Nawet największego z nich.

700

Birara, widząc królewicza pędzącego do wąwozu, dreptał za nim z wesołym pomrukiem.

701

Lubił te wyprawy starowina. Rosły tam bowiem drzewa mangowe, a soczyste, wonne ich owoce lubił stary łakomiec[29]. Dostawał też zawsze jakiś przysmak osobliwy od królewicza i Amry.

702

Chłopaki siadały pod zwisającą skałą i wdawały się w pogawędkę. Zwykle zaczynał Amra.

703

Opowiadał obszernie i szczegółowo o życiu i pracy biednych wieśniaków, posiadających pole mniejsze od najmniejszej sali pałacu Nassura; o rybakach, którzy giną często w siwych, syczących falach oceanu lub zostają pożarci przez żarłoczne rekiny.

704

Amra snuł opowieści o odważnych niestrudzonych myśliwych, przecinających dżunglę, gdzie błyska zielonymi ślepiami pręgowany tygrys lub plamista pantera.

705

Przy każdym nowym spotkaniu odsłaniał przed oczami przyszłego władcy zwykłe, proste i nędzne życie, którego „syn brata słońca” i „najpotężniejszy władca” nigdy nie widział z okien swego pałacu lub z wysokości tronu, gdy zasiadał na nim obok ojca.

706

Gdy kornak milknął, królewicz Satpury rozpoczynał swoje opowiadanie.

707

Śmiał się i szydził z niemądrych i uciążliwych przepisów i obyczajów panujących na dworze jego ojca, przedrzeźniał różnych dostojników; barwnie i zajmująco przedstawiał niezwykły przepych uczt i przyjęć dworskich i dalekie podróże za morze, do Londynu, gdzie mieszka cesarz Wielkiej Brytanii…

708

Ze zdumieniem posłyszał Amra, że jego mały przyjaciel pół roku spędza w stolicy białych sahibów, gdzie uczy się, aby, gdy nastanie czas, stać się oświeconym i sprawiedliwym władcą swego kraju i narodu.

709

Tamując oddech, słuchał wieśniak o tym, czego uczą Nassura biali sahibowie i o tym, co widział w obcych, dalekich krajach syn maharadży.

710

Pewnego razu, słuchając królewicza, westchnął:

711

— Zazdrościsz mi? — spytał Nassur, spojrzawszy w rozognione oczy przyjaciela.

712

— Tak! — odparł z całą szczerością Amra. — Nie myśl jednak, królewiczu, że zazdroszczę ci honorów świetności panującego władcy. O, nie! Chciałbym tylko zdobyć wiedzę!…

713

Nassur zaśmiał się szyderczo i mruknął pogardliwie:

714

— Powiem ci, mój drogi, że to jest bardzo nudne zajęcie… Stokroć wolę kopać piłkę lub grać w tenisa, golfa… hokeja!

715

Amra nie rozumiał tych obcych słów, więc Nassur opowiedział mu o różnych grach sportowych, w których lubują się Anglicy.

716

Wysłuchawszy spokojnie i cierpliwie królewicza, chłopak powtórzył:

717

— O, nie! Przede wszystkim chciałbym zdobyć wiedzę!

718

Innym znów razem spotkanie przyjaciół kończyło się zabawą.

719

Tu górował Amra. Zręczny, silny zwinny znał dużo sztuczek, które zadziwiały królewicza.

720

Wieśniak umiał zastawiać sidła na myszy polne, krety i króliki. Zręcznie chwytał na wędkę ryby w potoku i piekł je na małym ognisku. Raczyli się nimi, a ta zwykła strawa rybaków niezmiernie smakowała przyszłemu maharadży.

721

Najulubieńszą zabawę chłopaków stanowiło polowanie na tarantule, skorpiony i węże.

722

Amra umiał wykryć wśród kamieni okrągłe otwory prowadzące do podziemnych nor czarnych, kosmatych pająków — tarantul. Pod popękanymi płytami skalnymi odnajdywał zaczajone skorpiony — do raków podobne, o długich ogonach, zakończonych jadowitym haczykiem.

723

Nałapawszy sporo tych niebezpiecznych owadów, urządzali bitwę.

724

Oczyściwszy mały placyk, ogradzali go wetkniętymi w ziemię odłamkami kamieni i wpuszczali do środka zapaśników.

725

Długo krążyły po malutkiej arenie tarantule i żółte skorpiony, patrząc na siebie podejrzliwie i prostując się groźnie na grubych, mocnych nogach.

726

Wkrótce rozpoczynały walkę zaciętą i niemiłosierną.

727

Ani jeden z zapaśników nie zostawał przy życiu.

728

Pod koniec bitwy walka stawała się ogólna. Oszalałe, rozwścieczone owady biły się na oślep, tworząc jeden zwał drgających, szamocących się ciał.

729

Zwierzęta, NiebezpieczeństwoSzczególniej jednak lubił Nassur polowanie na węże.

730

Ogromny, niezgrabny Birara z powodzeniem zastępował wyżła.

731

— Szukaj węża! — mówił do słonia Amra.

732

Birara opuszczał trąbę i podnosił uszy. Ostrożnie, jak gdyby ze strachem, rozchylał krzaki i kępy trawy, odrzucał duże kamienie i głośno sapał.

733

Gdy błyskawicznym ruchem podnosił trąbę, Amra rzucał się naprzód i wołał:

734

— Jest! Jest!

735

Długą tyką, zakończoną widełkami, przyciskał węża do ziemi, a po chwili zadzierzgał mu pętlę na szyję i z triumfem pokazywał Nassurowi zdobycz.

736

Królewicz klaskał w dłonie i śmiał się, patrząc na Birarę, chrapiącego ostrzegawczo i trwożnie.

737

W głosie jego brzmiało upomnienie:

738

Wąż— Bądźcie ostrożne, dzieciaki! Różne bywają węże…

739

Ostrzeżenia takie nie były wcale zbyteczne.

740

Pewnego razu, spotkawszy się w wąwozie, chłopacy postanowili zrobić wycieczkę aż do końca jaru.

741

Znaleźli tam małe bagienko. Sitowie i duże, jasnozielone liście lilii wodnej okrywały powierzchnię wody i grząskiego torfowiska.

742

Birara znalazł tam jakieś korzonki i raczył się nimi z parskaniem.

743

Amra, wyciąwszy długą, gładką trzcinę, majstrował z niej fujarkę.

744

Królewicz błąkał się po brzegu bagniska i przyglądał się barwnym motylom unoszącym się nad wodą.

745

Nagle usłyszał cichy świst i jak gdyby klaśnięcie bicza.

746

Zdumiony rozglądał się dokoła.

747

Świst powtórzył się już wyraźniej i bliżej.

748

Nassur spojrzał na ziemię. Spoza kępy wysuwał się wąż.

749

Nigdy takiego jeszcze nie widział.

750

Żółty i długi płaz miał na karku dwa czarne kółka, połączone ciemnymi pasemkami.

751

Złe, nieruchome oczy jego wbijały się w chłopaka.

752

Prężne ciało kurczyło się gwałtownie i sunęło powolnie naprzód.

753

Gad zatrzymał się, zamarł na chwilę, a potem, sycząc, jął[30] unosić płaską głowę i śmigać czarnym, długim językiem.

754

Kark węża zaczął się rozdymać, przybierał kształty płaszcza, na którym niby okulary czerniały dwie ciemne, połączone ze sobą plamy.

755

— Amra! — zawołał królewicz. — Biegnij tu: znalazłem zabawnego węża! Schwytamy go…

756

Chłopak przybiegł natychmiast, trzymając w ręku giętką trzcinę.

757

Rzucił okiem na płaza i poznał od razu najstraszliwszą z jadowitych żmij — okularnika.

758

Widział takiego gada, gdy rodzice Amry mieszkali nad błotnistą Narbadą. Okularnik ugryzł wtedy córkę sąsiada, a dziewczynka wkrótce zmarła.

759

Wtedy to nasłuchał się chłopak strasznych opowiadań o tych jadowitych płazach.

760

— Stój i nie ruszaj się! — szepnął rozkazująco. — Nie ruszaj się, bo zginiesz!…

761

Okularnik tymczasem rozdął szyję i już się prężył, gotowy do skoku.

762

Nie zdążył jednak, bo w powietrzu gwizdnęła trzcina i ugodziła go w sztywny grzbiet.

763

Okularnik wyciągnął się na trawie; ostatnim wysiłkiem bijąc ogonem o ziemię.

764

Amra trzciną przycisnął mu głowę i dobił.

765

Trzynta negu!… — szepnął drżącym ze wzruszenia głosem. — Żmija śmierci…

766

Trzynta negu! — powtórzył Nassur. — Czytał nam o niej nauczyciel. Kły jej posiadają śmiertelną truciznę… Amra! Uratowałeś mi życie…

767

Chłopak milczał, z radością patrząc na przyjaciela.

768

— Gdy będę maharadżą, uczynię cię dowódcą straży przybocznej!… — zawołał królewicz.

769

Amra spuścił oczy i odparł cicho:

770

— Oby Bóg dał najdłuższe życie Tasfinowi, wielkiemu maharadży!

771

Nassur zmieszany spojrzał na towarzysza.

772

— Dziękuję ci! — rzekł. — Jesteś dobry i mądry!

773

Amra nic nie odpowiedział.

774

Odprowadził przyjaciela do ogrodzenia pałacowego i pożegnał go niskim ukłonem. Tu, w obrębie siedziby maharadżów Satpury, Nassur nie był już dla niego wesołym, miłym towarzyszem zabaw i ciekawych pogadanek.

775

Stawał się znowu „synem brata słońca”, przyszłym królem całego kraju i narodu.

776

Widział w tym chłopaku nie tylko swego władcę, lecz również władcę Birary, Warory, matki Sonczy i małych siostrzyczek, do których Amra coraz bardziej tęsknić zaczynał.

777

Pragnąłby być czym prędzej w trzcinowej chacie rodzicielskiej, słyszeć postukiwanie młoteczka snycerskiego, brzęk żelaznych kociołków, szorowanych przez siostry przy ognisku, tulić się do spracowanych rąk zawsze stroskanej matki…

778

— Poproszę cię o coś, wielki królewiczu… poproszę, gdy przyjdziesz jutro do wąwozu… — szepnął Amra.

779

— Przyjdę! — potrząsnął głową Nassur i skinąwszy chłopakowi ręką, zniknął w mroku palm i kwitnących magnolii.

Rozdział VIII. Tasfin — maharadża Satpury

780

Królewicz Nassur przyszedł nazajutrz na umówione miejsce wcześniej niż zwykle.

781

Nie znalazł tam jeszcze Amry, oczekującego go dopiero po południu.

782

Birara, spostrzegłszy nowego przyjaciela, popędził ku niemu.

783

Nie widząc chłopca, Nassur spojrzał na słonia i rzekł ze smutkiem:

784

— Nie ma Amry…

785

Birara podniósł uszy i nadsłuchiwał.

786

— Amra… Amra… Nie ma Amry! — powtórzył chłopak.

787

Słoń przechylił głowę na bok i poruszał uszami niespokojnie i pytająco.

788

— Idź i przyprowadź do mnie Amrę!… Dobry Birara, biegnij po Amrę!…

789

Słoń zrozumiał wreszcie, opuścił natychmiast uszy, zawrócił i podreptał ku wyjściu z „wąwozu królewicza”.

790

Nassur przyglądał mu się z zaciekawieniem.

791

Birara coraz szybszym truchtem, śpiesząc się i wymachując ogonem, biegł przez łąkę. Dotarłszy do ogrodzenia pałacowego, jął[31] potrząsać bramą tak potężnie, że stojący na czatach[32] żołnierz, w obawie przed wyłamaniem jej, pośpiesznie odsunął rygle.

792

Słoń, nie spojrzawszy nawet na niego, przebiegł boczny dziedziniec i stanął przed domem służbowym.

793

Zajrzawszy przez okno, wyciągnął trąbę i zwlókł leżącego na pryczy Amrę.

794

— Czyś zwariował, mój staruszku? — zawołał chłopak.

795

Upomnienia te nie zdały się na nic.

796

Birara wsadził kornaka na jego zwykłe miejsce i ruszył „z kopyta” ku bramie.

797

Wkrótce wpadł do wąwozu i postawił zdumionego i uradowanego Amrę przed roześmianym Nassurem.

798

— Wyrwałem się dziś wcześnie, gdyż ojciec wyruszył na polowanie z jakimiś gośćmi — objaśnił królewicz.

799

— Ach, jak to dobrze! — zawołał Amra. — Ale może twoja mama będzie cię szukała, królewiczu?

800

Nassur spuścił oczy i szepnął:

801

— Moja mama umarła, gdy byłem zupełnie mały. Wychowuje mnie stary, poczciwy Bali, lecz z nim dałem już sobie radę!

802

Amra zamyślił się. Przyjaciel jego, a i on też zostaną bez śniadania?…

803

— Królewiczu! — rzekł chłopak, patrząc na Nassura. — Musimy przyrządzić wspaniałą ucztę!

804

— Ha, ha! — śmiał się królewicz. — To niełatwa rzecz!

805

Amra nic nie odpowiedział. Zaczął się krzątać. Z głębokiej kieszeni granatowego szlafroka, który mu wydano w pałacu, wydobył zwój cienkiego sznurka, wetknięte w korek haczyki na ryby i scyzoryk.

806

Naścinał kilka pręcików, zręcznie zawiesił na nich ruchome, łatwo zadzierzgające[33] się pętle, a potem wybrawszy giętką trzcinę, przywiązał do niej sznurek z haczykiem.

807

— Chodźmy! — szepnął do przyjaciela. — Wyszukałem nory królików. Zapolujemy na nie, a potem nałapiemy ryb i poszukamy dojrzałych owoców mango! Będziemy syci, królewiczu!

808

Otoczywszy sidłami nory królików, gwizdnął na Birarę.

809

— Tupaj, a z całej siły! — zawołał do słonia kornak.

810

Birara jął przestępować z nogi na nogę, podskakiwać i tupać, płosząc króliki.

811

Kilka tych szarych zwierzątek śmignęło w trawie, a dwa z nich trafiły do zastawionych pętel.

812

Nassur klaskał w dłonie i śmiał się.

813

Z chwytaniem ryb poszło jeszcze łatwiej.

814

Wkrótce pod skałą płonęło małe ognisko, przy którym Amra piekł na patyczkach kawałki mięsa i ryby, a Nassur zrywał — różowe owoce mango i z chichotem oganiał się od Birary. Łakomy zwierz mruczał i zapuszczał trąbę do kapelusza królewicza, wyławiając najdojrzalsze owoce.

815

Chłopaki, ukrywszy się w cieniu, spożywały śniadanie, gdy nagle stojący obok Birara sapnął głośno i podniósł głowę.

816

Do wąwozu wjeżdżał na pięknym rumaku okazały mężczyzna o długiej, czarnej brodzie i brązowym, dumnym obliczu.

817

O kilka kroków za nim podążało kilku jeźdźców w barwnych mundurach przybocznej straży króla.

818

— Ojciec!… — szepnął Nassur. — Uciekaj, Amra.

819

Chłopak dumnie potrząsnął głową.

820

— Nie uczyniłem nic złego, więc nie będę uciekał! — odparł.

821

Tasfin, maharadża Satpury, zbliżał się do ogniska.

822

Od razu spostrzegł syna.

823

— Królewicz Nassur?! — zawołał zdumiony.

824

Chłopak rzucił się do ojca i całując go po rękach, przyznał się do codziennych spotkań swoich z Amrą i jego słoniem, opowiadał o małym kornaku i o tym, jak chłopak uratował mu życie, gdy napadł go jadowity okularnik.

825

— Surowa kara spotka twego wychowawcę, Bali! — rzekł groźnie Tasfin.

826

— Przebacz mu, ojcze! — błagał Nassur. — Jemu zawdzięczam, że poznałem dobrego, szlachetnego przyjaciela, jakim jest Amra, syn wieśniaka z Suratu.

827

To mówiąc, wskazał ręką na Amrę, który nisko skłonił się przed władcą.

828

— Obroniłeś mego syna, chłopcze? — spytał maharadża.

829

— Obroniłem i obronię w każdej przygodzie, bo polubiłem królewicza Nassura i mój słoń Birara także polubił go! — odpowiedział cichym głosem chłopak.

830

— Nassur jest królewiczem, przyszłym maharadżą — rzekł Tasfin.

831

— Jest on moim przyjacielem, od którego nic nie żądam, a wdzięczny mu jestem za dobre serce jego dla mnie i dla Birary — szepnął Amra.

832

— Mówisz, co prawda, nie tak, jak powinni to czynić poddani, lecz mądrość brzmi w słowach twoich, dziecko! — w zamyśleniu wyrzekł maharadża. — Przyjaźń jest droższa i pewniejsza od zmiennej łaski władcy…

833

Nie skończył, bo przerwał mu Birara.

834

Podszedł i trąbą dotknął ramienia Tasfina.

835

Dla niego nie był on ani władcą, ani „bratem słońca”, ani maharadżą Satpury.

836

Podobał mu się głos tego człowieka i łagodne błyski w jego oczach.

837

Chuchnął więc na niego dobrotliwie i mruknął cichutko.

838

Maharadża zeskoczył z konia i skinąwszy ręką w stronę świty, kazał jeźdźcom powracać do pałacu.

839

Sam zaś usiadł przy gasnącym ognisku i jął wypytywać chłopców o ich zabawy i rozmowy, śmiał się wesoło i zajadał owoce mango.

840

Birara tkwił przed nimi, kiwał głową, a w oczach jego zapalały się co chwila żartobliwe, figlarne ogniki.

841

Wielki władca, wspaniały maharadża przyglądał się chwytaniu ryb przez małego wieśniaka i raczył spożyć jedną z nich, upieczoną na węglach i polaną sokiem mangowym.

842

Tasfin był człowiekiem mądrym i wnikliwym.

843

W mig zrozumiał, że Amra ma w sobie dużo szlachetności, odwagi i stanowczości.

844

Już wiedział, że ten mały Hindus od dawna pracuje ciężko i utrzymuje całą rodzinę, chociaż drobnym jest jeszcze i słabym chłopakiem.

845

Posłyszawszy od syna, że przyjaciel jego marzy o nauce, zamyślił się.

846

„Prawdziwy władca powinien znać, rozumieć i lubić swój naród — mignęła mu myśl. — Ten chłopak z pospólstwa, być może, stanie się z czasem najlepszym i najbardziej oddanym doradcą Nassura… Niech więc pozostanie przy nim…”

847

To postanowienie maharadży Satpury zmieniło całe życie Amry, syna kaleki Warory.

848

Na inną też drogę skierowało ono losy sędziwego Birary.

849

Mały jego kornak nic jeszcze nie przeczuwał, lecz słoń pochwycił niewypowiedzianą myśl władcy, zaczął tupać, podrygiwać, wreszcie, podniósłszy trąbę, wydał donośny ryk.

850

Na prośbę Nassura wsiedli wszyscy na słonia.

851

Birara podniósł najpierw Tasfina, potem królewicza, na ostatku zaś — kornaka.

852

Chłopak, usadowiwszy się na jego karku, rzekł:

853

— Ruszaj, a prowadź konia władcy!

854

Birara złapał rumaka za uzdę i podreptał przez łąkę, wywijając ogonem i chrząkając wesoło.

855

Salutujący żołnierze i pochyleni w dworskich ukłonach dostojnicy w zdumieniu przyglądali się słoniowi, niosącemu na swym grzbiecie najwyższą władzę Satpury — „brata słońca” i „syna brata słońca”.

856

Nie rozumieli, co się dzieje, i nigdy nie zrozumieli.

857

Tasfin bowiem nikomu nie wypowiedział myśli, która się zrodziła w jego głowie, gdy spożywał pieczoną rybę w „wąwozie królewicza”.

858

— Słuchajcie, dzieci! — szepnął do chłopaków, gdy stanęli przed wejściem do pałacu. — Nazwijmy wasz wąwóz — „wąwozem przyjaźni”.

859

— Dobrze, bardzo dobrze! — ucieszył się Nassur.

860

— A ty, mały, cóż powiesz na to? — spytał maharadża.

861

— Taką nazwę możesz dać tylko ty, wielki królu… — odparł cicho Amra i dodał jeszcze ciszej: — Radością i wdzięcznością napełniłeś serce moje!

862

Maharadża zdumiał się.

863

Tak mądrej i dostojnej odpowiedzi nie dałby najbardziej sprytny i rozumny dworak.

864

„Ten chłopak zajdzie wysoko!…” — pomyślał Tasfin i oparłszy się o trąbę Birary, zeskoczył na ziemię.

Rozdział IX. Rozłąka

865

Kulawy Warora był zaniepokojony nieoczekiwaną wizytą. Do trzcinowej chatki jego, stojącej nad brzegiem Tapti, zawitał niezwykły gość.

866

Był to — listonosz, jednooki Hindus Daltra.

867

Warora wiedział o nim tyle tylko, że człowiek ten roznosił listy po domach białych sahibów.

868

Po co zawitał do niego Daltra? Do Warory nigdy nikt nie pisał, zresztą kulawy snycerz nie umiał czytać.

869

Tymczasem listonosz bardzo uniżenie kłaniał mu się i mruczał:

870

— Duży, piękny list przyniosłem ci, czcigodny Warora… List z pałacu naszego maharadży! Widzisz tę czerwoną pieczęć? To… pieczęć królewska!

871

Snycerz struchlał i nadrabiając miną, odparł na pozór obojętnie:

872

— Hej, to chyba pomyłka! Skądże by znowu pisał do mnie sam maharadża?!

873

Daltra przekonał go jednak, że list, pisany jest do niego — Warory, syna Bauli, i zaproponował mu uprzejmie odczytanie dostarczonego pisma.

874

Wszystko się wkrótce wyjaśniło.

875

Kancelaria władcy zawiadomiła Warorę, że maharadża postanowił zaopiekować się losem jego syna — Amry i nabyć należącego do rodziny słonia Birarę.

876

Gdy listonosz wymienił tak wielką sumę rupii, że snycerz nie mógł nawet ogarnąć jej swym rozumem, wystraszona Soncza szepnęła:

877

— Czy moglibyśmy za te pieniądze zbudować nową chatę i kupić krowę?

878

Daltra parsknął śmiechem i zawołał:

879

— Zbudujecie sobie piękny dom murowany, kupicie duże pole, ogród i bodaj pięć krów! Ale nie przerywajcie mi, bo nie skończyłem jeszcze czytania.

880

Wieśniacy dowiedzieli się, że Amra miał szczęście podobać się królewiczowi, z którym razem wyjedzie wkrótce na naukę do Londynu, lecz, zanim opuści kraj, odwiedzi jeszcze przedtem rodziców.

881

Posłyszawszy o tym, Soncza zapłakała, a małe Hubli i Radżori skakać zaczęły z radości i wołać:

882

— Amra przyjedzie! Amra przywiezie nam pudełko karmelków…

883

Listonosz, włożywszy list do koperty, podał go Warorze i kłaniając mu się, rzekł poważnym głosem:

884

— Syn wasz wygrał wielki los na loterii! O! Widzę, że ten chłopak w czepku się urodził!

885

Od wizyty jednookiego Daltry minął tydzień.

886

Pewnego dnia przed zachodem słońca, gdy Soncza z dziewczynkami myły statki[34] i prały bieliznę na brzegu rzeki, Warora posłyszał wesoły okrzyk:

887

— Hej, tam! Czy jest kto w domu?

