Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
Theme
Dziecko
in work
O krasnoludkach i sierotce Marysi
↓ Expand fragment ↓Dzieci pootwierały usta szeroko i wpatrzyły się w niego jak w tęczę. Nie bały się...
↑ Hide fragment ↑Dzieci pootwierały usta szeroko i wpatrzyły się w niego jak w tęczę. Nie bały się przecież, tylko je ogarnął dziw nagły. Nie bały się, bo każde wiedziało dobrze, iż Krasnoludki nikomu krzywdy nie czynią, a jak ubogim sierotom to i pomagają nawet. Jakoż Stacho Szafarczyk przypomniał sobie zaraz, że kiedy mu cielęta zaprzeszłej wiosny uciekły do lasu, takusieńki maluśki człowieczek pomógł mu je wyszukać i na pastwisko zagnać. Jeszcze go pogłaskał i poziomek mu w czapkę nasypał, mówiąc:
— Nie bój się! Naści, sieroto!
Tymczasem Koszałek-Opałek do ogniska podszedł i wyjąwszy fajkę z zębów, przemówił grzecznie:
— Witajcie, dzieci!
Na co pastuszkowie odrzekli z powagą:
— Witajcie, Krasnoludku!
Ale dziewczynki skuliły się tylko i naciągnąwszy chuściny na czoła, tak że im ledwo czubki nosów było widać, wytrzeszczyły na przybysza niebieskie oczęta.
Koszałek-Opałek popatrzył na nie z uśmiechem i zapytał:
— Czy mogę się pogrzać przy waszym ognisku? Bo zimno!
— Jużci, że mogą! — odpowiedział rezolutnie Jaśko Krzemieniec.
— My ta nie takie zazdrościwe! — dorzucił Szafarczyk.
A Jaśko Srokacz:
— Niech se Krasnoludek siędą! Godne miejsce!
I namykał poły od siwej sukmanki, czyniąc mu miejsce przy ogniu.
— A dopieką się ziemniaki, to se i pojeść mogą, jeśli wola! — dorzucił gościnnie Kubuś.
Tak insi:
— Pewnie, że mogą! Ino patrzeć, jak się dopieką, bo już duch idzie od nich.
Siadł tedy Koszałek-Opałek i poglądając mile po rumianych twarzyczkach pastuszków, mówił z rozrzewnieniem:
— A, mojeż wy dzieci kochane! A czymże ja wam odsłużę!
Zaledwie to jednak powiedział, kiedy Zośka Kowalczanka, zakrywszy wierzchem ręki oczy, zawołała prędko:
— A to nam bajkę powiedzą…
— Iii!.. Co tam bajka! — rzekł na to Stacho Szafarczyk z powagą. — Zawszeć prawda je lepsza niż bajka.
— Pewnie, pewnie, że lepsza! — rzekł Koszałek-Opałek. — Prawda jest ze wszystkiego najlepsza.
— Ano jak tak — zawołał wesoło Józik Srokacz — to niechże nam powiedzą, skąd się Krasnoludki wzięły na tym tu światu?
— Skąd się wzięły? — powtórzył Koszałek-Opałek i już się zabierał powiadać, gdy wtem ziemniaki zaczęły pękać z wielkim hukiem. Za czym ruszyły się dzieci wygrzebywać je patykami z żaru i z popiołu.
↓ Expand fragment ↓Kto pożywi? Kto napoi?Kto przytuli ją na świecie?Z modrych ocząt kto łzy otrze...
↑ Hide fragment ↑Kto pożywi? Kto napoi?Kto przytuli ją na świecie?Z modrych ocząt kto łzy otrze,Kto przygarnie cudze dziecię?Kolebała ją w kolebceZ złotej trzciny, rokiciny,Teraz dla niej czarna ziemiaI zapiecek z twardej gliny.Piosnką uśpi ją, bywało,Piosnką rankiem ze snu budzi,A teraz ją wołać będąZimne głosy obcych ludzi.Hodowała ją jak ptaszę,Białym chlebem, złotym miodem,Teraz gorzki kołacz nędzyI sieroctwo przyjdzie z głodem.Z lnów bielutkich płótno tkałaNa koszulki, na zawiązki,Teraz przyjdzie sieroteńceW zgrzebnych szmatach pasać gąski!
