Skoczył Koszałek-Opałek i ucho do ściany przyłożył, gdy wtem najwyraźniej posłyszał gruby głos kowala, którego przy wejściu do wsi, przed niedawnym czasem, na progu kuźni był widział.
— Czekajże, niecnoto! — mówił głos. — Nie poradziły ci baby, to ja ci poradzę!…
Zrobiła się cisza, a Krasnoludkowi serce biło jak młotem. Ucha jednak od ściany nie odejmował i czekał co będzie.
Wtem zakręciło go coś w nosie tak potężnie, że kichnął raz po raz trzy razy.
— Aha!… Już cię doszło! Już parskasz! — odezwał się znów gruby głos kowala. — Poczekaj! Będziesz tu zaraz miał więcej tego dobrego!
Jakoż natychmiast potężny kłąb gryzącego dymu uderzył przez otwór jamy w sam nos Koszałka-Opałka tak, że Krasnoludek odskoczył gwałtownie, krztusząc się.
Tymczasem jednak uderzył w jamę kłąb drugi i trzeci, a powietrze uczyniło się tak nieznośnie gryzące, że Krasnoludkowi łzy pociekły z oczu.
Gruby zaś głos dogadywał z zewnątrz:
— Za moje kokosze! Za moje koguty! Za moje indyczki! Masz! Masz! Masz!
A przy każdym słowie nowy kłąb dymu walił przez wąski otwór tak zjadliwie, że w całej jamie zrobiło się ciemno i zupełnie sino.