888

Snycerz z trudem podniósł się i opierając się na szczudłach, wyszedł przed chatę.

889

Poznał najpierw Birarę.

890

Nie mógłby go nie poznać, bo takie olbrzymy zniknęły już prawie zupełnie ze świata.

891

Zdumiał się jednak.

892

Słoń miał na sobie drogą, z czerwonej skóry uprzęż, ozdobioną mosiężnymi klamrami, i szkarłatny czaprak na szerokim łbie.

893

Zachowywał przy tym bardzo poważną i niezwykle uroczystą minę, chociaż nie mógł się powstrzymać od wymachiwania ogonem.

894

Poznał bowiem Warorę i starą zagrodę. Był z tego niezmiernie ucieszony.

895

Za to kornaka nie od razu poznał snycerz.

896

Musiał aż oczy dłonią przysłonić i przyglądać się długo i uważnie.

897

„Amra czy nie?” — jak błyskawice miotały się pytania w głowie dawnego wojaka.

898

Widział przed sobą jak gdyby obcego chłopca, który przypominał mu syna.

899

Amra chodził dawniej prawie nagi.

900

Wąska, czarna przepaska na biodrach zastępowała mu całe ubranie.

901

Siedzący zaś na słoniu chłopak, jak się wydało Warorze, miał na sobie wspaniałe ubranie — wąskie, długie, z niebieskiego płótna spodenki, takąż koszulę, przepasaną czerwoną szarfą, a na głowie — jedwabną czapeczkę ze złotym galonikiem.

902

Poza tym syn Warory wyjeżdżał i powracał do domu bez bagaży.

903

Teraz z terlicy nałożonej na grzbiet Birary, zwisało kilka wypchanych worków.

904

Warora nie wiedział, co myśleć, więc stał i milczał, zapatrzony w małego jeźdźca.

905

— Cóż to? — zapytał chłopak. — Nie poznałeś mnie, ojcze?

906

Po chwili zeskoczył na ziemię i objął Warorę za szyję, tuląc się do niego.

907

— To ja: wasz Amra!… — szepnął. — Gdzież są mama i siostrzyczki?

908

Dowiedziawszy się, że powrócą niebawem, zdjął worki z siodła, zwolnił Birarę ze wszystkich jego wspaniałych ozdób i szepnął do niego:

909

— Poczekaj trochę, stary! Za chwilkę pójdziemy do kąpieli.

910

Birara mruknął coś niewyraźnego w odpowiedzi.

911

Chciał zapewne powiedzieć:

912

— Jak za chwilkę, to za chwilkę. Niech i tak będzie!

913

Po powrocie kobiet nie było końca okrzykom to radości, to płaczu, podziwu i zachwytu.

914

Wspaniałe upominki podobały się niezmiernie, bo też były bardzo piękne.

915

O wszystkim pamiętał Amra, kochający rodzinę.

916

Wiedział, co kto lubi, o czym marzy i czego mu brakuje.

917

Po kąpieli odprowadził Birarę do zagrody słoni, kazawszy przynieść dla przyjaciela świeżej trawy, młodych bambusów i koszyk bananów.

918

Przy wieczerzy, która niezwykle smakowała chłopakowi, Amra opowiedział rodzicom o wszystkim, co zaszło od chwili odjazdu jego z białym sahibem na łowy.

919

Oznajmił rodzicom, że maharadża kazał wypłacać Warorze miesięczną zapomogę do czasu, aż Amra będzie mógł znowu pracą swoją wyżywić rodzinę.

920

— Będziesz znów kornakiem? — spytała mała Hubli.

921

— Nie, siostrzyczko, nie będę już poganiaczem słoni! — zaśmiał się Amra. — Nie wiem jeszcze, czym będę: może adwokatem… lekarzem lub inżynierem… lecz kornakiem nigdy już nie będę… Szkoda byłoby nauki dla takiej roboty!

922

Nie tylko dziewczynka, lecz nawet rodzice nie zrozumieli tych słów chłopaka.

923

Ciemni, nieuczeni prostacy nie wiedzieli, jaką potęgę i bogactwo przynosi wiedza.

924

Kiwali tylko głowami i wzdychali.

925

Tajemnicze, niezrozumiałe słowa syna i brata przerażały ich.

926

Amra spędził trzy dni w rodzicielskim domu.

927

Żegnany łzami i błogosławieństwem odjechał na długo.

928

W sercach rodziców zagnieździła się trująca trwoga.

929

— Czy powróci do nas Amra? — westchnęła z goryczą zapłakana Soncza.

930

— O, Amra powróci pięknie ubrany i potężny, jak biały sahib! — zawołała z głębokim przekonaniem w głosie czupurna, śmiała Radżori.

931

Matka przytuliła ją do piersi i westchnęła z ulgą.

932

Słowa córeczki przyniosły ulgę stroskanemu sercu biednej Sonczy.

933

Warora głowę podniósł wyżej i spojrzał na żonę wesołym, śmiałym wzrokiem.

934

— Być może… — szepnął. — Czekajmy cierpliwie!

935

Od tego czasu często rozmawiali o chłopaku, który urodził się w czepku.

936

Pytali siebie:

937

— Gdzie jest teraz Amra? Co robi? Czy myśli o nas?

938

Na to ostatnie pytanie z całą stanowczością odpowiadała Radżori:

939

— Amra myśli o nas i nigdy nie zapomni!

940

Inne pytania pozostały bez odpowiedzi.

941

Prostacy nie mogliby nawet w marzeniach swoich snuć przypuszczeń o losie chłopaka.

942

O niczym nie wiedzieli i nie mieli pojęcia o szerokim świecie, który zdobyć dla siebie postanowił mały Amra.

943

Przecież dla Warory i Sonczy nic poza Suratem nie istniało.

944

Zdawało im się, że cały świat kończy się na tamtym brzegu Tapti lub może trochę dalej — nad Narbadą, gdzie się urodzili oboje i skąd stary Bauli przywiózł ich na wybrzeże morskie.

945

Tymczasem Amra z królewiczem spędzali ostatnie dni w ogrodzie pałacowym i na łące w towarzystwie starego Birary.

946

Maharadża rozkazał Balemu przygotować powóz, aby odstawić chłopaków do kolei.

947

Wkrótce nadszedł dzień odjazdu.

948

Mali przyjaciele odwiedzili po raz ostatni Birarę.

949

Częstowali go bananami, solą i cukrem, bo te przysmaki najbardziej lubił stary słoń.

950

Mądre zwierzę przeczuwało coś niedobrego.

951

Birara zaglądał co chwila w oczy przyjaciół i chodził za nimi jak cień, wzdychając ciężko i pomrukując trwożnie i chrapliwie.

952

Tego dnia porzucił nawet zwykłe łakomstwo i łykał przysmaki, jak gdyby tylko przez grzeczność.

953

Gdy chłopaki zaczęły go żegnać na dobre, klepiąc go po bokach i nogach, a potem całując wyciągniętą do nich trąbę, Birara nie chciał ich puścić od siebie, obejmował, tulił do piersi, podnosił i chuchał gorącym oddechem.

954

Amra spostrzegł nawet łzy w małych, smutnych oczach słonia.

955

Birara odprowadził ich aż do bramy pałacu, a gdy się zamknęła za chłopakami, podniósł trąbę nad głową, wyciągnął szyję i długo ryczał żałośnie, cienko i jękliwie.

956

Płakał widocznie i rozpaczał…

Rozdział X. Osierocony

957

Po odjeździe Amry i królewicza dziwne rzeczy zaczęły się dziać z Birarą.

958

Przestał jeść i nie zapuszczał się już do zarośli bambusów po ich świeże pędy.

959

Zapominał nawet o kąpieli.

960

Tkwił na łące jak szara, bezkształtna skała.

961

Z opuszczoną smutnie trąbą i ogonem, z nieruchomymi uszami stał, drżąc cały, i ciężko, chrapliwie wzdychał.

962

Stał się zły i nietowarzyski.

963

Zobaczywszy przechodzącego poza parkanem żołnierza, popędził za nim i zamierzał uderzyć go trąbą.

964

Birara napadł wypuszczone na pastwisko słonie sąsiedniego radży i pokaleczył je.

965

Przez kilka dni miał jeszcze nadzieję, że ujrzy przyjaciół.

966

Podchodził do sztachet pałacowego ogrodu i trąbił ponuro i błagalnie, jak gdyby pytał:

967

— Kiedy powrócicie? Gdzie jesteście? Czemuż opuściliście mnie starego? Tęskno mi za wami!… Przychodźcie! Przychodźcie!

968

Nie wiedział strapiony biedak, że ci, których wołał, płynęli już na pokładzie pięknego statku i z dniem każdym oddalali się coraz bardziej.

969

Birara zrozumiał wreszcie, że przyjaciele zniknęli nagle.

970

„Gdzie są? Gdzie?” — mknęły myśli w stroskanej, mądrej głowie zwierzęcia.

971

Nie widziano go przez kilka dni.

972

Oddalił się do wąwozu, gdzie bywał z chłopakami codziennie.

973

Stawał przed skałą okopconą dymem ich ogniska, patrzył smutnie przed siebie i wzdychał.

974

Nie nęciły go już złociste mango i słodkie korzonki na bagnisku.

975

Wzdrygał się chwilami i nadstawiał uszu.

976

Hamował oddech, czekając, że ujrzy tych drogich, kochanych chłopaków, a potem smutnie zwieszał głowę, bo zrozumiał, że to króliki potrącały kamienie, a węże, gnieżdżące się wśród potrzaskanych skał, szeleszczą suchymi liśćmi.

977

Stał godzinami całymi, nieruchomy, niby z szarego kamienia wykuty.

978

Nadzieja gasła w jego wiernym sercu, lecz nic nie koiło jego bólu i tęsknoty.

979

Schudł straszliwie. Bolały go nogi, bo nie kładł się nigdy.

980

Spał krótko i trwożnie.

981

Wartownicy, stojący przy bramie, widzieli go o północy, gdy chodził bez celu po łące i jęczał.

982

Przez dwa dni nie pokazywał się wcale.

983

Strażnicy myśleli, że ukrył się w wąwozie, gdzie spędzał największą część dnia.

984

Gdy jednak i na trzeci dzień nie wyszedł na łąkę, posłano żołnierza na zwiady.

985

Niebezpieczne to było przedsięwzięcie, lecz niezbędne.

986

Przecież królewicz, żegnając swoich poddanych, powiedział:

987

— A patrzcie, żeby nic złego nie przydarzyło się memu słoniowi!

988

Żołnierz z wielką ostrożnością dotarł do wąwozu i zajrzał do niego.

989

Birary tam nie było.

990

Nie widziały go też patrole rozstawione na granicy dżungli górskiej.

991

Birara zniknął bez śladu.

992

Nikt nie mógł zrozumieć, jak mogło się wymknąć niespostrzeżenie takie duże zwierzę.

993

Zapomnieli dozorcy pałacowi o tym, że Birara pamiętał swe życie na wolności, gdy przecinał góry dzikiego Assamu i żerował w jego dżungli.

994

Wybrał on najciemniejszą noc i skradł się do rzeki.

995

Zanurzywszy się w niej bez plusku, płynął długo, zanim wyszedł na brzeg.

996

Wnet zrozumiał, że ominął był[35] miasto i obchodzi wioski, które nieraz odwiedzał z Amrą i Nassurem.

997

Długo stał, węszył i rozmyślał.

998

Wreszcie zmiarkował[36], co należy czynić, i skierował się ku zachodowi.

999

Szedł przez całą noc, a przed świtem zaszył się w gąszcz i starając się nie czynić hałasu, podjadł sobie i zdrzemnął się.

1000

Czuł się teraz spokojniejszy, a nadzieja zaświtała mu znowu. Znajdzie te kochane istoty, posłyszy ich śmiech wesoły, ujrzy ich roziskrzone oczęta!

1001

Następnej nocy szedł przez dżunglę.

1002

Żeby dojść prędzej, wychodził nawet na drogę.

1003

Unikał tylko spotkania z ludźmi. Mogli go przecież poznać i wyśledzić.

1004

Krył się sprytnie, skradał się bez hałasu i szedł wciąż ku zachodowi.

1005

Dopiero na piąty dzień dotarł do brzegu Tapti i ruszył naprzód kłusem, biegnąc gościńcem.

1006

Przed południem stanął przed chatą Warory.

1007

Cała rodzina z okrzykiem radości otoczyła swego ulubieńca.

1008

Birara witał każdego z osobna, obejmując trąbą i dmąc w twarz.

1009

Poruszał jednak uszami niespokojnie i węszył gwałtownie.

1010

Obiegł całą zagrodę, zajrzał na pastwisko nadbrzeżne i dopiero wtedy zrozumiał, że próżno szukał tu Amry.

1011

Rozkraczywszy grube nogi i zadarłszy głowę, trąbił długo, a coraz przeraźliwiej.

1012

Rozpacz, łzy, ból i skarga brzmiały w ryku rozdzierającym pierś olbrzyma.

1013

Zdawało się, że nigdy nie ustanie to okropne, przeraźliwe trąbienie.

1014

Birara urwał je nagle i trzęsąc głową, wybiegł z zagrody.

1015

Nie miał już nadziei, lecz czepiał się jeszcze wszystkiego, coby mogło ją podtrzymać jak najdłużej.

1016

Czuł, że bez nadziei żyć już nie potrafi.

1017

Szedł więc przez las, rozglądając się i węsząc.

1018

Las, Ruiny, Cmentarz, DrzewoOdwiedził miejsce porzuconych już poręb.

1019

Zbocza gór miały smutny, żałosny wygląd pobojowiska.

1020

Z wybujałej trawy sterczały martwe pnie z odpadającą korą; zwaliska suchych gałęzi, zasnutych siecią pajęczyn, doły i wykroty, pozostałe po wykarczowanych korzeniach, jakieś chwasty i badyle, wyrastające zawsze w miejscach dłuższego pobytu człowieka, pogłębiły smutek i trwogę słonia.

1021

Krążył długo po tym cmentarzysku, coraz niżej opuszczając głowę i dysząc ciężko.

1022

Obszedł cały las wytrzebiony, zajrzał wszędzie.

1023

Stał długo nad urwistym spychem, jak gdyby przypominając sobie pierwszy dzień wspólnej pracy z małym, kochanym kornakiem.

1024

Odnalazł miejsce, gdzie stał jego szałas.

1025

Węszył tu długo, nogą rozgrzebywał suche liście i stos zbutwiałych już sęków.

1026

Niczego nie pochwycił jednak ostry węch słonia.

1027

Ulewy, wiatry i skwarne słońce zmyły, wyżarły, wypaliły wszelkie ślady.

1028

Birara wzdychał raz po raz i w bezradnej trosce oglądał się wokół.

1029

Zaczynał trąbić, nawołując przyjaciela, lecz urywał wkrótce.

1030

Zrozumiał biedak, że nikt już nie odpowie na jego zew gorący, przepojony tęsknotą i niepokojem.

1031

Zbiegł na brzeg morza i szedł drogą aż do tartaku; pamiętał ją, bo przecież tyle razy przemierzał ją od początku do końca.

1032

Tartak stał nieczynny, zamknięty.

1033

Nie turkotał już, wyrzucając parę, motor, nie syczały i nie zgrzytały rozpętane, ostre piły…

1034

Birara zatrzymał się tu dłużej.

1035

Stał pod płotem nieruchomy, niby żebrak bezdomny, opuszczony.

1036

Zbierał rozproszone, zatrute tęsknotą i żalem myśli. Coś układał w głowie, lecz nie czuł już radości czynu. Nie wierzył w potrzebę jego i w osiągnięcie pragnienia.

1037

Ruszył dalej i nieśmiałym krokiem zbliżył się ponownie do zagrody Warory.

1038

Nie zastał tu nikogo.

1039

Cała rodzina była nad rzeką, gdzie stawiano nowy dom na wysokim podmurowaniu.

1040

Słoń opuścił głowę tak nisko, że trąbą dotknął białego kurzu okrywającego drogę.

1041

Uczuł się teraz zupełnie samotnym, nikomu niepotrzebnym, starym łachmanem rzuconym na poniewierkę.

1042

Stał jeszcze długo; bolały go nogi; szumiało w głowie i nieznośnie szybko biło serce.

1043

Wreszcie sapnął głośno i powlókł się dalej.

1044

Wszedł do lasu, odnalazł gęste zarośla i położył się, nieczuły na ugryzienia bąków i opadających go kleszczy.

1045

Tak spędził noc, a gdy się obudził, nikt by nie poznał starego Birary.

1046

Schudł nagle straszliwie, uszy miał podniesione gniewnie, a w oczach — tych małych, wesołych i łagodnych oczach — błyskała wściekłość.

1047

Posłyszał turkot w pobliżu.

1048

Dwa bawoły ciągnęły gościńcem ciężki wóz z kamieniami i żwirem do naprawy drogi.

1049

Birara wypadł z lasu z głośnym trąbieniem, przewrócił wóz, obalił przerażone bawoły i pogonił za człowiekiem.

1050

Nie ścigał go długo, bo przyszło nagłe postanowienie.

1051

Zawrócił z miejsca i pobiegł na wschód.

1052

Trzymał się kierunku gościńca, lecz sunął przez las.

1053

Gdy słyszał głosy ludzi, zaczajał się, przepuszczał ich i szedł dalej.

1054

Dążył tam, gdzie z niezwykłą siłą odżyły w nim niegdyś wspomnienia i zew wolności.

1055

Pamiętał dobrze wioskę górską, wąwozy południowej Satpury i dżunglę, gdzie dopomagał ludziom w chwytaniu dzikich słoni.

1056

Tak — pomagał! Teraz już wiedział, na jaką mękę skazał swych nieszczęśliwych braci, rozumiał, dlaczego tak długo potem nie mógł odzyskać wesołości i spokoju.

1057

Nie straszyła go już teraz długa tresura i ciężka praca, której miały podlec dzikie słonie, lecz tęsknota, nieukojony żal i gryzący ból w sercu — była to okrutna męka!

1058

W jej to nielitościwe, drapieżne szpony oddał Birara — oswojone, miłujące kornaka zwierzę, swoich braci bezradnych, bezbronnych wobec przebiegłości i obojętności człowieka.

1059

Słoń dobrnął do wioski i korytem niegłębokiej, górskiej rzeki, ominął ją niespostrzeżenie.

1060

Wszedł do dżungli i przystanął, aby odpocząć po ciężkiej drodze.

1061

Oddech Birary stał się świszczący. Wychudłe boki zapadały się i podnosiły z wysiłkiem.

1062

Słoń wydawał chwilami głuche jęki.

1063

Nie mógł jeść. Czuł nieznośny żar w paszczy. Wysychał i sztywniał język.

1064

Odnalazł potok, pił długo i chciwie.

1065

Ukrył się w chaszczach i tam się położył.

1066

Czuł wielką, przeraźliwą słabość w całym ciele.

1067

Nie myślał już o niczym, niczego nie pragnął, nie radował się i nie smucił.

1068

Jakaś obojętność ogarnęła go, przytłoczyła do ziemi myśli jego i tęsknotę.

1069

Leżał jak nieżywy, nie oddychał prawie.

1070

Nic już nie słyszał i nie widział.

1071

Tygrysica, wyszedłszy na łowy nocne, przemknęła w pobliżu słonia.

1072

Zwęszyła go i przystanęła.

1073

Zielone, płonące ślepia zwierza przebiły zwikłany, skłębiony gąszcz traw i krzaków i dojrzały leżącego olbrzyma.

1074

Drapieżnik przywarł pręgowanym ciałem do ziemi. Już prężyć się jęły i drgać podchylone do skoku łapy, lecz ostry słuch przyłapał jak gdyby ciche westchnienie.

1075

Tygrysica zrozumiała, że słoń żyje.

1076

Widziała jego olbrzymie, potężne ciało i grubą trąbę, wyciągniętą bezsilnie na ziemi.

1077

Nie śmiała jednak porwać się na tego mocarza, więc bez szmeru odczołgała się dalej i śmignęła w gąszczu trawy czarnymi pręgami i rdzą futra.

1078

Birara wydał cichy chrap.

1079

Spał…

Rozdział XI. Samotnik

1080

Birara spał niezwykle długo, a tak mocno, że nie czuł nawet dotyku siadających mu na łeb szarych drozdów i zielonych jaszczurek biegających po nogach.

1081

Słońce stało już wysoko, gdy otworzył oczy i poruszył się.

1082

Czuł się znacznie silniejszy.

1083

Podniósł się, otrząsnął i pełną piersią wciągając powietrze, sapnął.

1084

Ból w nogach ustał i minęła gorączka.

1085

Zaczął nawet ogryzać cienkie gałązki krzaków, a jeden z nich wyrwał z ziemi, aby posilić się soczystymi korzeniami.

1086

Chrząknął z zadowoleniem i ulgą.

1087

Stanowczo — siły i zdrowie powracały mu szybko.

1088

Co prawda, gdzieś głęboko, może na dnie serca, odzywał się chwilami dokuczliwy, tępy ból.

1089

Wiedział, że to tęsknota i nieukojony żal toczą go jak złośliwe robaki.

1090

Całym wysiłkiem woli wtłaczał je coraz głębiej do wnętrza, starając się nie myśleć o tym, co go gnębiło od dawna.

1091

Rozglądał się dokoła ze zdumieniem. Zdawało mu się, że po raz pierwszy widzi dżunglę, roziskrzone niebo i złote plamy słońca na trawie i pniach drzew.

1092

Nastąpiło w nim jakieś tajemnicze odrodzenie.

1093

Poczucie wolności przepajało go i napełniało zachwytem.

1094

Wiedział już, że nie ma teraz nikogo na świecie, o kim potrzebowałby myśleć i troszczyć się nieustannie.

1095

Amra — mały kornak porzucił go, jak niepotrzebny, zdarty łachman!

1096

Ten inny chłopak — roześmiany i łagodny, towarzysz jego przyjaciela, przesunął się przez życie Birary jak nieznane, cudowne zjawisko i zniknął.

1097

Może istniał naprawdę, a może go tylko wyśnił Birara?

1098

Amra jednak był, był! Czuje na sobie dotychczas pieszczotę jego ciepłych dłoni, słyszy jego cichy głos:

1099

— Co ci jest, staruszku?

1100

Słoń chrapał coraz głośniej i borykał się sam ze sobą, aby już więcej o niczym nie wspominać.

1101

Udało mu się. Poweselał trochę i ochłonął ze wzruszenia.

1102

Wszedł do potoku, zlał sobie wodą grzbiet i napił się.

1103

Bez namysłu na pozór jął się przedzierać przez dżunglę.

1104

Nie chciał uświadamiać sobie, że w mózgu tkwi mu uporczywa myśl.

1105

„Iść na moczary, gdzie schwytano dzikie słonie… Może… Amra…”

1106

Wzdrygnął się, potrząsnął głową i parł przez chaszcze.

1107

Odnalazł znane mu miejsce.

1108

Obszedł całą okolicę. Tu spędził pamiętną noc przed łowami — spod suchych liści połyskują jeszcze zardzewiałe blaszanki; dalej ciągną się płoty kheddy i szumią koronami drzewa, do których ludzie uwiązali jeńców…

1109

Birara chodził, węszył, trząsł głową i głośno parskał.

1110

Przekonał się wkrótce, że od dawna nikt tu nie zaglądał.

1111

Był tak zagłębiony w myślach, że nie słyszał nawet cienkiego trąbienia, biegnącego od strony bagnistej dżungli.

1112

Pochwycił je jednak w końcu i podniósł uszy.

1113

Jakaś potężna żądza ujrzenia braci porwała go.

1114

Podniósł trąbę i odpowiedział urwanym, głuchym porykiem.

1115

Z głębi moczarów dobiegł go ryk dzikiego słonia. Brzmiał w nim zew i pytanie.

1116

Brara zrozumiał to i ruszył naprzód.

1117

Szedł teraz zupełnie inaczej.

1118

Skradał się tak cicho, że ani jedna sucha gałąź trzaskiem swoim nie zdradziła jego ruchów, nie zaszeleściły nawet rozsuwane gałęzie krzaków.

1119

Ze strachem myślał, że słonie mogłyby posłyszeć tupot jego nóg i rzucić się do ucieczki.

1120

On zaś tak bardzo pragnął spotkać te bratnie istoty. Miał dla nich rzewność i miłość w sercu.

1121

Wolny był i z wolnymi mieszkańcami dżungli chciał żyć i umierać.

1122

Podszedł do obszernej bagnistej łąki tak cicho, że słonie ujrzały go wtedy dopiero, gdy wynurzył się z gąszczu i w całej okazałości stanął na skraju lasu.

1123

Ogromny, rozradowany i szczęśliwy poruszał uszami, wyciągał trąbę i mruczał dobrodusznie.

1124

Witał braci. Głosem i ruchami wyrażał myśl zaprzątającą jego głowę:

1125

„Bywajcie mi! Oto zrzuciłem z siebie więzy przywiązania do człowieka, najcięższe więzy — i jestem wolny! Chcę żyć z wami w przyjaźni aż do końca moich dni! Znam wybiegi i chytrość ludzką, więc ostrzegę was i obronię…”

1126

Dwa najstarsze słonie natychmiast oddzieliły się od stada.

1127

Zbliżały się nieufnie, z pogróżką, ukrytą w ruchu podniesionych trąb i szybko wachlujących uszu.

1128

Sapały groźnie, z chrapaniem i świstem wciągały powietrze.

1129

Stanęły wreszcie przed olbrzymim przybyszem.

1130

Birara chuchnął na braci gorącym oddechem i pojednawczo machnął ogonem.

1131

Nie wyciągał ku nim trąby, aby nie wyrażać zbytniej uniżoności, a jeszcze bardziej dlatego, żeby nie spłoszyć bojaźliwych, nieufnych dzikusów.

1132

Słonie tymczasem obwąchiwały nieznajomego gościa i uważnie go oglądały.

1133

W mig zrozumiały, że jest już stary, lecz jeszcze bardzo silny, i że niedawno jadł korzenie areki.

1134

Pochwyciły zapach mułu i wonnej trawy, zgniecionej podczas snu. Zwęszyły nawet, że ptaki chodziły po jego chudych bokach.

1135

Nie wzbudzało to w nich podejrzeń i obaw.

1136

Coś niezwykłego dojrzały jednak w przybyszu.

1137

Jęły więc oglądać go z bliska, pochylając szerokie łby.

1138

I nagle — spostrzegły coś wręcz strasznego, krzyczącego o bliskim niebezpieczeństwie.

1139

Słonie odczuły to tak wyraźnie, że zdawało im się, iż czai się ono tuż-tuż, w zaroślach krzaków, za ścianą wysokich, szeleszczących trzcin.

1140

Przybysz miał na kolanach odciski, pomarszczone zgrubienia skóry — pozostałość po pracowitym życiu, gdy popychał ciężkie kloce drzewa i ciosane kamienie; na szyi i bokach — wklęśnięcia, szerokie i głębokie, wyciśnięte przez popręg i łańcuchy orczyka.

1141

Wtedy, parsknąwszy głośno, zaczęły węszyć ponownie.

1142

Nie miały już wątpliwości — ostrym węchem wyczuły bowiem znienawidzony, tchnący zgrozą zapach człowieka.

1143

Cofnęły się w przerażeniu i gniewie zarazem. Nadstawiły ostre kły i podwinęły trąby.

1144

Jeden z dzikusów wydał krótki ryk.

1145

Na ten sygnał nadbiegło całe stado; trzydzieści słoni stanęło w groźnej postawie na wprost przybysza.

1146

Postępując krok po kroku, słonie zbliżały się do Birary, otoczyły go, ścisnęły prężną obręczą swych ciał i jęły popychać ku zaroślom, skąd niedawno wynurzył się na moczary.

1147

Birara opierał się, mruczał łagodnie i chuchał na prawo i lewo, lecz stado spychało go coraz dalej, aż otoczyły go wysokie krzaki.

1148

Wtedy odeszły dzikie słonie, a Birara, który dążył ku nim, jak do braci i przyjaciół, stał w chaszczach nieruchomy, gorzko zdumiony i niewymownie smutny.

1149

Olbrzym, podniósłszy głowę, ujrzał odchodzące stado.

1150

Powracało na miejsce żerowania z gniewnym pomrukiem.

1151

Dwa najstarsze samce przystawały co chwila i oglądały się podejrzliwie.

1152

Potrząsały zwiniętymi trąbami, jak gdyby wygrażając intruzowi.

1153

Birara zrozumiał, że wolni bracia odtrącili go — jako byłego niewolnika.

1154

Nie uznali go za podobnego i bliskiego sobie, bo był im niepotrzebny, a może nawet wstrętny.

1155

Teraz to już naprawdę był zupełnie sam na świecie…

1156

Zasmucony, przybity do ziemi słoń jęknął.

1157

Rozpacz schwyciła go za serce; poczucie niesprawiedliwości i doznanej krzywdy przeszło w wybuch wściekłości.

1158

Wypadł z krzaków i runął na nieoczekujące napaści stado.

1159

Spłoszone strasznym łomotem, trzaskiem tratowanych krzaków i trzcin słonie rzuciły się do ucieczki.

1160

Birara gonił je, trąbiąc przeraźliwie, wyrywając i łamiąc zawadzające mu drzewa.

1161

Kilka samców zatrzymało się wreszcie i zwróciło kły ku napastnikowi.

1162

Lecz rozwścieczony olbrzym, jak tocząca się z gór skała, przełamał ich zbity, głową przy głowie szereg, obalił dwa słonie i jął tratować je, rycząc i chrapiąc. Inne — ogarnięte strachem — uciekały, doganiając resztę stada.

1163

Birara uspokoił się dopiero wtedy, gdy spostrzegł, że napadnięci przez niego bracia już nie żyją.

1164

Obwąchał je, obmacał, kilka razy potrącił kolanami ich bezwładne ciała i wyprężywszy mięśnie trąby, ryczeć począł.

1165

W głosie zwycięzcy nie było jednak triumfu.

1166

Rozpaczą bezdenną i bólem palącym rozbrzmiewało po dżungli przeciągłe, drgające, jękliwe trąbienie…

Rozdział XII. Spotkanie z człowiekiem

1167

— Coby to mogło być? — spytał siebie na głos, stając jak wryty i podnosząc głowę stary panikis[37] — Guarra, z przyzwyczajenia tropiciela wałęsający się po dżungli.

1168

Nikt mu nie odpowiedział, bo Guarra samotnie kluczył po kniei, chociaż czas łowów nie nastał jeszcze.

1169

Tropiciel znał dżunglę na sto mil wzdłuż i wszerz, więc wiedział, że ani jeden z tych drobnych, najgorszych słoni, które się pasły na moczarach, nie był w stanie wydobyć z piersi tak potężnego trąbienia.

1170

Nie namyślając się długo, wślizgnął się do gąszczu i nadsłuchując co chwila, skradał się, biegł, czołgał się, wbiwszy w ziemię swoje spostrzegawcze źrenice.

1171

Szedł długo, nie odnajdując żadnych śladów. A tymczasem słyszał chwilami — bliżej lub dalej — ten sam przeciągły, jękliwy, ponuro natarczywy ryk.

1172

Guarra, okrążywszy głęboką kotlinę, zarośniętą bambusami, przystanął nagle i pochylił się aż do samej ziemi.

1173

Nie tyle wzrok, ile węch podszepnął mu, iż jest bliski celu.

1174

Nozdrza Hindusa rozdęły się szeroko i pochwyciły dobrze znany łowcy zapach.

1175

Obejrzał ziemię.

1176

Spostrzegł od razu stratowane krzaki, a na małej polanie głębokie doły, wybite nogami biegnących słoni.

1177

Guarra naliczył sto dwadzieścia śladów. Trzydzieści słoni! Zbadał trop dokładnie, mierząc go małą, ciemną dłonią.

1178

Tak — niezawodnie! Musiały tędy przebiec niedawno niskorosłe, słabe, „mierga” — najgorszy, najdrobniejszy, gatunek słoni. Cóż to spłoszyło je? Dlaczego uciekły bezładnie i rozpierzchły się po dżungli?

1179

W tym miejscu nawet małe odbiegły od samic i miotały się widocznie, szukając matek!…

1180

Tylko jeden słoń trąbi gdzieś na moczarach, lecz inne nie odpowiadają mu.

1181

Przecież muszą słyszeć, bo ryk jego rozbrzmiewa chyba aż pod stromymi skałami Pelli?

1182

Wydobył z worka mocny rzemień i zadzierzgnąwszy dwa węzły, zrobił pęta.

1183

Położywszy się na ziemi, wślizgnął się w chaszcze i czołgał się dalej jak wąż wśród zwalonych drzew i głazów okrytych zaroślami paproci.

1184

Ryk — przeciągły niby szloch, zbliżał się.

1185

Guarra zaczaił się za zwałem kamieni i czekał.

1186

Słyszał trzask suchych gałęzi i krzaków, odgłosy ciężko stąpających nóg.

1187

Łowca zamienił się w słuch i wzrok.

1188

Zagadka została wkrótce rozwiązana.

1189

Człowiek ujrzał nagle olbrzymiego słonia, jakich od dawna nie widziano w środkowym Hindostanie.

1190

Szedł, słaniając się i trzęsąc głową. Zarzuciwszy trąbę na łeb otwierał paszczę i wydawał przeraźliwy ryk.

1191

Guarra myślał, że widzi przed sobą ciężko ranne zwierzę.

1192

Jednak, gdy słoń przeszedł w pobliżu, łowca nie dojrzał na trawie ani kropli posoki[38].

1193

Olbrzym szedł jak ślepy, uderzając się bokami i łbem o drzewa i potykając się o leżące kłody.

1194

Hindus już śmielej podążył za nim i dogonił go w chwili, gdy ślizgając się na okrągłych kamieniach, słoń usiłował przebrnąć przez suche łożysko potoku.

1195

Ruchem pantery śmignął łowca i dopadł słonia. Kilka błyskawicznych, nieuchwytnych ruchów rąk — i pęta ścisnęły tylne nogi zwierza.

1196

Słoń nie poczuł tego nawet. Uczynił krok naprzód, potknął się i upadł, głucho uderzając bokiem o kamienie.

1197

Guarra nie kryjąc się więcej, zbliżył się do niego i przyglądał mu się uważnie.

1198

Olbrzymie zwierzę zamierzało powstać, lecz pęta zaciskały się coraz silniej i sprawiały mu ból. Miotała mu się ogromna głowa, trąba kurczowo czepiała się ziemi, przednie nogi kopały i rozrzucały kamienie.

1199

Hindus spostrzegł odciski na jego kolanach i pręgi na bokach, karku i piersiach.

1200

Guarra gwizdnął cicho. Domyślił się, że schwytał słonia Birarę, o którego wypytywali wszędzie gońcy maharadży.

1201

Był bardzo uradowany, bo oczekiwał sutej nagrody.

1202

Usiadł pod urwistym brzegiem i nie patrząc na swego jeńca, marzył.

1203

Znużyło go to, więc zdrzemnął się trochę.

1204

Nie znał Birary stary tropiciel, bo gdyby znał, nie usnąłby tak lekkomyślnie o sto kroków od leżącego i wierzgającego słonia, kierowanego niegdyś przez małego kornaka — Amrę.

1205

Birara, przekonawszy się, że nie uda mu się zerwać pęt, ani też podnieść się z ziemi, nagle jak gdyby się uspokoił.

1206

Przestał sapać i szamotać się.

1207

Podkurczył tylne nogi, jak mógł najbliżej do piersi, i udało mu się wreszcie końcem trąby dotknąć pęcin. Namacał pętlę, zgarnął łączący je rzemień i szarpnął.

1208

Uczuł ostry ból, bo twardy rzemień wpił mu się w skórę.

1209

Nie powstrzymało go to bynajmniej. Szarpał i targał więzy raz po raz, aż nie wytrzymały i z głośnym klapnięciem pękły.

1210

Birara podniósł się prawie bez hałasu i pozostawiając za sobą krwawy ślad, skradał się do śpiącego spokojnie człowieka.

1211

Runął wreszcie na niego, porwał i zakręciwszy młynkiem nad głową, cisnął go o ziemię.

1212

Podbiegł potem do leżącego i już podniósł potworną, podobną do grubego słupa nogę, aby zmiażdżyć mu głowę, zdruzgotać kości, a następnie wgnieść, wtłoczyć, wbić w ziemię, gdy…

1213

W tej samej chwili przyszło mu na myśl, że to człowiek przecież leży przed nim! Nigdy dotąd nie zaznał nic złego od człowieka…

1214

Opuścił nogę i obwąchał łowcę.

1215

Guarra stracił przytomność czy może udawał nieżywego, bo nie oddychał, leżał z zamkniętymi oczami i nie ruszał się.

1216

Birara potrącił go nogą, odszedł kilka kroków i obejrzał się nieufnie.

1217

Podszedł raz jeszcze i znowu obwąchiwał go, cicho mrucząc.

1218

Nie oglądając się już — oddalił się szybkim krokiem i zniknął za pagórkami.

1219

Nie widział już, że łowca wstał, jęcząc rozcierał sobie ramiona i nogi, a potem kulejąc, ruszył w przeciwną stronę.

1220

Birara szedł długo bez celu.

1221

Obudziło się w nim coś z dzikiego mieszkańca dżungli assamskiej.

1222

Nie węsząc i nie rozglądając się po okolicy, wiedział, dokąd ma iść.

1223

Szukał teraz samotności, pragnąc znaleźć miejsce, gdzie nic nie przypominałoby mu dawnego życia, gdy nosił na karku małego, kochanego Amrę.

1224

Szukał dziewiczej, nietkniętej stopą ludzką dżungli.

1225

Chciał być tam, gdzie nigdy nie rozlegał się stuk siekier drwali, nie padały okrzyki poganiaczy i nie skrzypiały koła ciężkich wozów, naładowanych mahoniowymi klocami lub złomami kamieni.

1226

Wolałby już nawet nie słyszeć głuchych głosów małp, świergotu i skrzeku ptactwa.

1227

Instynkt zwierzęcy kierował nim.

1228

Przedzierał się przez dżunglę, dwa razy już przepływał rzeki i przekroczył nagi grzbiet górski.

1229

Cierpienie, SamotnośćZnowu ogarnęła, pochłonęła go dżungla. Głucha cisza panowała tu.

1230

Znikły nawet małpy, bo i one przeważnie wolą trzymać się w pobliżu pól, na które robią zuchwałe wyprawy.

1231

Zatrzymał się tu i wypoczywał przez cały dzień.

1232

Miejscowość była wymarzona i obfitowała w niezbędny pokarm. Potok przecinał knieję. Nic nie zakłócało spokoju i ciszy.

1233

Birara wypoczywał i wchłaniał w siebie powiewy wolności.

1234

Jadł dużo, kąpał się i spał.

1235

Pewnej nocy przyśnił mu się Amra.

1236

Mały kornak szedł przez dżunglę i wołał:

1237

— Chodź tu, staruszku! Biegnij do mnie, dobry, miły Birara!

1238

Słoń obudził się nagle i cały wstrząśnięty zjawą nocną, pobiegł.

1239

Uderzył się łbem o zwisającą gałąź, której nie dostrzegł w mroku. Zamroczyło go, więc zawrócił w inną stronę i znowu biegł, obijając się o pnie, zdzierając sobie skórę z boków i kalecząc nogi.

1240

Wówczas dopiero oprzytomniał i znowu porwała go wściekłość niepohamowana.

1241

Nawet tu, nawet w tym ustronnym, dzikim ostępie, nie pozostawiają go w spokoju ludzie; nawet w tej samotni niemej dręczą go wspomnienia minionych przeżyć!

1242

Znowu ryczał przeciągle i cienko, łamał zwisające gałęzie, tratował krzaki i wbijał kły w pnie drzew. Nie czuł, że złamał sobie jeden kieł, nie widział, że krew mu spływa po głowie, a piana spada na trawę białymi płatami.

1243

W tym samym czasie z pobliskich gór wychodziła na żer plamista pantera, kurcząc okrągły pysk i drapiąc ziemię pazurami.

1244

Usłyszawszy jękliwe trąbienie słonia, całym ciałem przywarła do ziemi i słuchała.

1245

Czymś tak ponurym i strasznym rozbrzmiewał ten ryk, że drapieżny kot stulił uszy, ogon zwiesił lękliwie i umknął do legowiska.

1246

Słońce, zajrzawszy do dżungli, jak gdyby z podziwem spoczęło na olbrzymim, szarym cielsku słonia. Wsparty łbem o pion drzewa, siedział na zgiętych tylnych nogach, zbryzgany pianą, skrwawiony, dyszący ciężko.

1247

Zwalił się wreszcie na bok i pozostał nieruchomy, śmiertelnie wyczerpany.

1248

Zdawało się, że już nie żył, lecz chude, o wystających żebrach boki wznosiły się i opadały, a rozdęta gardziel z rzężeniem wciągała powietrze.

1249

Do chaszczy zajrzała hiena. Kręciła krótkim, złym pyskiem i zerkała żółtymi, chciwymi ślepiami.

1250

Cofnęła się jednak i odbiegłszy daleko, zachichotała ponuro i zuchwale.

Rozdział XIII. Strzał w dżungli

1251

Birara nie pamiętał, kiedy i jak stanął na nogi. Nie wiedział też, jak dawno już szedł bez celu i bez myśli.

1252

Musiał iść, bo jedynie w ruchu nie dręczyła go tęsknota.

1253

Nie spał, bo się bał widziadeł nocnych, drżał na myśl o rozpaczy, która, niby nieznany wąż potworny, wpatrywała się weń zielonymi oczyma niemającymi litości.

1254

Więc szedł. Szedł w dzień i w nocy. Kroczył po dżungli tam i sam[39]. Odchodził i powracał na to samo miejsce, nie poznając go.

1255

Błąkał się bezmyślnie, nic nie czując i niczego nie pragnąc. Przestał jeść i nawet pragnienie mu nie dokuczało.

1256

Tysiące kleszczów wżerało mu się w brzuch, w delikatną skórę za uszami, muchy lęgły się w opuchniętych, ropiejących oczach, lecz słoń nie odczuwał bólu.

1257

Nie słyszał, że jakiś gwizd urwany niby biczem smagnął ciszę kniei.

1258

Chrapy słonia nie wyczuły lekkiego zapachu dymu i obecności ludzi.

1259

Dwóch ich czaiło się w pobliżu, a już od rana szli tropem Birary.

1260

Guarra, pokazując białemu człowiekowi ślady słonia, kręcił siwą głową i mruczał:

1261

— Wściekły samotnik krąży po dżungli, sahibie!

1262

Po nieudanym schwytaniu Birary przebiegły Hindus przyszedł do białego człowieka i spytał go:

1263

— Czy sahib chciałby zapolować na dużego słonia?

1264

— Zapłaciłbym ci sto rupii za wytropienie go! — ucieszył się Anglik, zawołany myśliwy.

1265

Tegoż dnia wyszli na poszukiwanie rzadkiego zwierza. Z trudem odnaleźli jego ślady i teraz skradali się do niego.

1266

Birara podchodził do głębokiego jaru i nie wiedział, że tam właśnie zaczaił się biały człowiek. Szedł obojętny na wszystko, ślepy i głuchy, pozbawiony myśli i woli.

1267

Anglik podniósł karabin do ramienia i mierzył starannie.

1268

Mierzył w jedyne, naprawdę śmiertelne, nie szersze od ludzkiej dłoni miejsce, co leży pomiędzy okiem słonia, a obsadą ucha.

1269

Już naciskał cyngiel, zmrużywszy lewą powiekę, gdy Birara zawadził nogą o wystający z ziemi korzeń i potknął się.

1270

W tej samej chwili buchnął strzał, a kula utkwiła w boku zwierza.

1271

Słoń padł na kolana i zacharczał. Z trąby i pyska kapała mu krew i strugą spływała na pierś.

1272

Birara uczynił nagle straszliwy wysiłek i wstał.

1273

Spod nóg obsunął mu się brzeg urwiska. Słoń potoczył się na dół, łamiąc krzaki i porywając za sobą kamienie.

1274

Posłyszał nowy strzał. Gdzieś zupełnie blisko gwizdnęła kula i uderzyła w drzewo, odłupując od niego drzazgę.

1275

Zerwał się więc i pobiegł wzdłuż wąwozu, wypadł na szeroką płaszczyznę, przeciął ją wielkim pędem i znalazł się znowu w gąszczu drzew i krzaków.

1276

Chrapał i bluzgał posoką, szkarłatny ślad biegł tuż za nim, a trawy i gałęzie krzaków kołysały się, strząsając na ziemię krople krwi.

1277

Biegł długo, a coraz wolniej i ciężej.

1278

Stanął, gdy noc zapadła.

1279

Oprzytomniał zupełnie. Zrozumiał, że to śmierć go goniła.

1280

Zwęszył bliskość wody.

1281

Odnalazł jezioro, wszedł w głębinę i zanurzywszy się aż po szyję, pozostał tak do rana.

1282

Po wschodzie słońca długo się mozolił, usiłując podnieść się na stromy brzeg.

1283

Nogi odmawiały mu posłuszeństwa, drżały i uginały się pod ciężarem ciała.

1284

Nie mógł westchnąć głęboko, bo ostry ból przeszywał mu pierś.

1285

Dyszał pośpiesznie, jak gdyby po długim biegu lub wdrapywaniu się na górę.

1286

Krótki, urywany oddech zakończył się kaszlem, a wtedy w gardle coś bulgotać zaczęło i zatkało mu nozdrza.

1287

Chciał parsknąć, aby wyrzucić z trąby lepką pianę i czarną, zgęszczoną posokę.

1288

Nie mógł uczynić tego przebitymi płucami, więc rzęził i znowu dyszał porywczo i szybko.

1289

Gorączka trawiła go i dreszcze wstrząsały zbolałym, nagle osłabłym straszliwie ciałem.

1290

Prawie nieprzytomnym, zamglonym wzrokiem spojrzał przed siebie.

1291

Wyspa, BezpieczeństwoNa środku jeziora ostatnią iskrą świadomości Birara spostrzegł wyspę. Wysokie drzewa podnosiły nad nią swe rozłożyste konary, ciągnęły się ku niebu pierzaste liście palm.

1292

W tej samej chwili udało mu się wyrzucić z gardzieli zwał zapieczonej krwi. Od razu poczuł ulgę, bo mógł teraz oddychać nieco głębiej i spokojniej.

1293

Powróciła mu przytomność, a z nią razem myśl o niebezpieczeństwie.