↓ Expand fragment ↓Płacze Maryś całe dzionki,Płacze Maryś całe noce…Przyleciały już skowronkiI jaskółka już szczebioce...
↑ Hide fragment ↑Płacze Maryś całe dzionki,Płacze Maryś całe noce…Przyleciały już skowronkiI jaskółka już szczebioce.Przyleciały już skowronkiNa kwietniową, na niedzielę,Na mogile matusinejRozkwitnęło bujne ziele.Na mogile matusinejSieroteńka cicho kwili.Już ją z chaty, z tej rodzonej,Obcy ludzie wypędzili.Wypędzili na wschód słonka,Wypędzili na wschód nieba:Idźże we świat, ty sieroto,Za kawałek służyć chleba!Idźże we świat, ty sieroto,Cudze gąski paść na łące,Niech cię myją bujne deszcze,Niech cię suszy jasne słońce.Niech cię myją bujne deszcze,Niech cię bujny wiatr pomiecie.Idźże we świat, ty sieroto,Co nikogo nie masz w świecie!
↓ Expand fragment ↓— Hej, Kuba, Wojtek, wstawajta, nicponie, a duchem! Nie widzita, że się ociec wrócił?
Zaroiły się...
↑ Hide fragment ↑— Hej, Kuba, Wojtek, wstawajta, nicponie, a duchem! Nie widzita, że się ociec wrócił?
Zaroiły się chłopcy w słomie i oczy przecierać zaczęły, szepcąc sennym głosem:
— Tatuńciu! A coście nam przywieźli z jarmarku?
Ale chłop był zły i nie do rozmów mu było.
— Kijam przywiózł! — rzekł tedy ostro.
A wtem Kubuś na słomie siadł i rzecze:
— Tatuńciu, widziałem króla.
A Skrobek:
— Królaś widział? A jakiż to król był?
Na to chłopiec:
— A Trzejkrólowy!
— No, to ci się tylko tak śniło! — rzecze Skrobek, który nie chciał, żeby dzieci o Krasnoludkach wiedziały i sąsiadom powiadały.
Ale chłopiec nie dał się z tropu zbić.
— Ale! — zawołał. — Nie śniło mi się, tatuńciu, tylko żem sprawiedliwie króla widział! Koronę złotą miał, królewskie obleczenie, brodę w pas i taką berlicę w ręku złocistą, że to aż blask od niej szedł jak od samego słońca. Sprawiedliwiem, tatuńciu, króla widział! Szedł i po drodze złoto siał.
Tu zaczął się bić w piersi chłopiec i przysięgać, jako mu się to nie śniło; ale Skrobek ofuknął go, tupnąwszy z gniewem nogą:
— Dam ja ci króla, próżniaku jeden, aż ci się kij przyśni! Wstawajcie mi duchem, a po chrust do boru biegajcie, bo go już mało! Rozumiecie?!
— Rozumiemy — odrzekli Wojtuś i Kubuś, a wygrzebawszy się ze słomy, w wiaderku się umyli, koszuliny krajką przepasali, uklękli, pacierze odmówili, po czym rękę ojca ucałowali i wziąwszy za pazuchę kilka wczorajszych kartofli, ku progowi szli.
A Skrobek rzemień z siebie odpasał, do góry go podniósł i pyta:
— Widzita, co trzymam w garści?
— Jużci widzim — chłopcy na to z nieśmiałością wielką.
— Cóż to jest?
— Ano… rzemień.
— Do czego?
— Ano… do bicia.
— A bicie boli?
— Oj, boli, tatuńciu, boli!
I nuż piąstkami oczy trzeć, za kolana obejmować ojca, do płaczu się krzywić.
Ale Skrobek rękę z rzemieniem opuścił i rzecze:
— Pamiętajcie to sobie, jeden z drugim, co wam teraz powiem: jak mi który parę z gęby puści o tym królu, to mu takie cięgi tym rzemieniem sprawię, że w niebie będzie słychać! Rozumiecie?
— Oj, rozumiemy, rozumiemy, tatuńciu! — szlochali obaj chłopcy, coraz silniej obejmując ojcowskie kolana. — Oj, nie piśniem i słówka! Ano, nie bijcie nas też, nie bijcie, tatuńciu złocisty!
— No, dobrze już! — rzecze chłop i rzemień na ławę ciśnie. — A teraz marsz po chrust!