Theme
Radość
in work
O krasnoludkach i sierotce Marysi
↓ Expand fragment ↓Zapłakał z radości Skrobek, wiodąc pług nowy na zagon swój własny, czapkę zdjął, poklęknął, ucałował...
↑ Hide fragment ↑Zapłakał z radości Skrobek, wiodąc pług nowy na zagon swój własny, czapkę zdjął, poklęknął, ucałował ziemię z dzikości dawnej dobytą, grzmotnął się w piersi raz i drugi, a chwyciwszy za grządziel, zagłębił w rolę krój ostry, szeroki, w którym rozbłysło wielkim blaskiem słońce.
— A hej! — krzyknął chłop. — A hej, pole ty moje!
A pod gajem rozległo się szerokie echo:
„A hej! A hej!”
Tam na ostatniej miedzy śpiewał i klaskał w ręce wesoły naród Krasnoludków, patrząc na oracza swego. Sam król Błystek we własnej osobie skinął złotym swoim berłem nad nowym pługiem, a błogosławił mu, aby chleba dobywał z ziemi w radości i w spokoju.
↓ Expand fragment ↓Przetarł chłop oczy, myśli, że ino patrzeć, jak się to wszystko gdzieś podzieje, ale izba...
↑ Hide fragment ↑Przetarł chłop oczy, myśli, że ino patrzeć, jak się to wszystko gdzieś podzieje, ale izba stoi, jak stała, a w niej ład aż pachnie.
— Któż to tak tu gospodarował? — spyta Skrobek.
— A to Marysia sierota i my też! — odkrzyknął Kubuś.
Skrobkowi serce zmiękło. Jakby lepsze czasy dla niego nastały. Jakby się dobro jakieś nad nim rozpostarło i przeniknęło przez oczy do duszy. Przytulił troje dzieci do siebie, a gdy ujrzał, że Wojtuś i Kubuś mają włoski poczesane gładko i liczko umyte, łza ojcowska padła na trzy jasne główki, które ucałował kolejno.
↓ Expand fragment ↓A wtem przez gałęzie dębu promień księżyca padł i uczyniło się pod dębem jasno. Skoczyła...
↑ Hide fragment ↑A wtem przez gałęzie dębu promień księżyca padł i uczyniło się pod dębem jasno. Skoczyła Marysia po gałązki i zapuściwszy z nimi rączynę w ziemię, poczuła nagle coś sypkiego w ręku. Wyciągnie garstkę, spojrzy — pszenica — jak złoto! Zapuści rękę raz jeszcze — ziarna kupa! Jak w spichrzu u tęgiego chłopa, taka kupa! Gdzie posunie rękę, wszędzie ziarno, ziarno…
A księżyc coraz jaśniejszy, a świat coraz bielszy, a taka światłość bije od ziarna właśnie, jak od skarbu, o którym bajki mówią, a dąb szumi lekuchno, cichuchno, łaskawie…
…Odpłaci Bóg za ciebie, sieroto, odpłaci!
— Laboga! Laboga — powtarza Marysia zdumiona, aż porwie się z nagłym krzykiem i do chaty bieży.
Wpadła, stanęła u progu, serce się jej w piersi jak ptak tłucze.
— Gospodarzu!… Tatuńciu! — mówi zdyszanym głosem, a łzy radości z oczu jej się jako perły sypią.
Siedział Skrobek na zydlu przed kominem, z głową zwieszoną w trosce, wszczepiwszy sękate palce w zwichrzoną czuprynę. Tak był zafrasowany ciężko, czym pólko obsieje, że i nie słyszał nawet jak drzwi skrzypnęły, a Marysia wbiegła.
— Tatuńciu! — powtórzyła Marysia, ciągnąc go za rękaw. — Pszenica je!
Spojrzał na nią błędnym wzrokiem, nie rozumiejąc, co mówi. Zdawało mu się, że to sen, że to oman taki.
Ale sierota nie ustępowała.
— Pszenica je, tatuńciu! Dużo pszenicy!…
Skrobek wytrzeszczył oczy; sine żyły nabiegły mu na czole.
— Co ty gadasz? Co ty, dziewucha, gadasz? — zawołał, chwyciwszy ją za ramię.
— A co by?… — powtórzyła Marysia, której pod Skrobkową ręką aż świeczki w oczach stanęły.
— Gadam oto tatuńciu, co pszenica na siew je.
Porwał się Skrobek z zydla i za czapkę chwycił.
— Co?… Gdzie?… Gdzie pszenica na siew?
Ręce mu się trzęsły, nogi drżały pod nim, a głos tak mu się w gardło wparł, że ledwo chłop ubogi mógł przemówić z onej wielkiej radości.
— Jezu miłosierny! Gdzie? Gdzie?…
— A haj, pod dębem!… Pod samiuśkim naszym dębem! — wesoło zawołała Marysia — Bierzcie płachtę, tatuńciu, albo worek, bo tego setna kupa je!
— Panie Jezu! Panie Jezu! — powtarzał Skrobek, szukając worka na zapiecku. — Kupa, powiadasz?… A niechże Bóg błogosławi, sieroto! A toś mi radość przyniosła, jakoby własna… rodzona…
Marysia już była we drzwiach.
— A pójdźma prędzej, bo tam miesiączek tak świeci… tak świeci…
Poszli.