Theme
Lud
in work
Listy wybrane
↓ Expand fragment ↓Nie może sobie Ojciec wyobrazić obrzydłego charakteru pospólstwa szwajcarskiego, tak sławionego w całej Europie dla...
↑ Hide fragment ↑Nie może sobie Ojciec wyobrazić obrzydłego charakteru pospólstwa szwajcarskiego, tak sławionego w całej Europie dla swojej cnoty i prostoty. Wszyscy tylko myślą o zysku, o zarobku; pełno żebraków, dzieci maleńkie, dobrze ubrane, wychodzą na drogi i proszą o jałmużnę; wszelkiemi sposobami starają się oszukać cudzoziemców, wszyscy w tym celu trzymają się za ręce, wszyscy ku temu zamiarowi całemi siłami dążą.
↓ Expand fragment ↓Przypomnij sobie prawo Solona, skazujące na śmierć tych, którzy pozostawali bierni. Rzuć się w objęcia...
↑ Hide fragment ↑Przypomnij sobie prawo Solona, skazujące na śmierć tych, którzy pozostawali bierni. Rzuć się w objęcia arystokracji lub ludu. Co do mnie, skłaniam się ku pierwszej, gdyż wielka jest wspomnieniami, gdyż, choć zaślepiona, mieści w sobie całą starą Anglię, gdyż więcej poezji jest w jednym z jej członków, niż we wszystkich warsztatach Johna Bulla, gdyż jest pełna energii, choć się myli i kroczy na drodze, prowadzącej do zguby. Co do ludu, widzę dlań tylko jeden środek dojścia do celu: krew. A Ty, Ty nie zmaczasz we krwi swoich białych dłoni. Zresztą, kto wie, czy nie znajdzie się część arystokracji, która kroczyć będzie przed ludem na czele rosnącego ruchu, rozwijając nad głową swe stare, sławne sztandary? Zresztą, ja nie chcę, nie mogę wydać o tem sądu. Rozstrzygnąć tę sprawę, znaczy zadecydować o losie człowieka, a więcej jeszcze, o losie przyjaciela. Radzę Ci jedynie: nie pozostań bierny! Sumienie Twoje w Twojem jest łonie; masz matkę przy swoim boku; a wreszcie, wierz mi, że dni przełomowe i rewolucje, ponieważ są wielką poezją życia, mają również chwile natchnienia.
↓ Expand fragment ↓Niedawno temu byłem w Ferney. Duchesne odwiedził tę, której spojrzenie nie jest już z tego...
↑ Hide fragment ↑Niedawno temu byłem w Ferney. Duchesne odwiedził tę, której spojrzenie nie jest już z tego świata, a ja podczas tego wszedłem do nędznego szynku tuż koło drogi, by wyczyścić fajkę, potwornie zapchaną i wypełnioną całkowicie gorzkim sokiem. Był to rodzaj pokoju, zadymionego, niskiego, pełnego szaf, z podłogą z cegieł i wielkim kominem, na którym trzaskał ogromny ogień poprzez mokre i zielone gałęzie, dokoła było mnóstwo rondli, a na łańcuchu czarny olbrzymi kocioł, otoczony wrzącą parą. Patrząc nań, myślałem, że zobaczę z pewnością „wieszcze siostry”, i rzeczywiście: obok siedziały dwie wieszcze siostry, ale młode i świeże. Byłoby to zachwycające i nie wywoływałoby wcale ponurego strachu, gdyby mię były powitały jako „tana Cawdoru”.
Jedna była wysoka, dobrze zbudowana, bardzo czerwona na twarzy i żwawa. Jej czarne oczy przewyższały blaskiem węgle, żarzące się u jej stóp, a czarne włosy pękami pukli i kosmykami spadały z jej czoła i w nieładzie spływały na ramiona. Rysy jej wyrażały zapał i życie. Byłyby piękne, lecz nie u służącej z oberży o cerze Kopciuszka. Zresztą jako całość była to piękna kobieta.
Druga siedziała na zydlu z głową pochyloną, opartą na rękach i z wyrazem zmęczenia i głębokiego wstrętu na twarzy. Nie ośmieliłbym się twierdzić, że rysy jej były ładne lub imponujące, lecz zaprawdę, nie widziałem nigdy twarzy bardziej bladej, bardziej omdlewającej, słodszej. Przypomniało mi to słowa Byrona z Don Juana: „Jakby litując się nad upadkiem rodu ludzkiego”. Zupełnie tak wyglądała, a błękitne jej oczy, choć bez siły i bez blasku, rzucające słabe światło robaczka świętojańskiego, miały jednak w sobie coś pociągającego, coś tak wzruszającego w swej skończonej słabości, że chwytały mię za serce spojrzeniem, gotowem każdej chwili zagasnąć. Nie widziałem nigdy rysów, tak doskonale chrześcijańskich. Widać na nich było cień przedwczesnego cierpienia; nic nie miały w sobie z młodzieńczej radości, ni zapału ni nadziei, a jednak pełne były słodyczy, bez śladu oschłości lub sarkazmu. Towarzyszka jej o oczach, jak czarne paciorki, biegała na wszystkie strony, ruszając się żwawo przy zmywaniu talerzy i czyszczeniu noży i śmiała się do rozpuku przy szmerze ostrzy, ocieranych o drzewo. Ona przeciwnie, nie ruszała się wcale. