A wtem słońce stoczyło się wielką kulą aż na krawędź świata.
— Piękny zachód! — rzekł król.
— Piękny… piękny zachód! — zawołały wierne Krasnoludki.
Naraz zaczęły dzwony bić…
Daleko gdzieś, daleko, wysoko gdzieś, wysoko, nad borem, nad lasem, głos dzwonu płynął i obejmował pola i łąki, i drżały pod nim trawy zroszone, i zioła, a od nieba do ziemi, w wielkiej wieczornej ciszy rozbrzmiewał szeroko głos dzwonu…
I nagle pod głosem tym zaczęły się osypywać barwy i kolory z wiernych Krasnoludków, tak właśnie jak się osypują złote liście z drzew jesiennych w modrej i słonecznej ciszy wrześniowego ranka.
Wzgórek, tron, król stary i cała drużyna rozwiały się cieniem.
Dzwon bił… słońce gasło.
Listki unoszące się lekko w powietrzu, sypnęły na ziemię.
Pod ich warstwą znikł wzgórek, na którym przed chwilą stały Krasnoludki.
Ukażą się znowu, ale nie pierwej, aż słonko wiosenne zaświeci.