Theme
Polak
in work
Listy wybrane
↓ Expand fragment ↓Otrzymałem wczoraj listy z Petersburga. Cóż Ci powiedzieć mogę, drogi Henryku? Rozpaczliwa moja rozterka wzrasta...
↑ Hide fragment ↑Otrzymałem wczoraj listy z Petersburga. Cóż Ci powiedzieć mogę, drogi Henryku? Rozpaczliwa moja rozterka wzrasta bezustannie. Ojciec pisze do mnie z rozdzierającą czułością. Mówi, że gotów złożyć w ofierze ojczyźnie siebie i syna swojego, ale zaklina mnie, bym czekał jeszcze, i zapowiada bliskie nasze spotkanie. Henryku, cóż byś zrobił na mojem miejscu? Ale po co mi pytać, jakby kto inny postąpił? Widzę, że jestem zgubiony. Jestem głupcem, jestem tchórzem, jestem nieszczęśnikiem, mam serce dziewczęce, nie śmiem się narazić na przekleństwo ojcowskie. Spodziewałem się listu władczego, gwałtownego, energicznego, byłem przygotowany na walkę rozstrzygającą, straszną, również energiczną. Zamknąłem serce i duszę w łonie. Lecz gdy nadszedł list wczorajszy, gdy, miast gróźb, znalazłem prośby, miast wściekłości ujrzałem błogosławieństwa, miast rozkazów błagania, miast uczuć, o których myśleć nie mogłem bez drżenia, miłość do Polski, bijącą z każdego słowa, moc moja rozpłynęła się we łzach. Przygotowałem ramię moje do zadania ciosu, a gdym je opuścił, nie natrafiłem na opór, uderzenie padło w próżnię i rzuciło mnie o ziemię. Jestem roztkliwiony, pełen przywiązania do mego ojca, do jego nieszczęść gorzkich, i nie znajduję już dość energii do decyzji. Oto stan mój. Możesz rzucić na moją głowę przekleństwo, przyjacielu, ale mówię Ci, nie jestem już sobą. Jednakowoż już odpowiedziałem, nie dając żadnych obietnic, utrzymując w dalszym ciągu, że pojadę do Polski, o ile zdarzy się okazja. Lecz gdzież ta okazja? Wszyscy Polacy, którzy udali się do Paryża, są jeszcze w Paryżu, krokiem nie ruszyli naprzód. W tych dniach widziałem się z jednym Polakiem (pół-Polakiem, a druga połowa, diabeł wie, jaka), powracającym z Włoch. Zawiadomił mnie, że według tego, co mu w Rzymie ks. Gargarin mówił, wszystkie ambasady rosyjskie mają mój rysopis i rozkaz aresztowania mnie i wysłania do Petersburga, gdybym próbował wymknąć się z Genewy. To nic. Gdy o obowiązek idzie, na wszystko ważyć się trzeba. Ale ojciec mój, mój ojciec, on, który, niegdyś potężny, bogaty, syt pochlebstw i sławy, widział się pierwszym obywatelem Polski, on, którego dusza nigdy w miejscu nie ustała, jeno rwała się naprzód, dziś, powalony, stracił wszystko, nie posiada nic prócz mnie na szerokim świecie. Jeżeli i tę podporę straci, co się z nim stanie? Nie śmierci się lękam dla niego — byłaby dobrodziejstwem dla nas obu — jeno długich lat starości, pełnych rozdzierających wspomnień, wstrętu i goryczy, złamanego serca nad moim grobem, spojrzenia, które rzuci wkoło siebie, nie znajdując nikogo, kto by dłoń wyciągnął ku niemu. A kiedy sobie przypomni, że trzydzieści lat temu on był tym, który zatknął orła polskiego na szczycie Somosierry, czy sądzisz, że to jedno wspomnienie nie wystarczy, by, zgrzytając zębami, padł zrozpaczony na ziemię? Tej długiej agonii obawiam się dla niego i pragnę mu jej oszczędzić. Zostaje mi jednak promyk nadziei, że będzie walczył za Polskę, a ja u jego boku.
