Ale po dobrej chwili, kiedym się tego strachu i tych
trapiących myśli dobrze najadł, że mi się od nich aż serce
wywracało, dał mi Bóg znowu i jakąkolwiek pociechę, bo tak
to już jest po staremu w człowieku, że znajdzie w sobie
samym i truciznę, i lek na nią, i z swojej własnej duszy,
jakby z jednej i tej samej krynicy, i gorzkości, i słodkości
się napije, a skąd szła trwoga, stąd naraz i odwaga rośnie.
Albom ja naprawdę taki złoczyńca? Albom ja co z niecnotliwej pobudki uczynił, z chciwości, z okrutnego serca?
Jeżelim zabił Kajdasza, tom go ja przecie zabić nie chciał,
jeno siebie obronić, bo kto wie, czyby mnie na śmierć nie był
skatował zły ten człowiek, i co by mnie było czekało —
a i tak jeszcze nie całkiem o własną skórę mi szło, ale także
o ten sekret Semenowy, o tę tajemną rzecz zakopaną, na którą
mu wierność przysiągłem. Tom ja może teraz przed ludźmi
złoczyńca, ale przed własnym sumieniem to nie, Bóg widzi.
I gdybym teraz przed matką stanął, mógłbym jej w oczy
śmiało spojrzeć i za złoczyńcę by mnie pewno nie miała.