1294

Po raz pierwszy zaświtała ona w mózgu oswojonego słonia.

1295

Pod opieką starego kornaka, a potem Amry, nie zaznał nigdy strachu. Ludzie usuwali przed nim każde niebezpieczeństwo, dbając i troszcząc się o zdrowie swego pomocnika.

1296

Teraz nagle Birara przekonał się, że dżungla, ten wolny kraj, taił w sobie niebezpieczeństwa bez liku. Być może w tej właśnie chwili skrada się ono ku niemu, nieznane i okropne, jak to, co wczoraj przeszyło go rozpalonym ostrzem i pozbawiło sił.

1297

Dziki, obłędny strach ogarnął serce i mózg słonia.

1298

„Ratunku! Ratunku! — miotały się myśli. — Jestem słaby i chory… Chcę spokoju i wypoczynku… Muszę się ukryć… zniknąć bez śladu…”

1299

Wyspa z nieznaną siłą pociągała ku sobie wzrok Birary.

1300

Zdawało mu się, że słyszy jakiś surowy nakaz, natarczywą radę.

1301

Ześlizgnął się do wody i raz jeszcze spojrzawszy na wyspę, popłynął.

1302

Sunął powoli, bo gwałtowne ruchy sprawiały mu ból. Dostawał napadu ciężkiego kaszlu, a woda zalewała mu gardło.

1303

Zanim dopłynął, siły kilka razy opuszczały go.

1304

Birara coraz to zanurzał się z głową i znikał pod powierzchnią wody. Rozpaczliwym wysiłkiem mięśni wypływał po chwili i z jakimś tępym, beznadziejnym uporem posuwał się naprzód.

1305

Ranny, osłabły słoń utonąłby niechybnie, lecz szczęśliwie trafił na podwodną łachę. Dotknął ją słabnącymi nogami i stanął na twardej ziemi.

1306

Odetchnął trochę i wypoczął.

1307

Biegł przez mieliznę, potykając się o leżące na dnie, skamieniałe pnie drzew i wpadając do dołów. Dotarł wkrótce do głębiny i znowu popłynął.

1308

Krótki wypoczynek podtrzymał siły słonia.

1309

Zamajaczyły przed nim zwisające nad wodą gałęzie i korzenie drzew.

1310

Birara z wielkim trudem, nie zważając na straszliwy ból, na kolanach wczołgał się na brzeg i upadł wyczerpany.

1311

Nie mógł uczynić najmniejszego ruchu i to go przerażało.

1312

Wciąż jeszcze ścigał go strach — bezmyślny, górujący nad wszystkimi uczuciami i przytłaczający myśli. Czuł, że musiał odejść jak najdalej od brzegu ukryć się starannie, wcisnąć się do jakiejś skrytki, aby żadna żywa istota nie mogła go dojrzeć.

1313

Nie był w stanie dźwignąć się z miejsca.

1314

Przeleżał w nadbrzeżnych krzakach aż do nocy. Nie wiedział, czy spał czy tracił przytomność.

1315

Obudził go głośny plusk, po którym dobiegł zgrzyt żwiru i przeciągłe syczenie.

1316

Uniósł głowę i z przerażeniem w oczach spojrzał na wąskie pasmo nadbrzeżne.

1317

Uspokoił się natychmiast. Poznał krokodyle, wynurzające się z jeziora i wypełzające na piasek.

1318

Widział te gady na Tapti i Narbadze i nie bał się ich.

1319

Ucieszył się nawet. Skoro krokodyle wyszły na brzeg — mógł być pewny, że w pobliżu nie ma żadnego wroga.

1320

Księżyc, Światło, LasKsiężyc wypłynął spoza wierzchołków drzew i oświecił dżunglę i jezioro, które natychmiast okryło się srebrną łuską. Powiał świeży wiatr. Pogwar rozkołysanych gałęzi i poszept liści biegł ponad wyspą.

1321

Birara zebrał resztki sił i podźwignął osłabłe ciało.

1322

Stanął, lecz kolana ugięły się pod nim; uderzył piersią o ziemię.

1323

Uczynił nową próbę i tym razem utrzymał się na nogach.

1324

Robiąc małe kroki, powlókł się w głąb lasu.

1325

Widno w nim było, bo blade oblicze księżyca zaglądało wszędzie.

1326

Odszedłszy kilkaset kroków, słoń położył się znowu, raczej usiadł z wpartymi w ziemię przednimi nogami.

1327

ChorobaJuż wiedział, że nie może się kłaść na boku. Ile razy tak uczynił, natychmiast zaczynała mu płynąć krew z paszczy i tamować oddech.

1328

Dotykając grzbietem grubego pnia, drzemał.

1329

Czuł wyraźnie, że jakieś ciepłe wężyki łachoczą mu skórę.

1330

Nie mogło widzieć bezwładne zwierzę, że na boku w poświacie księżyca lśniła się szeroka struga płynąca z jego rany.

1331

Słabnął coraz bardziej, drżał na całym ciele i przymykał oczy.

1332

Dopiero w południe powróciły mu siły, więc zwlókł się ze swego legowiska i jęcząc z cicha, począł szukać jakiejś skrytki.

1333

Rozumiał, że człowiek nigdy jeszcze w tej dżungli nie bywał.

1334

Od czasu napadu panikisa nienawidził ludzi i cieszył się, że nie spotka ich tu, w tym dzikim, niedostępnym uroczyszczu leśnym.

1335

Szedł więc coraz dalej, rozglądając się uważnie. Po przejściu przez zwikłany gąszcz krzaków, lian i traw — na liściach i gładkich pędach pozostawiał czarne nacieki i czerwone krople krwi, którą broczyła mała ranka na boku.

1336

Birara nie węszył, bo nie mógł wciągnąć powietrza, jednak coś raptownie podrażniło jego powonienie.

1337

Nieznany głos kazał mu szukać.

1338

Szedł z wyciągniętą trąbą i usiłował wciągać powietrze krótkimi, świszczącymi westchnieniami.

1339

Na polance znalazł niskie krzaki. Miały drobne, podłużne listki i małe, czerwone strączki, o ostrym, gorzkim zapachu.

1340

Był to dziki pieprz.

1341

Birara jął gorączkowo zrywać czerwone owoce, żuć je, czując, jak straszliwie pali go w paszczy i gardle, a ożywcze ciepło rozchodzi się po ciele.

1342

Najadł się pieprzu, przeżuł liście i gałązki krzaku, wyrwał korzenie i zjadł je.

1343

Miał gorycz i płomień we wnętrzu. Jednocześnie zaczęły mu się kleić oczy, a rozkoszne ciepło ogarniało mózg i serce.

1344

Zobaczywszy w pobliżu kilka zwalonych drzew, wcisnął się pomiędzy ich zbutwiałe kłody i legł na paprociach, piersią oparty o rozwidlone konary. Usnął natychmiast i spał bardzo długo. Może ze dwa lub ze trzy dni.

1345

Gdy się obudził, miał zdrętwiałe nogi i obolałe stawy. Wstał jednak i poszedł do jeziora.

1346

Pił chciwie i badał siebie.

1347

Rana mniej mu już dokuczała, kaszel ustał, a oddech stał się wolniejszy i głębszy.

1348

Powrócił na polankę i znowu jadł czerwony, gryzący pieprz, w trawie wyszukiwał jakieś zioła, których nigdy przedtem nie widział, ale bezwiednie czuł, że mu są potrzebne.

1349

Odnalazł swoją skrytkę i wkrótce usnął na nowo.

1350

Dopiero w tydzień po postrzale Birara postanowił wykąpać się. Wszedł do jeziora i pozostawał tak długo, aż krwiożercza horda kleszczów oderwała się od jego skóry i opadła na dno.

1351

Woda zmyła skrzepłą krew na bokach i orzeźwiła go.

1352

Gdy wyszedł na brzeg, uczuł głód.

1353

Zerwał kilka agaw i posilił się — po raz pierwszy od szeregu dni.

1354

Potem wyszukał ziółka lecznicze i głośno mlaskając językiem, przeżuwał palące strączki pieprzu i pluł czerwoną śliną.

Rozdział XIV. Do ludzi

1355

Cały tydzień jeszcze Birara leczył się i wypoczywał.

1356

Przekonał się, że siły mu powracają z dniem każdym, lecz że nie mógł jeszcze wzdychać głęboko, co dawniej sprawiało mu taką przyjemność. Ze smutkiem myślał, że nie potrafiłby już zatrąbić donośnie.

1357

Teraz mruczał nawet i chrząkał znacznie ciszej i rzadziej, bo natychmiast zaczynał się kaszel, którego bał się najwięcej.

1358

Tęsknota, NiewolaRazem ze zdrowiem powróciła tęsknota.

1359

Birara pragnął ujrzeć ludzi, posłyszeć ich głos, co przypominałoby mu Amrę, małego, kochanego kornaka, i tego drugiego — w białym ubranku z pasem szkarłatnym.

1360

Niewolnicza dusza oswojonego słonia ciągnęła do ciemiężców i władców.

1361

Obszedł więc wyspę dokoła. Długo patrzył na bieg słońca i niebo, w nocy zaś śledził ruch księżyca.

1362

Zabrało mu to dwa dni, ale za to wszystko już poznał, zrozumiał i zbadał.

1363

Przepłynął jezioro i jął się przedzierać przez dżunglę, kierując się ku północy.

1364

Szedł coraz szybciej, bo dążenie do celu dodawało mu sił.

1365

Zaszedł jednak niespodziewany wypadek.

1366

Birara natrafił na połać dżungli nawiedzonej przez straszliwy orkan południowy.

1367

Potężne mahonie, magnolie i palmy leżały wyrwane z korzeniami, inne — nadłamane opierały się o konary stojących w pobliżu drzew.

1368

Słoń z trudem przedzierał się przez ten smutny szmat lasu, gdy potrącone przez niego drzewo upadło nagle, uderzając go w głowę i grzbiet.

1369

Birarę zamroczyło.

1370

Długo stał, potrząsając łbem i przestępując z nogi na nogę, bo mu jakoś dziwnie drętwiały. Gdy ruszył, rzuciła mu się krew gardłem; o mało się nią nie zachłysnął, po czym kaszleć zaczął ciężko i przeraźliwie, obryzgując trawę gęstą, lepką pianą.

1371

Chciał iść dalej, lecz już nie mógł.

1372

Niedawno zabliźniona rana otworzyła się, sącząc ropę. Próżno szukał zbawczego pieprzu — nie było go tu.

1373

Odnajdywał tam i ówdzie jakieś nikłe ździebełka ziół leczniczych, zrywał je i żuł, smutnie wbijając wzrok w ziemię.

1374

Wlókł się strasznie wolno.

1375

Tracił już nadzieję, że dojdzie kiedyś, lecz kierunku nie zmieniał, dążąc niezmiennie ku północy.

1376

Wreszcie dotarł do celu swoich marzeń.

1377

Biedny, chory, wyniszczony olbrzym, najprawdziwszy „kumiria”, duma całego wybrzeża od Cambay do Bombaju, ujrzał przed sobą dżunglę górską, otoczoną drutem kolczastym.

1378

Małe oczki błysnęły mu radośnie. Podniósł trąbę, aby wydać łagodny, donośny ryk, lecz zżymnął się cały i drgnął. Nieznośny ból przeszył go, a suchy, ostry kaszel jął rozsadzać płuca.

1379

Birara, czując zawrót głowy, parskał krwawą pianą i rzęził chrapliwie.

1380

Uspokoiwszy się nieco, wyrwał słupek podtrzymujący druty i wszedł do zakazanego ostępu, należącego do Tasfina, maharadży Satpury.

1381

Słoń wkroczył do jej wnętrza od południa, więc szedł znów ku północy.

1382

Pamiętał dokładnie, że po tamtej stronie dżungli znajdzie wąwóz ze śladami ogniska i okopconą dymem skałę, dalej — łąkę, a za nią — sztachety i duży gmach, gdzie…

1383

Ach! Nie chce już wspominać tego, co minęło na zawsze…

1384

Pragnie tylko ujrzeć te drogie dla niego miejsca, wciągnąć całą piersią to samo powietrze, którym oddychali mali, kochani przyjaciele i…

1385

Nie pożądał niczego poza tym. Aby tylko dojść, aby dojść!

1386

Noc go zastała, gdy nie zdążył jeszcze ujść połowy drogi.

1387

Zatrzymał się i oparty o drzewo drzemał.

1388

Spać nie mógł i nie kładł się, bo dręczył go kaszel i dokuczał ostry, wzmagający się z każdą chwilą ból w piersi.

1389

Do świtu pozostawało jeszcze sporo czasu, bo nawet gibbony nie odzywały się jeszcze, gdy coś zaniepokoiło Birarę.

1390

Usłyszał krótki, urywany świst. Zupełnie taki sam, jaki pochodził od białych ludzi, gdy zapędzano do pułapki dzikie słonie, przed którymi szedł on — Birara, posłuszny woli małego Amry.

1391

Jął nadsłuchiwać i jak mógł, węszył na wszystkie strony.

1392

Nie wątpił już, że dżungla otoczona jest ludźmi.

1393

Poza tym świstem nic więcej nie mąciło ciszy, lecz Birara nie ufał jej teraz.

1394

Podniósł uszy i chwytał ostrym słuchem najsłabszy szmer; daleki trzask gałęzi pękającej pod stopą nieznanej istoty, echo przytłumionych nawoływań.

1395

Raptem od północnej strony, dokąd z takim mozołem i cierpieniem dążył Birara, gdzieś daleko jeszcze zagrała trąbka.

1396

Urwała po chwili, a wtedy od południowej strony dżungli rozległy się głosy ludzi.

1397

Duża przestrzeń dzieliła ich od słonia, więc na razie tylko jego ostry słuch mógł pochwycić krzyki, uderzenia kijów po drzewach, a nawet zbliżający się tupot nóg.

1398

Zrozumiał zresztą niebawem, że to nie stopy ludzkie sprawiały ten hałas i czyniły coraz wyraźniejszym i bliższym łomot i trzask krzaków.

1399

W pobliżu zaczajonego słonia przebiegali teraz przerażeni mieszkańcy dżungli.

1400

Przemknęła para saren, sadząc susami przez krzaki.

1401

Jeleń o wspaniałych, rozłożystych rogach przegonił je, lecz stanął nagle i węszył, strzygąc uszami.

1402

Przez zarośla tamaryndowe kłusem biegł dziki bawół, podnosząc co chwila głowę i poruszając rozdętymi chrapami. Za nim dążył, jeżąc szczecinę na karku, ponury odyniec.

1403

Dalej, przyciskając się do ziemi, zmykały szakale, tchórzliwie oglądając się.

1404

W wysokiej trawie mignęła plamista skóra pantery czy lamparta…

1405

Z głośnym rechotem i skrzeczeniem skakały z drzewa na drzewo małpy — duże i małe.

1406

Nawet ptaki, porwane wszczynającym się niepokojem, z przeraźliwym krzykiem ciągnęły ponad drzewami.

1407

Tygrysiasty, okryty pręgami i plamami pyton, olbrzymi „poddapoda”, postrach małp, posłyszał coś niezwykłego.

1408

Wąż leżał zwinięty wśród grubych konarów drzewa, podobny do potwornej narości lub dziwacznego sęka, i czatował na zdobycz.

1409

Posłyszawszy niezwykłe odgłosy budzące trwogę, szybko przerzucał swe zwinne, prężne ciało z gałęzi na gałąź, aż ześlizgnął się na ziemię i ukrył się pod kupą gnijących pni, zasnutych dzikim winem i wiotkimi pędami asfodeli.

1410

Wszystko, co żyło, szukało ratunku w ucieczce.

1411

Głosy ludzi zbliżały się, potężniał stuk pałek i jazgot grzechotek.

1412

Birara nie ruszał się z miejsca. Stał jak wryty i słuchał.

1413

Widocznie miał nadzieję, że ludzie ominą jego kryjówkę.

1414

Przypomniał sobie dżunglę, gdzie ludzie otoczyli moczary i wypłoszyli dzikie słonie, a te pokornie poszły za nim — niewolnikiem do zdradzieckiej zagrody.

1415

Nie znał jednak Birara hinduskich naganiaczy, tym bardziej tych, którzy pędzili zdobycz na stanowiska zajmowane przez ich władców.

1416

Naganiacze ci wiedzieli, że wśród krzaków stał w ukryciu sam Tasfin, a na linii strzelców — radżowie pobliskich księstw i biali sahibowie, których władca Satpury podejmował wspaniałymi ucztami i łowami.

1417

Pokrzykiwali więc i postukiwali kijami tak blisko, że Birara widział wyraźnie obchodzących go z obydwu stron Hindusów. Ludzie przedzierali się przez krzaki, wikłali się w wysokiej trawie i w sieci zwisających z drzew lian.

1418

Dwóch z nich, od dawna już dostrzegło trop słonia — wyłamany słupek ogrodzenia, wytłoczone jego nogami doły, stratowana trawa i wyrwane krzaki znaczyły wyraźnie jego szlak.

1419

Krzycząc przeraźliwie i turkocąc grzechotkami, wchodzili do chaszczy, gdzie stał Birara.

1420

Jeszcze się obawiał ludzi, bo myślał, że nie pozwolą mu dojść do wąwozu, nad którym zwisa skała, okopcona dymem ogniska Amry…

1421

Musi tam dojść!…

1422

Czuje, że w tym zawiera się ostatnie, najgorętsze pragnienie jego… jakiś cel nieznany…

1423

Musi tam dojść! Nie da się ludziom osaczyć i usidlić!

1424

Naganiacze tymczasem podchodzili coraz bliżej i bliżej.

1425

Zebrawszy wszystkie siły, Birara podniósł trąbę i nagle ruszył ze swego legowiska.

1426

Z trzaskiem tratował krzaki i szedł szerokim kłusem, coraz wyżej zadzierając głowę. Nie czuł już bólu i bulgocącej w gardle piany, parł naprzód ku wymarzonej łące, gdzie pozostawił swe wierne, kochające serce, oddane małemu kornakowi…

Rozdział XV. Powrót

1427

Polowanie, ZwierzęBirara, słysząc poza sobą wzmagające się, coraz przeraźliwsze i drażniące go krzyki, wycie, stuk, turkot i gwizd, pędził naprzód.

1428

Biegł takim pędem, robił tak wielki hałas, że nie słyszał nawet strzałów padających tam, dokąd dążył, goniony strachem i ścigany przez tropiących go ludzi.

1429

Dyszał ciężko i otwierał paszczę szeroko, aby wciągnąć jak najwięcej powietrza, stale mu brakującego. Chciał zboczyć na prawo, lecz naganiacze wszczęli natychmiast straszliwy hałas; spróbował biec na lewo — przeraziły go basowe dźwięki rogów i wściekły huragan okrzyków.

1430

Zmuszony więc był biec wprost przed siebie.

1431

Słoń nie mógł przeniknąć zamiarów goniących go ludzi.

1432

Hindusi znali się na łowach w dżungli. Pędzili więc wspaniałą zdobycz, kierując ją na stanowisko swego władcy.

1433

Birara ujrzał wkrótce, że poprzez drzewa przegląda już błękit nieba.

1434

Zbliżał się do skraju dżungli.

1435

Zwolnił kroku i podszedłszy do gęstych, wysokich zarośli palmowych, stanął.

1436

Wyciągnął trąbę i węszył. Nie czuł już teraz bliskiego niebezpieczeństwa, jednak jakaś nagle budząca się w nim nieufność zmuszała go do czujności.

1437

Ostrożnie rozsuwając chaszcze, postąpił kilka kroków naprzód i znowu stanął.

1438

Przez twarde, ostre liście rafii wytknął sam koniec trąby i wciągał powietrze krótkimi, urywanymi chwytami. Bystrym wzrokiem ogarniał znajdującą się przed nim miejscowość.

1439

Widział zaczynającą się tuż za palmami szeroką, otwartą płaszczyznę.

1440

Musiał iść przez nią, więc rozglądał się bacznie, badał ją węchem i słuchem.

1441

Nic budzącego obawy nie wyczuwał, a że goniący go ludzie z hałasem pędzili przez knieję, ruszył dalej.

1442

Już przebył połowę drogi do czerniejącej w oddali ściany dżungli, gdy nagle gdzieś z boku rozległy się strzały, a w ślad z nimi — huk z przeciwnej strony.

1443

Kule ze złośliwym poświstem przemknęły tuż nad nim, niektóre z nich z syczącym klaskaniem wbiły się w ziemię.

1444

— Aj-oj-oj! Ho-ho! U-u-u! — miotał się za biegnącym olbrzymem zwichrzony orkan krzyków, jazgot, przeraźliwe trąbienie rogów.

1445

Jak smagnięty tysiącem batów, Birara, skupiając wszystkie siły, pędził wprost przed siebie, aby jak najprędzej dopaść zbawczej dżungli, zniknąć z oczu ścigających go ludzi i ukryć się przed tym, co najwięcej przerażało go swym groźnym świstem.

1446

W pędzie przelotnie tylko spostrzegł leżącego nieruchomo jelenia, trochę dalej gaura, który wierzgał nogami, usiłując podnieść rogaty łeb.

1447

Wpatrując się w ciemne chaszcze dżungli, która stawała się coraz bliższa, ujrzał nagle coś, co zmusiło go gwałtownie zwolnić bieg.

1448

Spoza krzaków i zwalonych pni podniósł się człowiek. W rękach jego błysnęła lufa karabina i jęła się zniżać.

1449

Naganiacze zrobili swoje, zmusiwszy niezwykłą zwierzynę wyjść na stanowisko maharadży.

1450

Ujrzawszy olbrzymiego słonia, zdumiał się Tasfin.

1451

„Wielki łowczy nie donosił mi nigdy o słoniach w tym małym ostępie…” — pomyślał i wziąwszy na cel mknące zwierzę, czekał na stosowną chwilę.

1452

Naczelnik nadwornych strzelców, stojący za władcą, zawołał nagle głosem, w którym brzmiało przerażenie:

1453

— Wielki, najjaśniejszy panie! To Birara, słoń następcy tronu, królewicza Nassura!

1454

Lufa strzelby błysnęła znowu, bo maharadża opuścił ją, przyglądając się słoniowi.

1455

Birara tymczasem zdążył zwolnić swój rozpęd i miotał się teraz, szukając ratunku. Bezradnie rzucał się w różne strony, lecz teraz spostrzegał wszędzie zaczajonych ludzi z bronią w ręku. Nie śmieli jednak strzelać przed maharadżą. Słoń nigdy przedtem nie widział broni, lecz w tej chwili przerażała go ona, bo czuł płynący od niej powiew śmierci.

1456

Już poczęła go ogarniać rozpacz, już chciał, niepomny na niebezpieczeństwo, runąć na zaczajonych ludzi lub zawrócić, zgnieść i stratować goniących go Hindusów.

1457

Zdyszany i zziajany jął chrapać, dusząc się krwawą, lepką pianą.

1458

Porwał go gniew bezmierny, a ból przeszywał mu porywczo wznoszące się boki.

1459

W tej chwili padł głośny okrzyk:

1460

— Birara!

1461

Gdyby nawet strzał armatni w hałasie przeraźliwych dźwięków i zgiełku rozległ się teraz — nieprzytomny i wściekły słoń nie posłyszałby go.

1462

To zaś słowo, słyszane tyle razy z ust Amry, rozbrzmiało jak uderzenie pioruna.