↓ Expand fragment ↓Na tej granicy, na której niegdyś ojcowie nasi chwytali z szczęsnem uczuciem rodzinne powietrze w...
↑ Hide fragment ↑Na tej granicy, na której niegdyś ojcowie nasi chwytali z szczęsnem uczuciem rodzinne powietrze w piersi, na której klęknąwszy dziękowali Bogu, że im pozwolił wrócić z dalekich wędrówek, dziś my, stając, musim się żegnać z najdroższemi uczuciami i osobami. Dziś domem nam cudze ziemie, własna stała się gorszą, niż obca, niż daleka, bo więzieniem. W tej naszej ziemi, prócz ojca, żadnego przyjaciela, prawie żadnego znajomego nie liczę. Co dzień dochodzą mnie wieści o stanie społeczeństwa warszawskiego, które mnie przenikają zgrozą: podłość doszła nieprzebranej miary, nie ma prawie człowieka, który by umiał nawet powierzchowną godność zachować; dobry byt pieniężny i gospodarski ukołysał serca zranione, burakami i pszenicą grób polski zasypali, na wyścigi się uniżają i liżą. Mojem zdaniem roztropnością się zowie z motyką na słońce się nie porywać, ale z drugiej strony podły ten, kto plwa na motykę za to, że słońca z niebios strącić nie potrafi.
↓ Expand fragment ↓Nic nie wiem o przyszłych losach, nic a nic, to tylko wiem, że szczególne próbki...
↑ Hide fragment ↑Nic nie wiem o przyszłych losach, nic a nic, to tylko wiem, że szczególne próbki towarzystwa warszawskiego fashionable za dni teraz płynących, przechadzają się po Karlsbadach i Marienbadach, przechrzty, celnicy, ludzie spanoszeni od 1831 roku arendą wziętą od rządu na wódkę, tabakę, i towarami, ludzie zowiący się……., gadający o swoich kucharzach, apartamentach, o balach dawanych na Zamku pod kolumną Zygmunta, w których figurują na pierwszem miejscu wraz — aj waj! — z panami polskimi pozostałymi. Był w Marienbadzie jeden egzemplarz tych panów, z matką, z siostrami, wlokący się za tymi żydami z prawdziwie świętą rezygnacją, rozmawiający z nimi, jedzący, piknikujący, tak zupełnie oddany im, jak słyszałeś, że niegdyś starożytni oddawali się Fatom kiedy poznali, że daremna przeciw Fatom walka. Cezar sobie togą oczy przysłonił za pierwszem uderzeniem Brutusa, Katon sobie dialog Fedona odczytał i pchnął się w serce, ten zaś wzdycha i z tem samem poświęceniem się, na wolę losów, panu P. rękę ściska i kieliszkiem o jego kieliszek dzwoni. Nic zabawniejszego by dla mnie nie było, gdybym sam nie był Polakiem, ale to wszystko zmienia i, co by śmiesznością tylko się wydało, w tem znaczeniu musi podłością koniecznie być. Im bliżej do rodzinnej ziemi, tem obrzydliwsze powstają widma. Na przykład we Włoszech ujrzysz jeszcze X. X., ludzi możnych, jeszcze jakiś polor czasami czegoś mających; w Kissingen nad Renem ujrzysz z kijowskiej gubernii X., skąpego filantropa, przecież jeszcze, mówiącego dobrze po francusku, żałującego dwóch guldenów dla biednej żony, ale jeszcze, jeszcze ujść mogącego. Lecz w Karlsbadzie i Marienbadzie już wytrzymać nie potrafisz: tam ni Ukraina, ni Wielkopolska, ni Litwa, ale Warszawa się wylała, wylały się pomyje, co zostały na dnie w tej beczce, braha skiśniała gorzelników i piwowarów. Tam dopiero usłyszysz i pojmiesz, co to Polska dzisiaj: jak wszystko się płaszczy, jak wszystko przekupne, jak urzęda, przez Polaków odzierżone, dziesięćkroć razy straszniejszemi są, niż piastowane przez Moskali, jak wali się z pieca na łeb ostatek godności narodowej, jak z nędzy i hańby powszechnej korzystają Niemcy i Żydzi, jak Żydzi wszędzie i Żydzi tylko mają wpływy, znaczenie, potęgę, dostatki. A jak zobaczysz na własne oczy te figury naszego tiers-etat, gorsze tysiąc razy, niż niemieckie bankiery i epissiery niemieckie lub francuskie, podlejsze i chciwsze, niż najlichszy agent de change, czekający w przedsionku Rotszyldów, bogatsze i potężniejsze w dzisiejszym stanie rzeczy, niż największy pan polski — to ci coś przeklętego w sercu stanie, to i łzy zakręcą się w oczach, i świat cały Ci się wyda tylko marną farsą, której chyba koniec jest początkiem czegoś szlachetnego i lepszego, lub przynajmniej ciszą!
↓ Expand fragment ↓Polska zginęła przez kluby. Opowiadania jego były dla mnie pełne goryczy, pokazały mi one dużo...
↑ Hide fragment ↑Polska zginęła przez kluby. Opowiadania jego były dla mnie pełne goryczy, pokazały mi one dużo nikczemności i tchórzostwa. W Warszawie panował sztylet, wszędzie niesnaski, w sejmie i w wojsku. Biedna Polska, łuski spadły mi z oczu. Czy uwierzysz? Było dużo tchórzów między nami i ci tchórze nie walczyli, krzyczeli w sejmie między czterema ścianami, a Polska zginęła.
↓ Expand fragment ↓Po cóż bym dzisiaj do Warszawy jechał? Groby jeszcze źle są zamknięte, zapach krwi unosi...
↑ Hide fragment ↑Po cóż bym dzisiaj do Warszawy jechał? Groby jeszcze źle są zamknięte, zapach krwi unosi się w powietrzu, zapach, zachęcający do krwi rozlewu. Znasz mię dostatecznie, by wiedzieć, że widok Rosjanina, bezczelnego zwycięzcy, depcącego kości braci moich, wzywałby zbyt głośno moją rękę, by ścisnęła rękojeść pałasza, spuściła kurek pistoletu. Nie jestem stworzony na spiskowca. Obce mi są: milczenie, uśmiech, hipokryzja na ustach, podczas gdy serce bije z wściekłości. Nie dla mnie podziemia, tajne stowarzyszenia, przysięgi, których nie można głośno wymawiać. Dla mnie jasne słońce i w słońca obliczu połyskujące ostrze, nieprzyjaciel o dwa kroki ode mnie, a potem zapał zapasów, walka rozpaczliwa, purpura krwi, lojalnie przelanej, ostatnie westchnienie umierającego przeciwnika, tam, przede mną, na otwartem polu, wobec całego świata. Nie umiem udawać, a z Warszawy na Syberię droga gotowa, wyznaczona, wyżwirowana.
↓ Expand fragment ↓To ja z większem prawem mógłbym mówić o śnie, o marzeniach, o laudanum, gdyż gdzież...
↑ Hide fragment ↑To ja z większem prawem mógłbym mówić o śnie, o marzeniach, o laudanum, gdyż gdzież jest przyszłość moja? Powinienem powiedzieć: „Potrzymaj mój płaszcz szeroki, bym się mógł weń zawinąć i rozciągnąć na ruinach i grobach! Nadeszła godzina — trzeba zasnąć na zawsze”. A jednak myśl ta ode mnie daleka, walczyć będę do ostatniej chwili, by znów odbudować przyszłość sobie i Polsce.
↓ Expand fragment ↓Henryku, należy brać człowieka takim, jakim go przeznaczenie zrobiło. A takiem było moje przeznaczenie, że...
