Zawsze przedtem myślałem, że jak to
czarne puzderko otworzą, to zeń ognisty diabeł wyskoczy
albo naprawdę jakieś cudowne żywe oko błyśnie, albo światłość niezmierna zeń buchnie jak od pioruna, że aż człowieka olśni — a tu nic z tego wszystkiego!
Owo kawałek jakoby czystego lodu albo też kryształu,
z jakiego widziałem czareczkę u pana Spytka, nie taki nawet
duży jak gołębie jaje — między dwoma palcami trzyma to
pan starosta ku światłu, a wszyscy na to patrzą z okrutną
ciekawością, jakby na cudowne zjawisko, że się im oczy aż
z powiek wysadzają; zda się, że wszystkie te oczy do tego jednego Oka Proroka na stół wyskoczą!
Myślę sobie: miły Boże, taka nikczemna rzecz, a tyle
krwi dla niej się polało, taki marny kamyczek, a furę złota
dano by za niego, gdyby te łzy, co je moja matka wypłakała przez jedną noc po naszym nieszczęściu, na szkło
stwardniały, byłby z tego większy kryształ niż ten kamień,
a przecie tym kamieniem tysiącom i tysiącom biednych
ludzi gorżkie łzy osuszyć by można!