1463

Birara stanął jak wryty i nadsłuchiwał.

1464

Może to tylko wydało mu się? Przecież już raz mu się to przydarzyło? Wołał go Amra, którego nigdzie znaleźć nie mógł, wołał z bliska… lecz był to sen!

1465

— Birara! — rozległo się wołanie po raz drugi.

1466

Spoza krzaków podniósł się człowiek okazałej postawy i wyciągnąwszy ku niemu rękę, powtórzył:

1467

— Birara! Birara!

1468

Słoń z cienkim, żałosnym, pełnym skargi jękiem pobiegł na zew.

1469

Już widział wyraźnie barczystego mężczyznę o ciemnej, poważnej twarzy i szerokiej, czarnej brodzie. Jakieś błyski wspomnień przeszywały mózg Birary.

1470

Wyprężywszy trąbę, wciągnął powietrze tak głęboko, że aż ryknął z bólu w piersi, lecz po chwili już obejmował stojącego przed nim człowieka, dął na niego, wymachiwał ogonem i wydawał krótkie, jękliwe kwilenia.

1471

Poznał tego człowieka.

1472

Wsadzał go sobie na grzbiet w wąwozie, gdzie Amra z przyjacielem rozpalali ognisko, gdzie się raczył owocami mango i gdzie płynęły najszczęśliwsze dni jego życia.

1473

Birara tulił Tasfina do piersi, coraz goręcej dmuchał mu w twarz, żalił się tęsknym, zbolałym łkaniem, a gdy maharadża, wzruszony i zdumiony, poklepał go po szyi, puścił go, podniósł trąbę i wydał drżący, radosny ryk.

1474

Nie chciał już wcale odejść od Tasfina i dreptał wciąż koło niego, przestępując z nogi na nogę, wzdychając i chrząkając.

1475

Maharadża spostrzegł na piersi słonia pianę zabarwioną krwią i rzekł do strzelca:

1476

— Spójrz no, Fuzalu, czy nie dostał Birara postrzału?

1477

Hindus uważnie obejrzał słonia.

1478

— Najjaśniejszy panie! — rzekł po chwili — Birara ma kulę w boku, lecz rana goić się już zaczęła… o, widzę też przeciętą skórę na pęcinach, złamany kieł i szeroką bliznę na łbie… Dostało się biedakowi… bo chudy jest… i chory.

1479

Maharadża pieścił słonia, głaszcząc go po trąbie, i szeptał:

1480

— Co się z tobą działo, stary Birara? Po cóż to od nas uciekłeś? Któż cię skrzywdził?

1481

Słoń patrzał na mówiącego łzawiącymi się oczami, wzdychał i chrząkał.

1482

Od czasu do czasu obejmował trąbą maharadżę i znowu dmuchał nań gorącym oddechem.

1483

Tam i sam padały jeszcze strzały. Naganiacze wypędzali z chaszczy zaczajone zwierzęta i te szły na śmierć, przeszywane kulami.

1484

Tasfin nie strzelał więcej.

1485

Wzdrygnął się na myśl, że mógłby zabić ulubieńca Nassura.

1486

— Dziękuję ci, Fuzalu! — zawołał, spojrzawszy na strzelca.

1487

— Władco! — odpowiedział Hindus. — Szczęśliwy jestem, jeżeli sprawiłem ci, wielki panie, radość, lecz nie wiem…

1488

— Poznałeś z daleka Birarę! — objaśnił Tasfin i poklepał sługę po ramieniu.

1489

Strzelec pochylił się i ucałował rękę maharadży.

1490

— Weźmiesz słonia i będziesz go leczył i pilnował, aby wydobrzał! — dodał Tasfin.

1491

— Rozkazałeś, najjaśniejszy panie! — skłonił się strzelec. — Znam skuteczne leki: czerwony pieprz dziki i gorzkie zioła „rostaramu”…

1492

— Dobrze! — skinął głową maharadża. — Musisz go doprowadzić do zdrowia!

1493

Naganiacze podchodzili już do stanowisk myśliwych. Od skrzydeł linii strzelców zagrały trąbki. Łowy były skończone.

1494

Znoszono i składano w długi szereg upolowaną zdobycz.

1495

Tasfin zamierzał iść, aby obejrzeć leżące gaury, dziki, jelenie i dużego lamparta. Chciał też powinszować pięknej zdobyczy najszczęśliwszym strzelcom.

1496

Ledwie ruszył z miejsca, jak Birara chrapnął, a w oczach jego błysnęła rozpacz.

1497

Jak to? Jego przyjaciel odchodzi? A co będzie, jeśli i on zniknie nagle, podobnie jak kochane chłopaki o miłych głosach i drobnych dłoniach, pieszczotliwie dotykających jego trąby? Nie! Birara nie przeżyłby tego po raz drugi!

1498

Takie myśli świtały w szerokim łbie słonia, takie obawy dręczyły jego serce, które poznało palącą tęsknotę i ciężkie cierpienia.

1499

Birara, chrząknąwszy cicho, objął Tasfina i wsadził go sobie na grzbiet, po chwili uczynił to samo z Fuzalem i podniósł uszy.

1500

Pytał:

1501

— Co mam robić? Powiedźcie, a wszystko uczynię!

1502

— Naprzód! — rzekł strzelec.

1503

Słoń ruszył. Zatrzymano go przed zdobyczą, leżącą na rozkładzie, więc zdumionym wzrokiem przyglądał się nieżywym już mieszkańcom dżungli i pochrapywał trwożnie. Nie mógł pojąć, dlaczego ciała ich leżą tak spokojnie, zimne i skrwawione? Niepokój i jak gdyby gniew podnosiły się z głębi jego serca.

1504

Gdy otrąbiono powrót do pałacu, maharadża chciał zejść ze słonia i wsiąść na oczekującego go rumaka, lecz Birara ostrożnie schwycił władcę za nogę i przytrzymał.

1505

W pomruku słonia Tasfin wyczuł taką gorącą prośbę i tyle trwogi, że zrozumiał wszystko — i to, że Birara ucieszył się ze spotkania z nim, i to, że boi się go stracić na nowo.

1506

Uśmiechnął się i zawołał:

1507

— Ruszajmy, Birara: w drogę!

1508

Słoń, wymachując ogonem i trąbą, zamruczał radośnie i podreptał na czele pochodu.

1509

Zapomniał o wszystkim na świecie. Nie czuł już bólu w bokach, ani dychawicy duszącej go, ani też słabości w znękanym ciele.

1510

W tej chwili zdawało mu się, że potrafiłby wydobyć i wyciągnąć z mułu najcięższy kloc mahoniu lub przetoczyć na dużą odległość złom białego kamienia.

1511

Świtała mu też nadzieja, że skoro odnalazł dobrego człowieka o czarnej brodzie i dźwięcznym, poważnym głosie, ujrzy też wkrótce małego kornaka i chłopca w białym ubranku, przepasanym szkarłatną szarfą.

1512

Przyśpieszał więc kroku, pomrukiwał i chrząkał coraz bardziej ochoczo. Podnosił co chwila trąbę nad głową i węszył, jak gdyby chciał się upewnić, czy dobry człowiek, którego niósł niegdyś z wąwozu, siedzi jeszcze na jego karku, i czy to on poklepuje go ciepłą, delikatną dłonią.

Rozdział XVI. Oczekiwanie

1513

Na łące pomiędzy skałami a ogrodem pałacowym, przechadzał się Birara. Miał dziwny wygląd. Szerokie pasy płócienne okrywały jego boki, obandażowane nogi wydawały się wprost potwornie grube.

1514

W pobliżu sztachet żołnierze postawili kubeł napełniony czerwonymi strączkami dzikiego pieprzu i żółtych, wonnych ziół. Słoń od czasu do czasu podchodził i trąbą brał lekarstwo. Wywijając ogonem i kurcząc wargi, długo żuł, chrapiąc przeraźliwie, a gdy odchodził od swej „apteki”, roztwierał paszczę szeroko, oddychał szybko i głośno.

1515

Mieszkańcy stolicy tłoczyli się na przeciwległym brzegu rzeki i śmiejąc się, patrzyli na Birarę, który zamaszyście maszerował ku wodzie i pił, aby ugasić płomień, palący mu wnętrze.

1516

Każdego ranka na łące zjawiał się Fuzal z pomocnikiem. Szli, niosąc bandaże i słój z maścią. Strzelec starannie obmywał ledwie zabliźnione, nieraz krwawiące jeszcze rany ogromnego pacjenta i nakładał opatrunek. Słoń stał spokojnie, mruczał i trąbą dotykał ostrożnie lekarza. Gdy Fuzal odchodził, Birara szedł za nim i przy bramie obejmował go i dmuchał mu w twarz, spoglądając nań z wdzięcznością.

1517

Zwykle Birara stał w samym środku łąki, niezmiennie zwrócony głową ku pałacowi. Bacznie śledził każdego człowieka, przechodzącego przez plac, i chwilami przechylał łeb na bok, jak gdyby zdumiony.

1518

W południe, stanąwszy przed bramą, trąbił krótko i rozkazująco.

1519

Warta otwierała podwoje. Birara szedł uroczystym krokiem przed pałac.

1520

Zatrzymawszy się przed kolumnadą wejścia, znowu dawał sygnał.

1521

Miał on jednak teraz odmienne brzmienie — wyrażał prośbę i radość.

1522

Po chwili zjawiał się Tasfin, maharadża Satpury, i zbliżał się do przyjaciela.

1523

Birara drepcząc na miejscu, machał ogonem, wachlował uszami i mruczał.

1524

Tasfin klepał słonia po bokach i głowie, a Birara obejmował go i dmuchał, zerkając oczkami, pełnymi radosnych błysków.

1525

Spotkanie to i pieszczoty trwały długo, bo słoń nie chciał rozstawać się z człowiekiem, budzącym w nim tyle drogich, wzruszających wspomnień.

1526

W osobie Tasfina mieściło się teraz całe minione życie Birary.

1527

Nie pamiętał lat ciężkiej pracy, a nieraz i głodu nawet, odpędzał wspomnienia swych przygód po ucieczce, do której popchnęła go tęsknota.

1528

Echa tych przeżyć zagłuszył w swym sercu, bo płonęło w nim gorące przywiązanie do Tasfina, człowieka, który podobnie, jak on — Birara — widział słodkich chłopaków i słyszał ich łagodne, dźwięczne głosy, zawsze brzmiące w duszy słonia.

1529

Powróciwszy w końcu na swoją łąkę, dążył do wąwozu.

1530

Stawał w cieniu skały, zrywał kilka owoców mangowych i szedł do zbudowanego niedawno chlewu, gdzie kładł się na miękkiej podściółce ze słomy, zasypiał bez snów i zmór.

1531

Pewnego razu spostrzegł niezwykły ruch koło pałacu.

1532

Niejasny, lecz ostry niepokój zagnieździł się na nowo w jego sercu.

1533

Słoń przechadzał się koło ogrodzenia i nie spuszczał oczu z tego, co się działo przed siedzibą królewską. Wynoszono stamtąd meble, kobierce, zasłony, trzepano je i wietrzono. Ogrodnicy przekopywali klomby, ozdabiali je nowymi, kwitnącymi roślinami.

1534

Niezawodnie robiono jakieś przygotowania.

1535

Przed innym skrzydłem pałacu wyprowadzano, myto i czesano rumaki i muły, rewidowano powozy i palankiny, wkładane na grzbiety łowczych słoni.

1536

Służba czyściła i odnawiała terlice, popręgi, napierśniki, siodła i inną uprząż.

1537

Birara nie rozumiał, co się dzieje. Ruch, panujący wokoło gmachu znużył go. Odszedł, lecz niepokój i niewyraźne jeszcze, lecz słodkie przebłyski nadziei nie opuszczały go.

1538

Co chwila podnosił głowę, słuchał, węszył, czując, jak coraz silniej bije mu serce.

1539

W nocy nawet budził się często, wstawał i szedł ku bramie.

1540

Przecisnąwszy trąbę pomiędzy sztachety, węszył głośno.

1541

Niepokój i przeczucie wielkiego szczęścia wzrastały w nim z dniem każdym.

1542

Witając Fuzala i wpatrując się w oblicze Tasfina, miał w oczach niecierpliwe, niemal żądne pytanie.

1543

Był tak przejęty tym, co nadążało ku niemu z nieznanej, tajemniczej dali, że nie zdawał sobie sprawy ze swego dziwnego stanu.

1544

Tymczasem zachodziły w nim dziwne, zatrważające zmiany.

1545

Budząc się rano, nie mógł zebrać sił, aby się podnieść. Jakiś bezwład trzymał go w swej mocy, w piersi i głowie panowała pustka — ciemna i przerażająca.

1546

Borykał się z tą niemocą tak długo i uporczywie, aż dopóki nie zdobył władzy nad steranym, słabnącym coraz bardziej ciałem.

1547

Podnosił się ze słomy, otrząsał się i wychodził na łąkę, drżąc i słaniając się.

1548

Gdyby nie miał przygotowanego pieprzu i ziółek, zmuszony byłby z pewnością położyć się bez nadziei odzyskania sił i woli.

1549

Do południa chodził chwiejnym krokiem, wzdychał i jęczał.

1550

Fuzal codziennie meldował maharadży, że Birara, mimo iż rany zabliźniły mu się na dobre, słabnie z dniem każdym i chudnie.

1551

— Rób, co chcesz — mówił do niego władca — lecz musisz zachować go przy życiu do przybycia królewicza! Nie ustrzegliśmy jego ulubieńca!…

1552

Naczelnik strzelców królewskich odwiedzał Birarę po kilka razy na dzień, a nawet w nocy zaglądał do jego chlewu, przynosząc mu garść pieprzu i kubeł wody.

1553

Słoń przestał sypiać.

1554

Leżał co prawda, lecz ciągle poruszał uszami i nadsłuchiwał niecierpliwie.

1555

Nie odwiedzał już wąwozu i całymi dniami stał przed bramą, wpatrzony w plac, roztaczający się przed fasadą pałacu.

1556

Wciągał powietrze i mruczał żałośnie.

1557

Zdawało się, że mówił:

1558

— Wiem, już wiem, ale, na miłość Boga, prędzej… prędzej! Mogę się nie doczekać…

1559

Birara tupał nogami, chrapał i dmuchał na głaszczącego go żołnierza z warty pałacowej.

1560

Wkrótce pozostawał przy bramie przez całą noc.

1561

Na schylonych nogach tkwił przed nią jak bryła z kamienia.

1562

Wciąż węszył i słuchał…

1563

Najsłabszy nawet dźwięk dochodzący z daleka zmuszał go podnosić uszy i ostrożnie, czujnie kręcić głową.

1564

Gdy niepokojące go odgłosy milkły, parskał i wzdychał żałośnie.

1565

Żądał teraz po kilka razy na dzień, aby go wpuszczano na plac.

1566

Stawał przed pałacem i trąbił potężnie.

1567

Podbiegał do wychodzącego ku niemu maharadży, dotykał trąbą jego ramienia i jęczał, pytając z utęsknieniem:

1568

— Kiedyż? Kiedyż?

1569

Król rozumiał te namiętne dźwięki i dziwił się, że słoń już wie, iż stolica Satpury wygląda przybycia Nassura — „syna brata słońca”.

1570

Nie domyślał się jednak Tasfin, że serce słonia tęskniło za synem Warory, biednego kaleki-żołnierza, że myśl jego biegła przede wszystkim do Amry, małego kornaka, którego pokochał na całe życie i bez którego to życie stało się dlań męką i źródłem niebezpiecznych, nieznośnych cierpień.

1571

„Amra! Amra!” — to słowo brzmiało w głowie i sercu starego, schorzałego słonia.

1572

Dla tego małego chłopaka żył teraz i odganiał blade widmo śmierci, chwilami zasnuwające mu nieprzeniknioną mgłą cały świat i napełniające mrokiem mózg tęskniącego olbrzyma.

Rozdział XVII. Promienny dzień

1573

Birara od dwóch dni nie nocował w chlewie i nie kładł się.

1574

Stał na łące zwrócony głową ku pałacowi i patrzał przed siebie smutnym, nieruchomym wzrokiem.

1575

Chwiał się na zgiętych w kolanach nogach, wzdrygał się chwilami, jak gdyby przeszywał go nagły dreszcz, i wzdychał. Czuł coraz większą, prawie przerażającą słabość i pustkę w sercu. Gdyby mógł rozumować, nie potrafiłby określić, czy czuwał, czy też drzemał przez te długie dnie i noce.

1576

Wiedział, że stanął przed czymś nieuniknionym, co się zbliża równym, stanowczym krokiem.

1577

Nie zamierzał kryć się i bronić przed nadchodzącym… Nie wiedział jeszcze, coby to miało być i czym mu ono groziło?

1578

Czuł ową groźbę w odgłosie kroków czegoś nieznanego i czekał cierpliwie, bez oporu i trwogi.

1579

Birara spełni rozkaz tej tajemniczej istoty również pokornie, jak wykonywał ciche rozkazy Amry…

1580

Minęła jeszcze jedna noc…

1581

Umilkły i ukryły się cykające nietoperze; przebrzmiały dalekie głosy małp witających świt; rozległy się senne głosy budzących się ptaków.

1582

Słońce ozłociło dżunglę rosnącą na szczytach skał, a wkrótce trysnęło promieniami na łąkę ze stojącym na niej słoniem.

1583

Birara nie słyszał trąbki samochodowej, zgrzytu jego kół na żwirze i chrzęstu karabinów żołnierzy prezentujących broń.

1584

Uszy miał nastawione, trąbę podwiniętą, oczy otwarte, lecz pozostawał głuchy i ślepy, znużony śmiertelnie, słaby bezmiernie, niemal bezwładny.

1585

Nie poruszył się nawet na odgłos otwieranej bramy i tupotu nóg biegnących ku niemu chłopaków.

1586

Drgnął i potrząsnął głową dopiero wtedy, gdy ciepłe, delikatne dłonie dotknęły trąby jego, piersi i nóg, a radosne głosiki powtarzały jedno tylko słowo:

1587

— Birara! Birara!

1588

Ciemna zasłona spadła mu z oczu i natychmiast obudziły się w nim zmysły.

1589

Wszystkie one krzyknęły naraz:

1590

— Amra! Amra!

1591

Ileż to razy zwodziły go wymarzone zjawy, więc nie wierzył im teraz.

1592

Przymknął oczy i ostrożnie, lecz głęboko wciągnął powietrze.

1593

Węch targnął całym olbrzymim ciałem, a każda kropla krwi powtórzyła:

1594

— Amra! Amra!

1595

Podniósł uszy i cały zamienił się w słuch.

1596

Do najdalszych zakątków mózgu doszło zrozumienie:

1597

— Amra! Amra!

1598

Wreszcie podniósł znowu powieki i spojrzał bojaźliwie.

1599

Nie wierzył jeszcze, drżał na myśl, że upragniona zjawa rozwieje się jak mgła, pryśnie jak z nagła porwany wiatrem kurz przydrożny.

1600

Nie! Nie! Widzi przecież przytulonych do siebie chłopaków, słyszy ich słodkie głosy, czuje ciepło ich rąk i policzków, przyciśniętych do jego pomarszczonej, steranej i zbolałej skóry.

1601

Wtedy padł na kolana, z cienkim, jak zgrzyt stali po szkle, przenikliwym jękiem, objął Amrę, przycisnął do siebie i jął dąć na niego gorącym, porywczym oddechem.

1602

Długo pieścił swego kornaka, przyglądał mu się, szukał jego wzroku i niemal omdlewał ze szczęścia, słysząc cichy, wzruszony szept:

1603

— Birara! Birara! Biedny, dobry, miły staruszku mój! Co się z tobą dzieje, wierny przyjacielu?

1604

Zwolnił chłopaka i przytulił do piersi Nassura; zajrzawszy mu w oczy, zrozumiał, że królewicz płacze, więc dmuchał na niego, jak gdyby pragnął osuszyć te łzy, płynące z serca.

1605

Siły w sposób cudowny powróciły mu; a wraz z nimi — radość i beztroska.

1606

Birara zabawnie dreptał na miejscu, tupał i, wywijając ogonem i trąbą, i jak gdyby przez mgłę, patrzał na nich, trząsł szerokim łbem i pochrząkiwał radośnie.

1607

Wsadził sobie chłopaków na grzbiet i wesoło trąbiąc, ruszył ku wąwozowi.

1608

Gdy usiedli pod skałą, na dawnym miejscu, Birara stanął naprzeciwko, a z małych jego oczek płynęły łzy bezmiernego szczęścia.

1609

Wkrótce zmusił swych przyjaciół wstać i obejść cały wąwóz, aż do bagienka, gdzie Nassur spotkał się z okularnikiem. Birara z własnej woli jął tupać i tratować ziemię, zerwał parę korzonków, zjadł kilka mango i znowu stanął pod okopconą skałą.

1610

Chłopcy zrozumieli, że słoń przypominał im o dawnych wyprawach do „wąwozu przyjaźni”.

1611

Zdumienie i rzewność ogarnęły ich.

1612

Znowu przytulili się do starego przyjaciela, a Birara dotykał ich trąbą, dął potężnie i mrużąc oczy, mruczał radośnie.

1613

Słoń nie dopuszczał teraz myśli o rozłące.

1614

Powrócili więc razem przed pałac.

1615

Chłopcy weszli do wnętrza, słoń, chrząkając niespokojnie, został przed gmachem i czekał.

1616

Gdy mali przyjaciele wyszli do niego po obiedzie, ruszyli znowu do wąwozu.

1617

Wkrótce jak dawniej płonęło tam ognisko, rozlegały się wesołe głosy chłopaków i radosne pomruki słonia.

1618

Amra i Nassur słyszeli już od maharadży o niektórych przygodach Birary.

1619

Oglądali więc głębokie blizny, które niby bransolety widniały na pęcinach słonia.

1620

Mały kornak kiwał głową i mówił:

1621

— Myślę, że są to ślady pętli. Może panikisi chcieli schwytać Birarę?

1622

Mała, biała plamka, taka drobna i niewinna na pozór, nie pozostawiała wątpliwości.

1623

Był to ślad kuli.

1624

— Któż to ośmielił się strzelać do mego słonia? — pytał, groźnie marszcząc brwi, królewicz.

1625

Nikt w Satpurze nie przyznałby się do tego strzału, więc pozostał na zawsze tajemnicą.

1626

O sprawcy postrzału nie wiedział nawet sam Birara. Pamiętał tylko, że umierał od tej kuli, lecz nie widział człowieka, który wypuścił ją z lufy karabinu.

1627

Chłopaki całowały[40] Birarę w szeroki łeb, gdzie widniał ślad głębokiej rany zadanej spadającym drzewem, i oglądały złamany kieł.

1628

Amra mówił smutnym głosem do Nassura:

1629

— Patrz, królewiczu! Poczciwy Birara żyje bardzo długo, bo dziadek Bauli był jeszcze małym chłopakiem, gdy słoń przeszedł do naszej rodziny… Birara pracował ciężko, a wszakże zachował swoje kły. Dopiero teraz stracił jeden z nich… Jak się to stać mogło?

1630

Pytanie to skierował do słonia, kładąc rękę na pozostałym odłamku kła.

1631

— Opowiedz nam, dobry staruszku, opowiedz, co ci się przydarzyło?

1632

Słoń zrozumiał, czego żądają od niego mali przyjaciele.

