Geradajos nie widział nigdy modlących
się w ten sposób, przeląkł się więc, a zbliżywszy się, podniósł ją delikatnie i przytulił ku sobie.
Uaga złożyła głowę na jego piersi i po
raz pierwszy zalała się łzami. Ze łzami tymi
spłynął ból tak długo tajony, szepnęła więc:
— Ojcze, jam wasza, lecz chrześcijanka!
Rycerz drgnął.
Widział już tylu chrześcijan, rozumiał, że
jest różnica między Niemcami a chrześcijanami, którzy bronili się od krzyżackiego
najazdu. Bądź co bądź Uaga, chrześcijanka
czy poganka, była jego córką, córką, przez
tyle lat opłakiwaną. Przytulił ją więc po
raz wtóry do piersi, położył dłoń szeroką
na jej jasnych włosach i wyszedł, nic nie
mówiąc, z bokówki.
Lecz w dworzyszczu zapanował teraz mrok
zupełny, cisza przygnębiająca, życie w najstraszniejszej rozterce. Córka unikała matki,
matka nie chciała widzieć córki, odtrącała
nawet Peledę, gdy ta usiłowała je pojednać.
Co gorsze, nastąpiła jakaś głucha rozterka
między małżonkami.
Geradajos widział w Uadze utraconą córkę, Geradajosowa widziała jeno Niemkę.
— Odmienili ją, urzekli! Gdyby była prawdziwą Uagą, nie byłaby Niemką! Precz ją
wygonić! Nawet węże podnoszą łby do góry,
czują w niej Niemkę! Psami wyszczuć, spalić! — wołała.
— Nie! — zawołał groźnie Geradajos.
To „nie” uratowało życie Uagi. Lecz co to
było za życie!