Ale Marysia, wspomniawszy na przygodę swoją, tym mocniej płakać zaczęła.
— Nie, nie! — mówiła płacząc. — Nic mnie nie pocieszy!
Stał przed nią Podziomek, założywszy fajkę za plecy, i uspakajał ją najsłodszymi słowy.
— Szkoda — mówił — modrych ocząt waćpanny na takie gorzkie płakanie.
A Marysia:
— Nie jestem ja waćpanna, tylko Marysia sierotka!
— Tym więc skwapliwiej chcę waćpannie służyć, iżeś sierotka! Dla Boga dość tych łez! Gdzież jest chata waćpanny?
— Nie mam chaty! Wypędziła mnie gospodyni, com jej gąski pasła.
— A to zła, niepoczciwa kobieta! — rzecze oburzony Podziomek.
A Marysia prędko:
— Nie, nie! To ja zła! To ja niepoczciwa! To przeze mnie lis gąski podusił. O gąski moje! Gąski! — zawołała z nową żałością i znów oczy rączkami zakrywszy, zaniosła się płaczem.
Odjął Podziomek rączki od twarzy dziewczynki i rzecze:
— Na nic tu płakanie. Trzeba do chaty wracać!
— Nie, nie! — wołała tym żałośniej Marysia. — Nie mogę, nie chcę wracać! W świat pójdę! Do boru pójdę! Pójdę, gdzie mnie oczy poniosą!
— Co zaś w boru czynić zamyślasz? Świat też nie grzęda, by go w kółko obejść. Na nic pokuta taka!