1633

Błyski bić zaczęły z jego oczu, podniósł uszy i zadarłszy trąbę, wydawał przeraźliwy ryk, jęczał żałośnie, żalił się ponuro.

1634

Chciał opowiedzieć im wszystko, wszystko…

1635

Nic nie opuścić, przypomnieć każdą chwilę tęsknoty żrącej i beznadziejnego oczekiwania, rozpaczy i wściekłości; pragnął przeżyć raz jeszcze gorycz poniżenia, gdy wolne słonie wzgardziły niewolnikiem: odczuć radość ponurej zemsty nad nimi; włożył w swój ryk skargę na podstępnego tropiciela, zarzucającego mu pęta na nogi, opowiedzieć o ostrym bólu od przeszywającej go kuli, o męczeńskiej włóczędze przez dżunglę, gdzie pozostawił krwawy ślad; o zgrozie, gdy tonął w jeziorze, a potem chory, słaby i zrozpaczony błąkał się po dżungli, dążąc do ludzi…

1636

Ryczał i trąbił z przejęciem aż białe płachty piany spadać poczęły na trawę; wtedy dopiero umilkł, wyczerpany.

1637

Chłopcy nie zrozumieli mowy olbrzyma. Wyczuli w niej jednak ból i tęsknicę, więc tulili się do Birary, głaskali go, całowali i szeptali słowa pieszczotliwe.

1638

Ukojenie i cicha radość wstępowały do serca rozżalonego zwierzęcia, wzburzonego nawałnicą wspomnień.

1639

Powrócili do pałacu. Birara pozostał pod oknami chłopców.

1640

Na rozkaz Nassura żołnierze przynieśli mu paszę, owoce i wodę.

1641

Słoń spał, lecz budząc się, podnosił trąbę i węszył.

1642

Uspokojony, zasypiał znowu — szczęśliwy, pełen cichej, rzewnej radości.

Rozdział XVIII. Wielkie łowy

1643

Maharadża Tasfin urządzał wielkie łowy doroczne.

1644

Do siedziby władcy Satpury zaczynali przybywać goście.

1645

Zajeżdżały samochody, wiozące najważniejszych urzędników angielskich; przybywali maharadżowie, pomniejsi władcy drobniejszych państewek i generałowie armii brytyjskiej rozlokowanej w Indiach.

1646

Wspaniałe, huczne uczty wydawał Tasfin na cześć gości.

1647

Rozległy ogród otaczający pałac aż do późnej nocy świecił tysiącami barwnych latarek, na jeziorze krążyły rzęsiście oświecone łodzie, w których ucztowano i bawiono się wesoło. Na wysepce w malowniczym, z białego marmuru wzniesionym pawilonie, dostojni goście podziwiali tajemnicze tańce hinduskich dziewcząt i wojownicze pantominy mężczyzn w starodawnych zbrojach.

1648

W tym samym czasie dwa tysiące naganiaczy pod komendą wielkiego łowczego osaczało dżunglę dimurską.

1649

Wprawni łowcy wynajdywali najmniejsze przesmyki, którymi mogła przejść zwierzyna, i zastawiali je mocnymi sieciami. Ani jedna żywa istota nie powinna była wyjść z matni.

1650

Najlepsi tropiciele od kilku miesięcy czuwali nad knieją, zbadali każdy jej zakątek i wiedzieli, co się czai w gęstych szuwarach na bagnistych łąkach, w zaroślach tamaryndów i w palmowych chaszczach, ukrytych w parnym zaduchu zawsze mrocznej dżungli.

1651

Zwierzęta, Walka, PolowanieDimur od dawna słynął jako siedziba jeleni i dzikich bawołów.

1652

Wiedzieli o tym łowcy, wiedziały też potężne pręgowane i cętkowane koty — tygrys, lampart i pantera.

1653

W ostępach leśnych i na moczarach odbywały się nieraz krwawe zapasy i ponure zbrodnie.

1654

Jelenie i byki walczyły ze sobą podczas rykowiska; na zwycięzców i zwyciężonych czyhały straszliwe drapieżniki.

1655

Śmigały w powietrzu ich wyprężone ciała i spadały na grzbiety bawołów i jeleni.

1656

Zwinne, mocarne gaury walczyły odważnie i groźnie, strząsając z siebie pantery, wbijając w napastnika rogi i tratując go potężnymi racicami.

1657

Jelenie unikały bitwy i mknęły w obłędnym popłochu, szukając ratunku w szybkim biegu lekkich, prężnych nóg.

1658

Dżungla dimurska stawała się nieraz świadkiem zaciętych pojedynków, gdy na grząskich polanach spotykało się dwu nieprzejednanych wrogów — królewski tygrys bengalski i potworny, ponury odyniec o czarnej, zjeżonej na karku szczecinie, błyskający bielą ostrych, krzywych szabel i ogniem wściekłych ślepi.

1659

Nikt nie może przewidzieć wyniku tej walki. Przeciwnicy bowiem posiadają równe siły i jednakowe zacięcie bojowe.

1660

Tę to dżunglę osaczył podwójnym kołem ludzi, sieciami i sznurami wielki łowczy Tasfina.

1661

Wsławił się on sztuką urządzania polowań, które słynęły w całym Hindostanie.

1662

Ukryte w kniei zwierzęta od dawna zwęszyły wielką ilość ludzi, lecz za późno wyczuły groźne niebezpieczeństwo.

1663

Gdy zamierzały wyrwać się z ostępu, napotkały już wszędzie zastawy, zagrody lub wzbudzające w nich strach chorągiewki, powiewające na przeciągniętych sznurach.

1664

Zwierzęta powracały więc w głąb dżungli i miotały się bezradnie.

1665

Wkrótce powrócił im spokój, ponieważ przekonały się, że ludzie nie zbliżają się i pozostają na swoich miejscach.

1666

Trwało to jednak niedługo.

1667

Tasfin na czele swoich gości przybył na miejsce łowów.

1668

Strzelcy rozmieszczali myśliwych na wyznaczonych stanowiskach.

1669

Ukryci za ogrodzeniem z grubych belek czekali na sygnał łowczego.

1670

Tasfin przybył do Dimuru z synem.

1671

Władca ze swym następcą siedzieli w namiocie, ustawionym na grzbiecie wytresowanego do łowów słonia.

1672

Nieodstępny towarzysz królewicza — Amra wraz z nim pociągnął na łowy.

1673

Jechał na Birarze, siedząc, jak zwykle, na karku słonia.

1674

Płonął cały, z niecierpliwością oczekując rozpoczęcia łowów.

1675

Obaj chłopcy słyszeli tyle niezwykłych opowieści o polowaniu w dżungli, że uprosili maharadżę, aby ich wziął ze sobą.

1676

Słonie z jeźdźcami stały w ukryciu poza linią myśliwych.

1677

Miały wystąpić później, gdy rozpocznie się ostateczna rozgrywka.

1678

Wielki łowczy podszedł do władcy.

1679

— Wszyscy myśliwi i naganiacze są na swoich miejscach, najjaśniejszy panie! — rzekł z ukłonem.

1680

Tasfin skinął głową i z lubością słuchał czystych, potężnych dźwięków srebrnego rogu, którym z taką umiejętnością posługiwał się wielki łowczy.

1681

Dżungla odpowiedziała tysiącznym echem, niosąc sygnał od drzewa do drzewa, od uroczyszcza do ostępu, od skał do bagien, ukrytych za ścianą bambusowych zarośli.

1682

Zaczajeni, zastygli w namiętnym oczekiwaniu myśliwi długo nie słyszeli innych głosów, chociaż nagonka ruszyła już, pędząc przed sobą zwierzynę na stanowiska strzelców.

1683

Po godzinie dopiero zaczęły dobiegać okrzyki Hindusów, jazgot grzechotek i stuk pałek o drzewa.

1684

Wkrótce potem z gęstwiny zaczęły się wyrywać i migać wśród pni i krzaków wysmukłe jelenie, potężne, brunatne bawoły i czarne kadłuby dzików.

1685

Padały strzały i gasły życia mieszkańców dżungli.

1686

Tam i sam leżały już zabite pantery i lamparty, lecz nikt z myśliwych nie dojrzał jeszcze tygrysa.

1687

Wielki łowczy zatrąbił raz jeszcze.

1688

Był to krótki sygnał.

1689

Cisza, Las, NiebezpieczeństwoNatychmiast nastała dziwna cisza.

1690

Nie padały już strzały ze skrytek myśliwych.

1691

Umilkły trwożne nawoływania małp, które skacząc po wierzchołkach drzew, szczęśliwie minęły linię strzelców.

1692

Nie rozlegał się już tupot nóg uciekających zwierząt, trzask i szelest rozsuwanych i tratowanych krzaków i trzcin.

1693

Naganiacze przestali pokrzykiwać i hałasować, pędząc zwierzynę.

1694

Zaczajone, pełne drażniącego oczekiwania milczenie zaległo dżunglę.

1695

Z rzadka tylko dobiegało z daleka basowe rechotanie gibbonów.

1696

Skrzeczały lękliwie barwne cissy, przelatując nad lasem.

1697

Gdzieś w oddali, czując zdobycz, drapieżnie kwilił sęp, zawieszony wysoko pod obłokami.

1698

Drobne ptaszki, zwabione ciszą, fruwały w zaroślach i szczebiocząc, uganiały się za owadami.

1699

Dzięcioł zawzięcie bębnił dziobem w dziuplasty sęk.

1700

Wyraźnie dawał się słyszeć lekki szmer skrzydeł dużych motyli i cichy zgrzyt biegu chyżych jaszczurek śmigających w trawie.

1701

Najostrzejszy słuch nawet nie mógłby pochwycić obecności myśliwych, tłumnie zebranych naganiaczy i osaczonych przez nich zwierząt.

1702

Strzelec Fuzal, zajmujący stanowisko na wysokim drzewie, oglądał okolicę. Jego żbicze, wprawne oczy dostrzegły wkrótce coś, czego oczekiwał od dawna.

1703

PolowanieTrzciny, wyprostowane w nieruchomym powietrzu, drgnęły jednocześnie w trzech miejscach, a po chwili chylić się zaczęły bez szmeru i szelestu.

1704

Jakieś zwierzę sunęło, czołgając się w ich gąszczu nieprzeniknionym.

1705

Fuzal syknął cicho i wbijając porozumiewawczy wzrok w wielkiego łowczego, wskazał na zwartą ścianę bambusów.

1706

Ten podszedł do maharadży i w milczeniu podniósł rękę.

1707

Kornak uzbrojony w dzidę ścisnął kolanami szyję słonia.

1708

Zwierzę, nawykłe do polowań tego rodzaju, podniosło trąbę i ruszyło naprzód.

1709

Słoń chrapał cicho, niespokojnie węszył i poruszał uszami.

1710

Zbliżała się najważniejsza, najbardziej podniecająca chwila.

1711

Słoń miał wejść do zarośli i wypłoszyć z nich zaczajone tam tygrysy.

1712

Musiały wypaść z chaszczy na polanę i narazić się na kule myśliwych. Mogły jednak również skoczyć na słonia.

1713

To królewskie polowanie, grożące niebezpieczeństwem, wymaga celnego oka, zimnej krwi strzelca, a jednocześnie odwagi kornaka, sprytu i siły słonia.

1714

Władza, KolonializmDwa słonie jednocześnie podchodziły do zarośli.

1715

Na jednym z nich jechał maharadża z synem, małym Nassurem; na drugim wicekról Indii, najwyższy przedstawiciel Wielkiej Brytanii.

1716

Nikt nie wiedział, co się działo za ścianą wysokich bambusów.

1717

Zapadły w nich i zaczaiły się tygrysy.

1718

Dwa duże samce dopełzły aż do samego skraju, trzy tygrysice pozostały w tyle.

1719

Na samym niemal początku polowania naganiacze zruszyli je z legowiska, lecz tygrysy przemykały się tak ostrożnie, że Hindusi nie spostrzegli pręgowanych drapieżników.

1720

Polowanie, Zwierzęta, Strach, OgieńDotarłszy do zarośli, zwierzęta wiedziały już o wszystkim. Rozumiały, że są w matni, z trzech stron otoczone ludźmi, robiącymi straszliwy hałas. Tygrysy miały przed sobą jedyne wyjście — przeciąć polanę i na drugim końcu ukryć się w dżungli.

1721

Drapieżne zwierzęta słyszały jednak grzmiące pod lasem wystrzały, a rozdęte ich chrapy pochwytywały zapach ludzi, prochu i słoni.

1722

Węszyły niebezpieczeństwo najbardziej groźne, czające się na obszernej, odkrytej płaszczyźnie.

1723

Tygrysy wyczołgały się z zarośli i płaszcząc się w wysokiej trawie, powracały ku nagance. Skoczyć nagle, ryknąć, przerazić i przerwać się przez łańcuch osaczających je ludzi — takie były zamiary zuchwałych drapieżników.

1724

Lecz Hindusi znali się na wybiegach i odwadze tygrysów.

1725

Wiedzieli, że ani krzyki, ani trajkocące grzechotki nie odstraszą i nie wstrzymają doprowadzonych do wściekłości pręgowanych, potężnych kotów.

1726

Po krótkim sygnale rogu podpalono suchą trawę i nagromadzone stosy gałęzi.

1727

Płomienie i dym spłoszyły tygrysy.

1728

Już nie kryjąc się wcale, zawróciły nagle, ogromnymi susami dopadłszy zarośli bambusów i zaczaiły się w nich.

1729

Wyrywające się z ust naganiaczy okrzyki przerażenia wskazywały, że zbliża się chwila decydująca.

1730

Tygrysy tymczasem rozmieściły się na skraju bambusowych chaszczy.

1731

Czekały na sposobność, aby wypaść z nich i rozpierzchnąć się w różne strony.

1732

Wyciągnięte na ziemi, drżały gotowe do skoku, wbijały żółte ślepia w zbliżające się ku nim słonie, śledziły ruchy siedzących na nich ludzi i pazurami drapały ziemię.

1733

Słoń maharadży od dawna już zwęszył tygrysy. Zdawało mu się nawet, że widzi na wprost siebie dwa zaczajone drapieżniki.

1734

Zwinął więc trąbę do ciosu, nadstawił kły i szedł, niezwykle wysoko podnosząc potworne nogi.

1735

Kornak trzymał nad głową dzidę, za pomocą jej drzewca kierując słoniem, wpatrywał się w chaszcze.

1736

Maharadża z palcem na cynglu broni klęczał w palankinie, przygotowany do strzału.

1737

Słoń chrapnął nagle.

1738

Na lewo od niego rozległ się głuchy, ochrypły ryk. Huk wystrzału rozdarł ciszę, a po nim wszczęły się bezładna strzelanina, zmieszany gwar, krzyki i nawoływania.

1739

To słoń wicekróla wypłoszył tygrysy, do których oddano kilka strzałów.

1740

Przed maharadżą o kilkanaście kroków od jego słonia, podnosiły się nieruchome bambusy, w których panowała cisza.

1741

Stojący na skraju dżungli Amra z wysokości Birary widział całe polowanie.

1742

Spostrzegł wyrywające się z gąszczu tygrysy. Klasnął w dłonie, gdy wicekról celnym strzałem położył jednego z nich. Drugi padł na polanie, przeszyty kulami innych myśliwych; trzeci, rycząc i kulejąc, dopadł krzaków i znikł w nich, ścigany przez strzelców.

1743

Przyglądał się teraz słoniowi maharadży.

1744

Rozumne zwierzę coraz wolniej i ostrożniej szło ku tajemniczej gęstwinie. Wiedziało, że tygrysy nie dopuszczą go, że lada chwila wypadną, a wtedy… jedno z dwojga — będzie zmuszony stoczyć z nimi walkę lub leż posłyszy huk wystrzałów, którymi się zakończy to niebezpieczne spotkanie.

1745

Słoń, podnosząc nogi wysoko, postąpił krok, jeszcze jeden… jeszcze…

1746

W tej samej chwili z trzaskiem pochyliły się bambusy i w powietrzu mignęło długie, wspaniałe ciało tygrysa. Rycząc chrapliwie i prychając, wyciągał w skoku potężne łapy, aby wbić ostre, zakrzywione pazury w słonia, wdrapać się na jego grzbiet i zmierzyć się z najbardziej nienawistnym wrogiem — człowiekiem.

1747

Słoń nadstawił kły i wyprężył mięśnie trąby.

1748

Do walki nie doszło tym razem.

1749

Maharadża błyskawicznym ruchem podniósł karabin do ramienia, i strzelił. Kula przeszyła serce zwierza. Tygrys padł i zesztywniał od razu.

1750

Nassur z radosnym okrzykiem, porwany zapałem myśliwskim, ześlizgnął się ze słonia i podbiegł do wspaniałej zdobyczy.

1751

W tej chwili z zarośli wypadła znienacka tygrysica.

1752

Ujrzawszy chłopaka, przywarła do ziemi i wbiła w niego wściekłe źrenice.

1753

Koniec wyciągniętego ogona zwijał się kurczowo, ciało drżało, prężąc się do skoku.

1754

— Naprzód! Naprzód! — wołał kornak.

1755

Słoń, przerażony niespodziewanym napadem drapieżnika, ryczał i cofał się. Gdy kornak uderzył go dzidą, jął trząść głową i nagle zawrócił gwałtownie.

1756

Maharadża strzelił, lecz nieoczekiwany ruch słonia udaremnił jego zamiar.

1757

Kula chybiła i z szelestem siekła twarde pręty bambusów.

1758

Słoń, trzęsąc łbem i rycząc, uciekał kłusem.

1759

Amra widział skok Nassura i wypadającego z chaszczy tygrysa.

1760

Krzyknął i ścisnąwszy nogami szyję Birary, zawołał:

1761

— Prędzej! Prędzej! Naprzód!

1762

Olbrzym ruszył całym pędem.

1763

Widział wszystko, co zaszło na polowaniu, i czuł, jak należy czynić.

1764

Zaczął od tego, że pobiegł tak szybko, jak nigdy tego dotąd nie czynił.

1765

Nawet podczas owej pamiętnej ucieczki przed kulami czyhającego nań nieznanego człowieka i ścigającymi go w dżungli naganiaczami — nie dochodził do takiego rozpędu olbrzymiego, ciężkiego ciała.

Rozdział XIX. Wierni przyjaciele

1766

Zwierzęta, Pojedynek, Walka, ŚmierćRozpęd, jakiego nabrał sędziwy Birara, jego groźne trąbienie i straszliwy tupot nóg przeraziły tygrysa.

1767

Widząc przed sobą potężnego wroga, który z całą stanowczością mknął do ataku, drapieżnik w ostatniej chwili niemal już wykonywanego skoku nagle zmienił plan.

1768

Już nie zwracał uwagi na chłopaka, przycisnął się jeszcze bardziej do ziemi, wpierając w nią tylne łapy i przygotowując się do skoku wzwyż.

1769

Zamierzał jak kamień spaść słoniowi na łeb, wyszarpać mu oczy, rozedrzeć zwiniętą w kabłąk trąbę i przegryźć tętnicę.

1770

Birara w mig pochwycił te myśli zwierza i wyprostowawszy trąbę, trzymał ją pionowo, naprężywszy wszystkie mięśnie. Tygrys, rzucając się na niego, musiał spotkać tę zagrodę, a w skoku nie mógłby ani pochwycić jej, ani też ominąć.

1771

Nie zwalniając biegu, śledził każdy ruch strasznego przeciwnika, a najmniejszy skurcz jego pręgowanej skóry lub drganie ogona nie uszło jego uwagi.

1772

Nie wątpił, że tygrys skoczy ku niemu, że oczekuje go krwawa rozprawa, i że od jego zwycięstwa zależeć będzie życie Amry i Nassura, stojącego tak nieruchomo, jak gdyby skamieniał w bezmiernym przerażeniu.

1773

Wreszcie Birara zaczął zwalniać bieg. Jeszcze wyżej podniósłszy uszy i rycząc groźnie, szedł naprzód przygotowany do bitwy.

1774

Zaledwie kilka kroków oddzielało go od tygrysa, gdy Amra, ślizgnąwszy się po boku słonia, zeskoczył i stanął tuż przed królewiczem. W ręku małego Hindusa błysnęła „kora” — ostry, krzywy jak sierp nóż.

1775

Nie oglądając się na chłopców, Birara zasłonił ich swym ciałem i wydał krótkie trąbienie, wyzywając wroga na śmiertelny bój.

1776

Słoń i tygrys mierzyli się wzrokiem.

1777

Trwało to jedno mgnienie oka, które wydało się wszystkim wiecznością. Goście, strzelcy i słudzy maharadży nie śmieli ruszyć się z miejsca w obawie, że przyśpieszy to napad drapieżnika.

1778

Rozumiał to też i Birara. Należało zatem uprzedzić skok tygrysa i samemu przejść do ataku.

1779

Podnosząc nogi wysoko, aby móc w każdej chwili przycisnąć wroga do ziemi, słoń ruszył naprzód z przeraźliwym trąbieniem.

1780

Tygrys nie czekał dłużej i skoczył.

1781

Uderzył się piersią o wyprężoną trąbę i o mało nie spadł słoniowi pod nogi, lecz zdążył mu jeszcze wbić pazury w wargę, tuż nad kłem, drugą zaś łapą wczepić mu się w ucho.

1782

Birara otrząsnął się potężnie i szarpnął łbem.

1783

Tygrys runął na ziemię, odrywając wrogowi płat skóry i połowę ucha.

1784

Słoń nadepnął na leżącego, lecz ten wywinął się i z chrapliwym rykiem skoczył znowu.

1785

Tym razem jedną łapą dosięgnął karku olbrzyma, drugą jął szarpać mu skórę nad łopatką.

1786

Birara uczynił nagły zwrot. Napastnik stracił równowagę i obsunął się nieco.

1787

Potężna trąba ruchem błyskawicznym otoczyła go, oderwała i zakręciwszy w powietrzu, z rozmachem cisnęła o ziemię. Słoń niebywale zwinnie i szybko skoczył naprzód i przygniótł oszołomionego tygrysa przednimi nogami.

1788

Nie bacząc na rany zadawane mu pazurami drapieżnika, wpierał w niego ciężkie nogi i kołysał się z boku na bok, wtłaczając go w ziemię.

1789

Na tygrysie pękła skóra i trzeszczały kości, lecz bronił się jeszcze, ryczał, miauczał żałośnie i ponuro.

1790

Birara deptał go długo, aż nagle odskoczył i runął na słabnące zwierzę całym ciężarem ogromnego ciała.

1791

Pędzili już, wymachując dzidami i nożami, strzelcy i naganiacze, biegli myśliwi, a na ich czele śpieszył do uratowanego syna — drżący z przerażenia, wzruszony Tasfin.

1792

Dopadł wreszcie Nassura, tulił go do piersi, całował i płakał z radości.

1793

Po chwili objął Amrę i rzekł:

1794

— Będziesz dla mnie drugim synem za to, żeś stanął w obronie królewicza!

1795

Goście nie szczędzili pochwał małemu kornakowi i zachwycali się jego bohaterstwem i wiernością.

1796

Hindusi dobili tygrysa i pomogli wstać Birarze.

1797

Słoń wyglądał strasznie.

1798

Cały bok, niby szkarłatnym płaszczem, miał okryty posoką. Zerwana skóra zwisała mu dwiema grubymi szmatami. Z pyska sączyła mu się krew i mieszała z pianą.