↑ Hide fragment ↑Henryku, należy brać człowieka takim, jakim go przeznaczenie zrobiło. A takiem było moje przeznaczenie, że od kolebki ssałem nienawiść z mlekiem mamki. Ssałem ją z pierwszych spojrzeń matki swojej i z pierwszych słów mojego ojca, a później przyszła silna i nie do przezwyciężenia, by osiąść w mojem sercu na widok ojczyzny, deptanej nogami przez nikczemnych barbarzyńców, na głos jęków braci i łkania sióstr moich. Ty, jako człowiek wolny, człowiek, który się wolnym urodził, zupełnie pojąć nie możesz uczuć człowieka, którego przodkowie, jak Ty, wolni byli, lecz który sam jest uciśnionym niewolnikiem. Nie widziałeś nigdy kobiety pięknej i młodej, płaczącej gorącemi łzami nad utraconą czcią, odebraną brutalnie przez zwycięzcę. Nie słyszałeś nigdy łańcuchów, wstrząsanych na ramionach Twoich rodaków. Nie budziły Cię w nocy gwałtownie nadchodzące nagle skargi, opierając się o poduszkę, nie przysłuchiwałeś się, na wpół śpiący, turkotowi podrzucanych na nierównym bruku kół kibitki, uwożącej ku równinom Syberii Twojego krewnego, przyjaciela, znajomego. W dzień nie widziałeś krwawych egzekucyj, jak tyran w uniformie przebiegał błyskawicznie place publiczne i, popuściwszy cugli swoim czterem tatarskim koniom, najeżdżał wprost na przechodniów; przechodnie byli to moi rodacy, on zaś był Rosjaninem. Nie byłeś zmuszony słuchać, jak ludowi wydają rozkazy w szorstkim i twardym języku, którego nie rozumie. Nie czułeś poniżenia, które za sobą pociąga niewola, i nie wstrząsałeś się w napadzie wściekłości, jak pies szlachetny na uwięzi. Nie oglądałeś poprzez kraty więzienne pobladłych i wychudłych braci swoich. I nie opowiadano Ci przy ognisku zimowem, jak znikł jeden, drugiego skazano, w jaki sposób spalono wioskę, zrabowano miasto i całą Pragę zatopiono we krwi mieszkańców, a drgające dzieci rzucano na zimne i zesztywniałe łona matek. Nie opowiadano Ci o dawnej świetności. Nie rozkładano przed Twojemi oczyma starych, podartych sztandarów, strzaskanych biednych białych orłów, herbów zatartych, imion kochanych i wielkich, na wpół wymazanych. Nie śledziłeś na karcie spustoszeń swojego kraju, jak kurczył się coraz bardziej, ubożał, by wreszcie zginąć pod stopami ciemiężycieli. Nic z tego wszystkiego nie wplotło się do Twojej rzeczywistości ani do Twoich snów. Urodziłeś się w spokoju, dzieciństwo Twoje w spokoju minęło, młodość Twoja była poetycznym spokojem, wszystko, Alpy nawet, mówiło Ci o spokoju, błogości, szczęściu, zapomnieniu, milczeniu, marzeniach, i te uczucia wzbudziło w Tobie. Oto dlaczego nienawiść wydaje Ci się ohydną.
↓ Expand fragment ↓Zaprawdę, byłoby ono zupełnie inne, gdybym mu przebaczył. Żałuję tego szczerze, lecz patrz, jak potężną...