1799

Słoń chwiał się na nogach i oddychał ze świstem.

1800

Walka pochłonęła wszystkie siły jego i wyczerpała go do reszty.

1801

Wkrótce straszliwy, rozdzierający kaszel począł nim wstrząsać, a krew coraz obficiej płynęła z rozdartej wargi i paszczy.

1802

Parskał i dusił się, potrząsając zranionym łbem; po chwili uspokoił się jednak trochę.

1803

Wzrok jego padł na leżącego wroga. Podszedł do niego, ostrożnie obwąchał i nagle silnym uderzeniem nogi zmiażdżył tygrysowi głowę.

1804

Oglądając się na niego, odszedł i podniósłszy łeb, zatrąbił donośnie.

1805

LekarzFuzal naprędce zrobił mu opatrunek.

1806

Naganiacze przynieśli wodę w skórzanych workach; obmyto Birarze rany i zalepiono pajęczyną, aby zatamować krew.

1807

Birara słaniał się i zataczał, gdy prowadzono do domu.

1808

Słabnął szybko, więc musiano wziąć go pomiędzy dwa inne słonie, które podtrzymywały rannego biedaka, przyciskając się do niego bokami.

1809

Długo i powoli odbywał się ten pochód.

1810

Tasfin z gośćmi odjechał naprzód od dawna. Tuż za nim podążyła świta, strzelcy i słudzy pałacowi.

1811

Przed rannym, słabym Birarą szli Amra i Nassur, rozmawiając o wypadkach tego dnia.

1812

— Byłeś mi przyjacielem, teraz jesteś bratem… — rzekł nagle Nassur. — Cały nasz naród będzie uwielbiał ciebie, boś bronił syna ich władcy!

1813

— Królewiczu — odparł cichym głosem Amra — uczyniłbym to samo, gdybyś był synem wieśniaka znad Irawadi, Narbady lub naszej mętnej Tapti!

1814

Birara słyszał głosy chłopaków, chociaż nie widział ich.

1815

Miał opuszczone powieki, lecz, gdy je podnosił, ogarniał wzrokiem te drogie dla niego istoty. W oczach słonia zapalały się gorące ognie przywiązania i radości. Słabym głosem pomrukiwał i znowu zamykał oczy.

1816

Doszli wreszcie do łąki za ogrodem pałacowym.

1817

Odprowadzono słonia do chlewu, gdzie z bolesnym jękiem położył się natychmiast i leżał wyczerpany śmiertelnie.

1818

Wkrótce przyszli do niego Amra z Fuzalem i przyprowadzili ze sobą znachora wprawnego w leczeniu zwierząt.

1819

Amra, przemawiając łagodnie, zmusił słonia, aby wstał.

1820

Odprowadzono go do rzeki, gdzie obmyto starannie i zbadano rany.

1821

Miały straszliwy wygląd.

1822

Oderwane ucho i poszarpana skóra na karku, pysku, boku i nogach ropieć już zaczynała. Dreszcze wstrząsały Birarą, a kaszel dokuczał mu nieustannie i wywoływał krwotok z gardła.

1823

Zadana niegdyś kulą, a zabliźniona już rana otwarła się i krwawiła.

1824

Słoń rzęził i oddychał porywczo, wydając jęki i skamlanie płaczliwe.

1825

Nałożono mu jakieś leki z ziół, dano do wypicia cały kubeł gorzkiego wywaru zaprawionego solą i czerwonym proszkiem pieprzu, zmieszanego z imbirem.

1826

Po obandażowaniu odprowadzono go do chlewa, gdzie słoń położył się na świeżej trawie, mając w pobliżu wodę i duży kosz bananów.

1827

Pięć dni leżał Birara w gorączce, cierpiał i borykał się ze śmiercią.

1828

Czuł, że siły z dniem każdym go opuszczają, lecz nie czuł lęku ani tęsknoty. Serce jego biło radośnie, bo widział przy sobie Amrę i Nassura, a nawet sam maharadża kilka razy odwiedził chorego słonia.

1829

Patrząc na niego ze współczuciem Tasfin kazał Fuzalowi, aby nałożył mu na zdrowy kieł złote kółko z napisem:

1830

Słoniowi Birarze za wierną przyjaźń od maharadży Satpury

1831

Słoń długo chorował, lecz znachor nie tracił nadziei i leczył go starannie, mając obiecaną sutą nagrodę z kancelarii pałacowej.

1832

Znał się on na rzeczy i zaleczył rany Birary.

1833

Nie mógł tylko dać sobie rady z upadkiem sił starego słonia.

1834

Sędziwy olbrzym leżał całymi dniami i zaledwie na krótko wychodził na łąkę, aby wygrzać się na słońcu lub użyć kąpieli w rzece.

1835

Minął miesiąc prawie, zanim Birara mógł chodzić po łące, a nawet zaglądać do „wąwozu przyjaźni”, gdzie chłopcy po dawnemu palili ognisko i gwarzyli bez krępującej etykiety dworskiej.

1836

Długie wystawanie na jednym miejscu nużyło Birarę, więc kładł się przed ogniskiem i cicho mrucząc, łagodnymi oczami przyglądał się chłopakom.

1837

Był słaby i bezradny, lecz w sercu czuł niegasnącą radość i szczęście ciche i spokojne niby pogodny zachód słońca.

1838

Pewnego razu uderzyło go coś w wyglądzie Amry i w dźwięku jego głosu, gdy chłopak mówił do Nassura:

1839

— Teraz Birara jest zdrowszy i silniejszy, mogę odwiedzić rodziców. Jutro pojadę do Suratu, bo czekają tam na mnie od dawna…

1840

— Nie pozostawaj tam długo, bracie… — rzekł królewicz.

1841

— Jadę do ojca i matki, królewiczu! Wyglądają mnie małe siostrzyczki! — szepnął z wyrzutem Amra. — Jestem ich synem i bratem…

1842

Nassur spuścił oczy i westchnął.

1843

— No, tak… prawda… — odparł cicho — zapomniałem!

1844

Leżący Birara podniósł się nagle i z głośnym jękiem stanął.

1845

Zajrzał w oczy chłopakom i drgnął.

1846

Przesunęło się przed nim jemu tylko znane widmo rozłąki.

1847

Zaczął tupać i chrząkać trwożnie.

1848

— Co ci jest, staruszku? — spytał Amra.

1849

Słoń objął go trąbą, chuchnął na niego i posadził sobie na kark.

1850

— Cóż dalej? — zaśmiał się chłopak, ze zdumieniem patrząc na Nassura.

1851

Birara podstawił mu trąbę i kolano, aby zszedł na ziemię, a sam postąpił kilka kroków naprzód i powrócił, bacznie przyglądając się kornakowi.

1852

— Ach! — zawołał Amra. — Zdaje mi się, że stary zrozumiał, iż odjeżdżam i chce nam powiedzieć, że może mnie zawieźć do domu… Czy pozwolisz królewiczu, abym zabrał go ze sobą? W domu wszyscy będą się z tego cieszyli… Tyle lat żyliśmy razem z Birarą!

1853

Nassur natychmiast się zgodził i rzekł:

1854

— A weź też ze sobą wierzchowca! Wsiądziesz na niego, gdy Birara się znuży.

1855

— Dziękuję! — zawołał Amra. — Jutro wyruszę, królewiczu!

1856

Uścisnęli sobie dłonie i poszli do pałacu.

1857

Uspokojony nagle Birara szedł za nimi, pomrukując łagodnie.

1858

Zdawało się, że nuci jakąś piosenkę…

Rozdział XX. Odwiedziny

1859

Mieszkańcy wiosek położonych pomiędzy Użżainem a Suratem wybiegali z chat i przyglądali się ciekawie niezwykłemu pochodowi.

1860

Zwierzę, StarośćNa czele szedł, kulejąc z lekka, stary słoń.

1861

Że miał poza sobą długi korowód lat, to w mig poznawali Hindusi, gdyż na końcu ogona słonia srebrzyła się długa siwa szczecina, takież włosy rosły mu na dolnej wardze, a skóra tworzyła potwornie grube fałdy na bokach i biodrach.

1862

Na karku sędziwego zwierzęcia jechał mały chłopiec w białym ubraniu i czarnej czapeczce ze złotym galonem.

1863

Słoń wywijał ogonem, prychał, pomrukiwał i szedł ciężkim truchtem, podnosząc obłoki kurzu.

1864

Z tyłu jechało na mułach dwóch pachołków pałacowych, prowadząc osiodłanego konia i dwa inne, obarczone worami wypchanymi suto.

1865

Najbardziej jednak budziło podziw coś innego. Oto słoń miał jeden kieł złamany, na drugim zaś widniał szeroki, złoty pierścień.

1866

Był to Birara, niosący na sobie swego ulubionego kornaka.

1867

Amra, wyjeżdżając z pałacu, wsiadł na konia, aby nie nużyć starego przyjaciela.

1868

Słoń jednak zaczął tupać, trąbić, chrząkać trwożnie, żądając, aby chłopak wsiadł mu na kark. Wtedy od razu się uspokoił i raźnym krokiem ruszył w drogę.

1869

Amra robił częste popasy, aby dać wypoczynek starowinie, więc powoli posuwał się naprzód.

1870

Birara już rozumiał, że powracają na Tapti, co cieszyło go niezmiernie.

1871

Spieszył się, jak mógł, dreptał ochoczo, sapiąc i mrucząc. Droga jednak wspinać się wkrótce zaczęła na zbocza gór.

1872

Birara szedł już wolniej, przystawał co chwila, aby odetchnąć, i dreptał dalej.

1873

Przy każdej próbie kornaka, ażeby zejść z niego i wsiąść na konia, chrząkał gniewnie, z powrotem wsadzał go sobie na grzbiet i szedł dalej, udając, że nie czuje zmęczenia.

1874

Przejście od stolicy do rzeki zabrało im trzy dni.

1875

Ujrzawszy Tapti, Birara jął porykiwać radośnie i kilka razy machnął trąbą, jak gdyby chciał powiedzieć:

1876

— No, teraz jesteśmy już w domu!

1877

Wykąpawszy się i posiliwszy znakomicie, słoń szedł pewniejszym już krokiem.

1878

Przypominał sobie niemal każde drzewo, każdą ścieżkę, odbiegającą od okrytej kurzem drogi i ginącą w dżungli. Cieszył się, poznając dobrze mu znane miejsca i, zdawało się, że z krokiem każdym powracają mu siły.

1879

Pomachiwał ogonem bez przerwy, wywijał trąbą, a małe oczki świeciły mu się radośnie i figlarnie.

1880

Czuł się w tak wybornym humorze, że schwycił nawet i pociągnął za ogon muła, który ośmielił się wyprzedzić go niebacznie.

1881

Wędrowali tak jeszcze przez dzień cały i zanocowali w małej wiosce, położonej niedaleko Suratu.

1882

Teraz dziwny niepokój jął ogarniać słonia. Chodził, niecierpliwie spoglądając w ciemne niebo, i wzdychał. Nie tknął jedzenia i wody, bo nie chciał zejść z drogi, raz po raz wyciągając trąbę w stronę miasta i węsząc.

1883

Ledwie spostrzegł świt, zaczął trąbić głośno, budząc Amrę i pachołków maharadży.

1884

Tupał natarczywie, śpiesząc się w dalszą drogę.

1885

Ruszyli więc i doszli wreszcie do miejsca, gdzie dawniej stała chata Warory.

1886

Teraz nie było jej już, a na tym samym miejscu zielenił się łan prosa, dochodząc aż do skraju drogi.

1887

Wypytawszy sąsiadów, Amra dowiedział się, że rodzina jego przeniosła się na drugi brzeg Tapti.

1888

Przez rzekę szedł prom.

1889

Bogactwo, Praca, SługaPrzeprawiwszy się, podjechali do dużego, nowego domu.

1890

Wysokie podmurowanie z czerwonych kamieni i ściany ze złocistych, świeżych desek nadawały okazały wygląd siedzibie Warory i Sonczy.

1891

Kaleka nie trudnił się już snycerstwem, a i matka Amry miała teraz mniej pracy. Zastępowała ją bowiem służąca, krzątająca się dokoła domu, w polu zaś pracowało aż trzech robotników, wynajętych przez Warorę.

1892

Do niedawna jeszcze biedni wieśniacy teraz żyli dostatnio i spokojnie.

1893

Na spotkanie brata wybiegły uradowane Hubli i Radżori, rzucając mu się na szyję.

1894

W obszernej sieni matka porwała chłopca w objęcia i długo tuliła go do piersi. Przez łzy spoglądała na syna z dumą i wdzięcznością, wiedząc, że on to był źródłem dobrobytu całej rodziny.

1895

Wszedłszy do domu, Amra powitał ojca.

1896

Pozostawiwszy sobie wierzchowca, chłopak wyprawił do Użżainu sługi z mułami i końmi, po czym rozgościł się w domu na dobre.

1897

— Przyjechałem do was na całe dwa tygodnie! — mówił do ojca, rozglądając się po nowej siedzibie.

1898

Wszyscy się cieszyli z przyjazdu Amry i podziwiali piękne upominki, które kupił dla nich w stolicy białych sahibów, a również wspaniałe dary przysłane przez maharadżę rodzinie przyjaciela i obrońcy swego syna.

1899

Birara długo nie mógł się przyzwyczaić do nowego miejsca, lecz zrozumiał w końcu, że odtąd ma pozostać w bambusowej zagrodzie, gdzie przynoszono mu świeżą paszę, banany, mango i wiązanki trzciny cukrowej.

1900

Cieszyło go, że jak zwykle mógł chodzić codziennie do rzeki i kąpać się razem z Amrą, prychając i polewając się wodą.

1901

Czuł się teraz znacznie silniejszy i weselszy.

1902

Po południu wsadzał sobie na grzbiet Amrę i dziewczynki.

1903

Wychodzili poza wioskę i zapuszczali się do dżungli.

1904

Birara zrywał tam młode gałązki i drzemał w cieniu drzew.

1905

Dzieci bawiły się wesoło. Gdy znużone siadały koło Birary, Amra opowiadał siostrzyczkom o życiu w pałacu królewskim, a stary słoń przez sen pomrukiwał znacząco i kiwał głową.

1906

Być może, że rozumiał słowa chłopaka i potwierdzał je, gdyż i sam coś niecoś wiedział już i doświadczył z tego życia w stolicy Satpury.

1907

Jednak najciekawsze chwile przeżywali wieczorami w rodzinnym gronie.

1908

Usiadłszy na otwartej werandzie, słuchali opowiadania Amry.

1909

Rodzice ze wzruszeniem dowiedzieli się, że chociaż upłynęło tak mało czasu, mały Amra i stary Birara przeżyli już bardzo wiele przygód — radosnych i ciężkich.

1910

Słoń stał przed werandą z opuszczoną głową. Od czasu do czasu poruszał jednak uszami i wydawał urywane pomruki lub głębokie westchnienia.

1911

Domyślał się, o czym opowiada mały kornak, a słysząc swoje imię, podnosił uszy i węszył.

1912

Spostrzegłszy, że rodzina przygotowuje się do snu, mruczał coraz głośniej, domagając się garści soli, do której przyzwyczaił się był w Użżainie.

1913

Pewnego razu Amra wybrał się do Suratu, aby zapytać na poczcie o list od Nassura, ponieważ jedyny listonosz, jednooki Daltra, ciężko zapadł na zdrowiu.

1914

Za chłopakiem, jak zwykle, kroczył nieodstępny słoń, potrząsał głową i mruczał cichutko.

1915

Powracając z miasta, na moście przerzuconym przez Tapti Amra spotkał wóz, w którym jechał nieznajomy Anglik i stary Hindus siedzący obok furmana na koźle.

1916

Mijali właśnie powóz, gdy nagle Birara stanął i wyciągając trąbę, począł głośno węszyć.

1917

— Chodź, staruszku! — popędzał go chłopak. — W domu czekają na nas z obiadem.

1918

Słoń nie ruszał się jednak i coraz hałaśliwiej i głębiej wciągał powietrze.

1919

Przed bystrym wzrokiem Amry nie mogło się ukryć nagłe zmieszanie Hindusa.

1920

Ten zaś, starając się nie patrzeć na Birarę, pochylił się do ucha Anglika i szepnął:

1921

— Sahibie, widzisz tego słonia? To ten sam, którego postrzeliłeś nad jarem w dżungli Halirab… Boję się, czy nie poznał ciebie, sahibie…

1922

— Bredzisz, stary Guarra! — zaśmiał się biały człowiek. — Strzelałem do dzikiego słonia, a ten jest oswojony… Co ci przyszło do głowy?

1923

Stary panikis westchnął i już usta otworzył, aby odpowiedzieć, gdy nagle zaszedł nieoczekiwany wypadek.

1924

Słoń, z groźnym, basowym rykiem runął na wóz, przewrócił go piersią i porwał Hindusa. Już podniósł go nad głową, aby uderzyć z rozmachem o pomost, gdy rozległ się głos Amry:

1925

— Birara, zostaw w spokoju tego człowieka!

1926

Olbrzymie zwierzę wahało się przez chwilę.

1927

Wspomnienia bolesne i ciężkie miotały się w jego głowie, a w sercu rozgorzała paląca żądza zemsty.

1928

Poznał panikisa, bo przecież trzymał go już raz w uścisku swej trąby, obwąchiwał leżącego na ziemi wroga, trącał go nogami. Darował mu życie, a on (Birara nie wątpił, że to był właśnie Guarra) zranił go czymś strasznym i palącym, co groźnie i ponuro gwiżdże, przeszywając powietrze.

1929

— Birara… Birara! — brzmiał pełen wyrzutu, uspakajający głos kornaka.

1930

Słoń chrapnął niemal z rozpaczą i postawił Hindusa przed sobą, bacznie mu się przyglądając.

1931

Do Amry szybkim krokiem podszedł oburzony Anglik.

1932

— Odpowiesz przed sądem za napad słonia na mój powóz i tego człowieka! — zawołał z gniewem, zaciskając pięści.

1933

Amra nic nie odpowiedział. Przyglądał się tym ludziom, których nigdy w swym życiu nie spotykał, a których poznał słoń. Chłopak domyślił się, że mądry Birara powiązał tych nieznajomych, przypadkowo spotkanych ludzi z bliznami na swym starym ciele. Niezawodnie byli to ci, którzy w swoim czasie skrzywdzili go i zadali mu ból.

1934

Uwagi jego nie uszło zmieszanie i strach Hindusa. Doszły go też słowa Anglika. Nie wątpił, że Birara poznał swoich wrogów.

1935

Tymczasem zniecierpliwiony Anglik brutalnie szarpnął chłopaka za ramię.

1936

— Jak się nazywasz, szczeniaku? — zapytał, z gniewem patrząc w spokojną twarz kornaka. — Guarra, powtórz mu w waszej mowie, o co go pytam!

1937

Amra podniósł głowę i odparł po angielsku:

1938

— Zrozumiałem, co pan mówił do mnie… i do Guarry…

1939

— Dlaczegóż więc nie odpowiadasz? — irytował się Anglik.

1940

Chłopak wzruszył ramionami i spojrzał z pogardą na białego człowieka.

1941

— Owszem, odpowiedziałbym natychmiast, gdyby mnie pan nie zaczął szarpać — mruknął. — Zresztą odpowiem może, lecz przedtem muszę pomówić z człowiekiem, którego pan nazwał Guarrą.

1942

Stanąwszy z Hindusem na uboczu, spytał go:

1943

— Czyżbyś nie znał tego starego słonia ze złotą obrączką na kle?

1944

— Wtedy… nie miał jeszcze obrączki!… — wyrwało się tropicielowi.

1945

— Wtedy? — powtórzył Amra. — A kiedyż to było, dobry człowieku?

1946

Guarra spuścił oczy i milczał.

1947

Chłopiec uśmiechnął się nieznacznie i rzekł cicho:

1948

— Nie staraj się tylko bracie, kłamać, bo ci się to nie uda!! Wiem, przecież, że w Satpurze wszyscy słyszeli o Birarze. Powiedz więc szczerą prawdę, bo inaczej będę zmuszony napisać do maharadży, aby kazał cię stawić przed sobą…

1949

Stary tropiciel padł na kolana przed małym kornakiem i przyznał się do winy, nic już nie ukrywając.

1950

Wysłuchawszy tego opowiadania, Amra podszedł do Anglika i powiedział dobitnym głosem:

1951

— Pan strzelał i zranił słonia królewicza Nassura, chociaż o jego ucieczce wszyscy w kraju byli powiadomieni. Nie chcę narazić pana na przykrą rozmowę z władcą Satpury, bo nic to już nie pomoże biednemu Birarze. Starowina z pewnością niedługo już pociągnie… Niech więc sahib będzie wdzięczny, że za ranę Birary przypłacił pan tylko złamanym kołem, no, i dla uspokojenia swego gniewu może pan nawymyślać panikisowi, że kazał panu zapłacić sobie za strzał do oswojonego, starego, szlachetnego słonia… Ha, ha, ha!

1952

— Jak śmiesz drwić ze mnie?! — wybuchnął Anglik. — Jak się nazywasz?

1953

— Amra, syn Warory z Suratu, lecz w stolicy maharadży nadano mi inny… tytuł! — mówił chłopak.

1954

— Tytuł? — zdziwił się Anglik.

1955

— Nazwano mnie tam „bratem królewicza”! — zakończył Amra i dumnie spojrzał na białego człowieka.

1956

Widząc, że zmieszany cudzoziemiec milczy, Amra skinął mu głową i odszedł.

1957

W ślad za nim ruszył też Birara, wciąż się jednak oglądając i mrucząc bez przerwy.

1958

Z pewnością — klął lub drwił.

1959

W tej samej chwili chłopak wydobył z kieszeni tabliczkę czekolady i ułamawszy kawałek, dał go Birarze.

1960

Słoń zaczął chrupać i cmokać głośno, aż przełknął przysmak i chrząknął figlarnie.

1961

Posłyszawszy głos Birary, Amra się roześmiał, był bowiem przekonany, że starowina wypowiedział mniej więcej taką myśl:

1962

— A tośmy im zadali bobu[41]! Co?!

1963

Chłopak zajrzał w roziskrzone oczy słonia i parsknął głośnym śmiechem.

Rozdział XXI. Ostatnia wyprawa

1964

Zaledwie kilka dni pozostawało już do odjazdu Amry.

1965

Matka popłakiwała na tę myśl, a siostrzyczki — Hubli i Radżori chodziły strapione.

1966

Nawet dawny wojak — kulawy Warora, wzdychał po kryjomu.

1967

Dzień rozłąki zbliżał się jednak nieubłaganie.

1968

Nassur stanowczo żądał powrotu przyjaciela.

1969

Wyczuł to też Birara i nagle niepokoić się zaczął.

1970

Co chwila podnosił uszy, węszył i prychał. Chwilami jednak stał nieruchomy i niezwykle smutny, a westchnienia coraz częściej wyrywały mu się z szerokiej piersi.

1971

Spostrzegłszy to, Amra podszedł do niego i klepiąc go po trąbie, szepnął:

1972

— Już czas na nas, staruszku! Za parę dni ruszymy w drogę, na twoją łąkę, do „wąwozu przyjaźni”!

1973

Słoń objął chłopaka, przycisnął go do siebie i dmuchał gorącym oddechem, mrucząc cicho, bardzo cicho, a z niewymownym smutkiem.

1974

Gdyby Amra mógł zrozumieć głos starego przyjaciela, zapłakałby gorzko.

1975

Niewesoła bowiem myśl zaprzątała mózg sędziwego Birary.

1976

Opowiadał swemu kornakowi, że żyje już bardzo długo, o, bardzo! Że ma sterane ciało i zbolałe kości roboczego słonia, że siły opuszczają go i że nie dojdzie już do Użżainu, nie zobaczy więcej ani łąki nad rzeką, ani wąwozu i nie posłyszy nigdy głosu Nassura, bo… bo…

1977

Nie mógł dokończyć swej myśli Birara.

1978

Być może, bał się tego, a może sam nie wiedział, jak potrafiłby wyjaśnić sobie nurtujące go przeczucie, wiedział tylko, że coraz częściej czarna, nieprzenikniona zasłona opada mu na oczy, a serce bić przestaje. Niemy, głuchy i ślepy czuł się bardzo bezradny i bezsilny bezmiernie, strwożony czymś nieznanym, co szybowało wokół, ni to nocny ptak tajemniczy, ni to duża ćma bezszelestna.

1979

Amra nie rozumiał znaczenia pomruków i westchnień słonia.

1980

W przeddzień odjazdu przygotowywał się do drogi. Z pomocą parobka wykąpał wierzchowca, opatrzył siodło, uzdę i sprawdził, czy mocno się trzymają podkowy.

1981

Dawniej, gdy chłopak krzątał się po zagrodzie, Birara zwykle stał i patrzał na niego spokojnie lub nawet drzemał, ufny, że nie opuści go już nigdy mały, kochany kornak.

1982

Teraz słoń nie odstępował go na krok, dreptał za nim i chuchał na niego, od czasu do czasu dotykając go trąbą.

1983

— Co powiesz, starowinko? — pytał chłopak, uśmiechając się do niego.

1984

Birara wpatrywał się w niego smutnymi, łzawiącymi się oczyma i wzdychał.

1985

— Dolega ci co? — dopytywał się Amra, głaszcząc przyjaciela.

1986

Słoń smutnie opuścił głowę, zwiesił trąbę i przymknął oczy.

1987

Bał się, widać, żeby mały kornak nie zrozumiał przyczyny jego niepokoju.

1988

Burza, ŻywiołyPrzed zachodem słońca niebo powlokło się czarnymi chmurami.

1989

Gdzieś daleko jeszcze przewalały się i toczyły nad światem głuche odgłosy grzmotów.

1990

Chwilami zalatywały porywcze podmuchy wiatru.

1991

Zdążała burza — ta straszna, wściekła burza podzwrotnikowa, pełna zgiełku i zgrozy.

1992

Blade, chyże węże błyskawic ślizgały się po niebie.

1993

Prąd rzeki okrył się zmarszczkami, zaszeleściły żałośnie trzciny nadbrzeżne i chylić się poczęły wierzchołki drzew.

1994

Wieśniacy w popłochu zamykali z pola. Grubymi matami zasłaniano okna w domach i zasuwano lekkie drzwi sklecone z bambusowych prętów.

1995

Bydło z rykiem biegło do chlewów i zagród.

1996

Psy wyły ponuro, kryjąc się pod domami.

1997

Rozlegały się trwożne głosy ptactwa lecącego z pól i znad rzeki, aby się schronić do dżungli.

1998

Tylko ogromne sępy wisiały pod chmurami, kreśląc w wyżynie szerokie koła i wydając ostry, drapieżny skwir.

1999

Skrzypiały ciężkie wozy hinduskie naładowane drzewem, kamieniami i baryłkami cementu.

2000

Hindusi, klaszcząc biczami i klnąc, poganiali leniwe, powolne bawoły, aby przed ulewą dotrzeć do Suratu.

2001

Z portu dobiegał głuchy ryk syreny okrętowej.

2002

Wszystkie te dźwięki w jednej chwili utonęły w huku pioruna.

2003

Rozdarł on czarne chmury ognistym zygzakiem i spadł w dżungli, gdzie natychmiast podniósł się słup dymu, a na jego tle pląsać jęły szkarłatne języki płomieni.

2004

Jeden po drugim biły ogniste strzały. Padały do morza, uderzały w stare, zbutwiałe mahonie, omszałe palisandry i palmy kokosowe lub biły raz po raz w czerwone skały ciągnące się na południu.

2005

Wicher zrywał liście i gałęzie, a nabierając coraz większego rozpędu i siły, łamał wysokie piony i strącał ich korony na ziemię.

2006

Skrzypiały okiennice i krokwie domów. Ze strzech padały zerwane gonty, słoma i trzciny, miotały się i niby sztandary powiewały maty okien i werand.

2007

Powietrzne trąby podnosiły kurzawę na drogach i mknęły, zgrzytając i gwiżdżąc.

2008

Wzburzona rzeka pluskała coraz głośniej i złośliwiej, a wstrzymywana w swym biegu występowała z brzegów, podmywała krzaki i porywała małe kładki, na których wieśniaczki prały bieliznę.

2009

Morze, smagane wichrem, rozszalało się i okryło się białymi czubami mknących bałwanów. Rozbijały się one i rozpryskiwały o mur wybrzeża portowego, za miastem zaś z sykiem wybiegały na mielizny, wyrzucając na piasek muszle i czarne wodorosty.

2010

Zgiełk, huk, zgrzyt i ryk zwichrzyły się nad ziemią.

2011

Chyliły się i skrzypiały drzewa na bulwarach miasteczka.

2012

Rybacy wciągali łodzie na brzeg i uwiązywali je do ciężkich kamieni.

2013

Biali mieszkańcy portu szczelnie zamykali okna i opuszczali żaluzje, aby nie widzieć oślepiających węży piorunów.

2014

Wreszcie spadła ulewa.

2015

Strugi wody runęły na ziemię, zamieniły drogę i ulice w burzliwe potoki, wypełniły koryto Tapti, aż wylała na okoliczne pola, zagrażając chatom stojącym w nizinach.

2016

Amra z rodziną ukrył się w głębi domu. Birara stał pod wystającą strzechą, gdzie nie dosięgał go deszcz.

2017

Nagle od strony miasta dobiegły trwożne głosy dzwonów. Jęczały coraz donośniej, siejąc trwogę i zgrozę.

2018

— Pożar… — szepnął Warora, spojrzawszy na syna.

2019

Ten wybiegł na werandę, gdzie wicher wnet szarpać go zaczął i szamotać się z nim.

2020

Mrok już zapadł, tym głębszy i czarniejszy, iż chmury okryły niebo nieprzeniknioną płachtą.

2021

Nad miastem, rozświetlając się, to znów przygasając, miotała się łuna.

2022

„Pożar! — pomyślał Amra. — Dzwonią na ratunek!”

2023

Ta myśl mignęła mu wtedy, gdy już dopadał Birary.

2024

— Stary, mój stary, prędzej, prędzej! — mówił chłopiec, opierając nogę o podstawioną mu trąbę i wskakując na grzbiet słonia.

2025

Birara, otrząsając się i prychając co chwila, podreptał ku miastu.

2026

Dojechawszy do placyku, Amra ujrzał ludzi biegnących w popłochu.

2027

— Ochronka[42] się pali! Piorun uderzył w trzcinowy dach! — wołano ze wszystkich stron.

2028

Chłopak ścisnął kolanami szyję słonia i szybko ruszył naprzód.

2029

Bywał w ochronce, którą założyły białe zakonnice.

2030

Miał tam niegdyś przyjaciół — dwu chłopaków, synków sąsiadki — wdowy Rusy.

2031

Przybył na miejsce pożaru i przeraził się. Płomienie ogarniały prawie cały budynek. Buchające ogniem żagwie[43] z wyciem latały w powietrzu, snopy iskier unosiły się ku niebu. Ogień z rykiem i świstem pożerał drewnianą, lekką budowlę.

2032

Gromadka dzieci, które wybiegły z palącej się ochronki, z płaczem tuliła się do sióstr zakonnych.

2033

Jacyś ludzie polewali z sikawki płonącą strzechę i ścianę, lecz cóż to znaczyło dla rozszalałego, ognistego żywiołu?! Obłoki pary znikały w rozpalonym powietrzu. Lada chwila mogły się zawalić belki pułapu.

2034

— Ratujcie! Ratujcie! — rozległ się nagle przeraźliwy, brzmiący zgrozą głos jednej z zakonnic. — W prawej części domu pozostały dwie chore dziewczynki! Ratujcie! Bóg wam dopomoże i wynagrodzi!

2035

Kilku mężczyzn rzuciło się ku wejściu, lecz opaleni, oślepieni buchającym żarem cofnęli się, zasłaniając rękami twarze.

2036

— Ratujcie! Ratujcie! — przeszywało zgiełk jękliwe zawodzenie mniszki.

2037

Amra pochylił się słoniowi do ucha i szepnął:

2038

— Naprzód, Birara! Uderz piersią o róg budynku!…

2039

Słoń chrapnął i cofnął się o krok. Wahał się jeszcze, lecz usłyszawszy ponownie głos kornaka, sapiąc głośno i porykując trwożnie, pobiegł kłusem.

2040

Amra, przyciskając się do grzbietu Birary, nadawał mu potrzebny kierunek.

2041

Olbrzym, nabrawszy rozpędu, szybko zawrócił i przebiegając koło płonącego domu, bokiem zawadził o róg domu, uderzył piersią w cienkie belki i szybko odbiegł.

2042

Na chłopaku zadymiła się koszula i zwinęły się opalone włosy. Słoń prychał i mruczał, bo miał sparzoną skórę na łbie i grzbiecie.

2043

Ofiarność ich i odwaga nie poszły jednak na marne.

2044

Od ciosu olbrzymiego zwierza odpadły deski i belki ściany i odkryły wnętrze.

2045

Dwóch Hindusów natychmiast wbiegło do izby i wyniosło nieprzytomne od obłędnego strachu dzieci.

2046

Widząc, że nie mają nic więcej do roboty, gdyż ogień ogarnął już był cały budynek, Amra ruszył z powrotem ku domowi.

2047

Na moście słoń przystanął i jak gdyby się zamyślił na chwilę. Z cichym jękiem poszedł jednak dalej.

2048

Ulewa ustała. Burza ucichła. Czarne chmury znikały na niebie.

2049

Noc, Gwiazda, Księżyc, DeszczWyjrzały gwiazdy — bliskie i rozjaśnione. Spoza dżungli wypływał księżyc niezwykle jaskrawy, jak gdyby obmyty strugami deszczu.

2050

Birara ślizgał się na mokrej drodze i potykał, brnąc po kałużach.

2051

Doszli do promu, więc Amra zamierzał zejść na ziemię, aby odnaleźć przewoźnika, lecz słoń ostrożnie przytrzymał go za nogę.

2052

Podniósłszy trąbę i cicho, ostrożnie stąpając, skierował się w stronę dżungli.

2053

— Dokąd idziesz, staruszku? — zapytał go chłopak.

2054

Jak gdyby skradając się i oddychając bezdźwięcznie, Birara szedł wprost przed siebie. Skręcił do przetrzebionej od dawna dżungli znaną mu boczną ścieżyną.

2055

Amra natychmiast przypomniał sobie okolicę.

2056

„Przed rokiem jechaliśmy tędy na porębę…” — pomyślał.

2057

Słoń szedł powolnym, lecz pewnym krokiem.

2058

Nie wydawał żadnych dźwięków i, zdawało się, zapomniał o kornaku, którego niósł na grzbiecie.

2059

Było coś uroczystego i tajemniczego w tym milczącym pochodzie nocnym.

2060

Las, Cmentarz, Rośliny, Zwierzęta, KolonializmBirara szedł przez znane mu cmentarzysko leśne.

2061

Leżały tu nędzne, smutne szczątki wspaniałej przed laty i potężnej dżungli.

2062

Tymczasem jakież wspaniałe niegdyś i bujne płynęło tu życie?!

2063

Przez chaszcze torowały sobie drogę stada słoni.

2064

Rogate gaury, lekkonogie, śmigłe jelenie i łanie przekładały racicami ścieżki w zaroślach, aby dojść do brzegu morza i lizać okryte solą kamienie.

2065

Za nimi, czając się w pogmatwanej sieci traw i trzcin, czołgały się chciwe tygrysy i zwinne lamparty, tropiące zdobycz.

2066

Ileż to krwawych spotkań, walk, rozpaczy porażki i triumfu zwycięstwa widziały wznoszące się tu niedawno olbrzymy leśne, opowiadające niebu poszumem swych koron o dziejach mrocznej dżungli.

2067

Ileż to zwierząt i ptaków przebiegało i przelatywało przez wyrąbane, popalone ostępy i uroczyszcza kniei? Gdzież ukryły się one teraz?

2068

Być może odbiegły daleko, wypłoszone hałasem powstającego miasta portowego, przeniosły się aż hen, na uskoki Himalajów albo legły na tej ziemi, w proch się już rozsypały, wytępione nieznającą litości ręką Europejczyka?

2069

Jedna tylko dżungla znała prawdę, lecz i dżungla znikła prawie bez śladu…

2070

Biały człowiek kazał brązowym ludziom ująć w dłonie ostre siekiery i rąbać wiekowe, rozłożyste drzewa…

2071

Legła pokotem dżungla pełna uroku, błąkających się mgieł, jadowitych oparów i tajemnicy niezgłębionej…

2072

Porzuciły ją zwierzęta, płazy i ptaki…

2073

Tylko pająki, małe jaszczurki i nietoperze dochowały wierności rodzimej kniei i gnieździły się w szczelinach zmurszałych pni, stosach porąbanych gałęzi i w zwaliskach wyrwanych korzeni.

2074

Tam i sam podnosiły swe korony samotne, rozczochrane palmy, niby płaczki nad grobami.

2075

W bladej poświacie księżyca smutny i ponury widok roztaczał się na tym cmentarzysku…

2076

Cisza zalegała porzuconą porębę, lecz cisza ta taiła w sobie bezdźwięczny szloch i westchnienia tęsknoty…

2077

Wchodząc na spadzisty pagórek, Birara począł często przystawać.

2078

Boki jego podnosiły się gwałtownie i opadały, więc Amra uczuł dziwny niepokój, nie mogąc pochwycić słuchem oddechu słonia.

2079

Słabnący olbrzym zabrnął aż na sam szczyt.

2080

Stał ze zwieszoną głową, poruszał uszami i nie węszył.

2081

Birara wszystko już zrozumiał. Rozwiała się przed wzrokiem jego wielka tajemnica.

2082

Umierający przybył do tych, co już odeszli byli na zawsze.

2083

Wołali go od dawna głosem nieznanym, aż pojął i oto — przybył na zew.

2084

Chwiejąc się i słaniając, Birara postąpił jeszcze kilka kroków.

2085

Stanął tam, gdzie po raz pierwszy pracował z małym kornakiem.

2086

Odwiedził był niegdyś to miejsce, gdzie, gnany miłością i tęsknotą za przyjacielem, szukał go i łkał beznadziejnie.

2087

Przed zamglonym wzrokiem Birary skrzyło się milionami błysków srebrzyste morze; wyżej — migotały gwiazdy, niby niegasnące iskry pod namiotem nieba; niżej — bielała droga, którą po tysiąc razy przemierzył był tam i nazad, ciągnąc do tartaku ciężkie belki i kloce mahoniowe.

2088

Słoń z wielkim wysiłkiem podał chłopakowi trąbę.

2089

Lecz nie wytrzymała już ona ciężaru kornaka i opadła bezsilnie.

2090

Amra zdążył jednak zeskoczyć. Z trwogą i troską zajrzał w oczy Birary.

2091

Przymknięte do połowy drżącymi powiekami źrenice słonia patrzyły na niego łagodnie i smutno.

2092

Śmierć, ZwierzęOlbrzymie ciało wzdrygnęło się nagle, zgięły się pod nim kolana, gwałtownie podniosły się boki, aż żebra wystąpiły mu pod skórą i opadły powoli z cichym poszumem głębokiego westchnienia.

2093

Minęła jeszcze jedna, długa chwila, zanim Birara osunął się, piersią dotykając ziemi.

2094

W niepojęty sposób ułożył się wygodnie pomiędzy grubymi pniami ściętych drzew, nagromadzonych stosów korzeni i gałęzi, sam do zwału szarej ziemi podobny.

2095

Poruszył trąbą i objął kornaka.

2096

Ten uklęknął i pochylając się nad nim, zaglądał mu w oczy, całował i szeptał dobre, łagodne słowa pociechy i otuchy, brzmiące troską i rozrzewnieniem.

2097

Biała mgła zaścielała oczy Birary. Nie ruszał się wcale i nie oddychał już.

2098

Amra czuł, jak trąba słonia słabnie, wiotczeje i opada powoli.

2099

Wreszcie bezwładna i zimna wyciągnęła się w trawie, a wtedy chłopiec poczuł na twarzy lekki ciepły jeszcze powiew — ostatnią pieszczotę Birary…

*

2100

Trup, Zwierzę, LasSłońce wzeszło i zajrzało na porzuconą porębę.

2101

Wśród sterczących, szarych, martwych pni suchych gałęzi i korzeni rozrzuconych w nieładzie leżał stary, chudy słoń.

2102

Nieruchomy był zimny i martwy jak te pnie żałosne i gałęzie pleśnią zżarte. Olbrzymie ciało zwierza jak gdyby się rozpływało, wciskało coraz bardziej w ziemię… znikało.

2103

W ciszy leśnego cmentarzyska, gdzie na próchno się rozpadały butwiejące konary dumnych niegdyś, niebotycznych drzew, biegł żałosny szloch.

2104

To płakał mały kornak, syn Warory, „brat królewicza” Satpury.

2105

ŚmierćWzdychał, szlochał i nie słyszał, że coś szeptało do niego szmerem suchych liści i szelestem twardych zielsk:

2106

— Życie moje było długie, pracowite i wierne, aż doszło do kresu… Ległem tu, bo jestem synem dżungli i ze szczątkami jej pragnąłem połączyć swe stare kości… Nie płacz, mały przyjacielu! Zakończyłem bieg mego życia, bo taka była wola Najwyższej Istoty… Bądź szczęśliwy i prawy, aby, stanąwszy kiedyś u kresu, dusza twoja zachować mogła spokój i pogodę — tę najmilszą Bogu modlitwę… Żegnaj, mały, dobry Amra…

2107

Zgrzytały wysokie badyle, poruszane lekkim wiatrem porannym, dobiegał daleki, łagodny poszum morza.

2108

Koniec

Przypisy

[1]

na wojnie w Kaplandzie — podczas jednej z wojen kolonialnych toczonych przez Wielką Brytanię przeciw wcześniejszym, holenderskim kolonizatorom w Afryce Płd.; Kapland to używana w XIX w. nazwa Kolonii Przylądkowej (Cape Colony) ze stolicą w Kapsztadzie, usytuowanej w okolicach Przylądka Dobrej Nadziei (dziś: część Republiki Południowej Afryki). [przypis edytorski]

[2]

zydel — stołek. [przypis edytorski]

[3]

mełła — daw. forma od: mleć (dziś raczej: mielić) czyli ucierać ziarno zbóż. [przypis edytorski]

[4]

proso — rodzaj zboża, z którego piecze się np. chleb. [przypis edytorski]

[5]

warzyć (daw.) — gotować. [przypis edytorski]

[6]

chyżo — szybko. [przypis edytorski]

[7]

kornak — hinduska nazwa poganiacza słoni. [przypis redakcyjny]

[8]

rupia — srebrna moneta, mająca obieg w Indiach, równa się 4 zł polskim. [przypis redakcyjny]

[9]

jąć (daw.) — zacząć coś robić; zabrać się za coś. [przypis edytorski]

[10]

Bombaj — dziś: Mumbaj, największy port morski Indii. [przypis edytorski]

[11]

szmat — pewien obszar, kawał. [przypis edytorski]

[12]

mozolić się — trudzić się. [przypis edytorski]

[13]

orczyk (z niem. Ortscheit) — poziomy drążek służący do połączenia uprzęży zwierząt pociągowych z ładunkiem lub pojazdem. [przypis edytorski]

[14]

poręba — obszar, na którym wycięto drzewa w lesie. [przypis edytorski]

[15]

sahib — hinduskie słowo odpowiadające polskiemu wyrazowi „Szanowny Panie”. [przypis autorski]

[16]

zapowiedział był — daw. czas zaprzeszły, stosowany dla wyrażenia czynności wcześniejszych od tych, które wyrażono czasem przeszłym prostym; znaczenie: zapowiedział wcześniej. [przypis edytorski]

[17]

jąć (daw.) — zacząć coś robić; zabrać się za coś. [przypis edytorski]

[18]

jąć (daw.) — zacząć coś robić; zabrać się za coś. [przypis edytorski]

[19]

cierpieli od bąków i komarów — dziś: cierpieli z powodu bąków i komarów. [przypis edytorski]

[20]

jąć (daw.) — zacząć coś robić; zabrać się za coś. [przypis edytorski]

[21]

cissy — piękny, barwny ptak z rodziny wron. [przypis autorski]

[22]

czaty — grupy zwiadowców. [przypis edytorski]

[23]

jąć (daw.) — zacząć coś robić; zabrać się za coś. [przypis edytorski]

[24]

jąć (daw.) — zacząć coś robić; zabrać się za coś. [przypis edytorski]

[25]

popręg — element rzędu końskiego, rodzaj pasa przebiegającego pod brzuchem konia i łączącego obie strony terlicy; służy utrzymaniu siodła we właściwym położeniu. [przypis edytorski]

[26]

napierśnik — część uprzęży mocujący ją na piersi zwierzęcia i zapobiegająca zsuwaniu się siodła. [przypis edytorski]

[27]

terlica — sztywna podstawa, stelaż siodła. [przypis edytorski]

[28]

etykieta — obowiązujący sposób zachowania się w pewnych środowiskach. [przypis edytorski]

[29]

łakomiec — dziś raczej: łakomczuch. [przypis edytorski]

[30]

jął (daw.) — zaczął; forma 3 os. lp czasownika jąć, tj. zacząć. [przypis edytorski]

[31]

jąć (daw.) — zacząć coś robić; zabrać się za coś. [przypis edytorski]

[32]

stojący na czatach — stojący na warcie. [przypis edytorski]

[33]

zadzierzgać — zawiązywać. [przypis edytorski]

[34]

statki (daw.) — brudne naczynia pozostałe po zjedzeniu posiłku. [przypis edytorski]

[35]

ominął był — daw. czas zaprzeszły, stosowany dla wyrażenia czynności wcześniejszych od tych, które wyrażono czasem przeszłym prostym; znaczenie: ominął wcześniej. [przypis edytorski]

[36]

zmiarkować — domyślić się, zrozumieć. [przypis edytorski]

[37]

panikis — tropiciel i łowca słoni. [przypis edytorski]

[38]

posoka (daw.) — krew. [przypis edytorski]

[39]

tam i sam — tu i ówdzie; bez celu. [przypis edytorski]

[40]

chłopaki całowały (…) i oglądały — dziś popr. raczej: chłopcy całowali (…) i oglądali. [przypis edytorski]

[41]

zadać komuś bobu — dać komuś nauczkę, dokuczyć komuś. [przypis edytorski]

[42]

ochronka (daw.) — przedszkole. [przypis edytorski]

[43]

żagiew — tu: płonący kawał drewna. [przypis edytorski]

x