↑ Hide fragment ↑Zaprawdę, byłoby ono zupełnie inne, gdybym mu przebaczył. Żałuję tego szczerze, lecz patrz, jak potężną jest nienawiść we mnie. Chciałbym móc szczerze Ci te słowa napisać: „Przebaczam mu w myśli z głębi duszy”. A jednak nie mogę. Byłoby to kłamstwem, gdybym tak napisał. Nie, zaprawdę, słów tych napisać nie mogę. Może właśnie podpisałem moje własne potępienie. Cholera zbliża się. Lecz nie kładź tego przynajmniej na karb przewrotności mojej, przypisz to raczej przeznaczeniu, które sprawiło, żem się urodził na ziemi uciemiężonej. A na tej ziemi nieszczęsnej, spustoszonej, przebaczenie byłoby bezbożnością. Wiesz przynajmniej, że miłość jest jedną z połów mojej duszy; myśl o tej połowie i zapomnij o drugiej! Zaprawdę, cóż Cię druga obchodzi? Czyś widział, bym kiedykolwiek kogoś nienawidził w Europie lub bym się unosił przed Tobą nad uczuciem nienawiści w poezji? Nienawiść moja odnosi się tylko do świata, z którego nic nie znasz, do świata bólów i wyrzeczeń, niewolnictwa i zbrodni. Świat ten pozostanie dla Ciebie zawsze ciemny i nieznany. Jest dla Ciebie tem, czem była dla Greków Tracja, a Germania dla Rzymian. Lecz ja, który mam w nim żyć i walczyć, musiałbym wkrótce upaść, gdybym nie miał za podporę nienawiści. — Tam, gdzie nieszczęście i zniszczenie są pewnego rodzaju szałem, trzeba szalonych namiętności, by oglądać tę olbrzymią zagładę i nie ulec oszołomieniu. To są tajemnice barbarzyńców, mój kochany. Znałeś mię, kochałem H.; gdy mię opuściła, czyż szemrałem, czy myślałem o nienawiści, o zemście, o zazdrości? Kochałem Cię i kocham, towarzyszyłeś mi w mojem życiu codziennem, czyś znalazł kiedykolwiek we mnie coś brutalnego, twardego, krwiożerczego? Nie widziałeś, jak przyjaciel Twój płakał, widziałeś jak litował się nad innymi i roztkliwiał. Sam w moim pokoju, bardzo często płakałem, myśląc o H. lub o Tobie. Łzy miałem w oczach modląc się do Boga. Dnia każdego modlę się za Ciebie i za nią. Znałeś mię tylko w pełni miłości. Opowiadałem Ci niekiedy o nienawiści, o gniewie, lecz to były oderwane opowiadania, rzucane przypadkowo, słabe, nic nieznaczące. Sceny nienawiści mojej odbyły się z dala od Ciebie, a te, które jeszcze pozostają, również z dala od Ciebie odbywać się będą. Dla Ciebie, dla naszych wspólnych wspomnień, dla naszej wspólnej przeszłości, jest tylko miłość i będzie miłość. Znajdziesz mię zawsze takim, jakim mię znałeś: kochającym Ciebie, kochającym i czczącym Boga. W stosunku do świata, w którym się urodziłem, pozostaw mi nienawiść moją! Poco uprzedzać wypadki? Nie mówmy o tem! Wkrótce już nigdy o tem mówić nie będziemy. Uczucie to nie jest dla Ciebie, nie wchodzi w skład naszych pojęć, dusz naszych, naszych dwóch dusz, Henryku, mój drogi Henryku! Dla mnie jedynie uczucie to istnieje i nie tu, nie w Anglii, ani we Włoszech (ach, gdybyśmy któregoś dnia mogli razem do Włoch pojechać!) lecz gdzie indziej, daleko stąd, wśród ruin i kości. Tam sprzed oczu Twoich zniknę poza stosami popiołów i szczątków, a jeśli znów się kiedyś ukażę, jeśli do Ciebie powrócę, znów będziemy mówić o miłości i będę cały miłością. Mów o nienawiści cicho, bardzo cicho! Jest to śpiące dziecię, rośnie we śnie, i po cóż budzić je przedwcześnie?
↓ Expand fragment ↓Ha, jakże ich nienawidzę, nie cierpię tych Moskali! Pamiętaj plunąć na moją pamięć, jeśli kiedy...
↓ Expand fragment ↓Jadę niedługo do Polski, tam ich szarańcza zaległa nasze niwy. Przejdę między nimi z dumą...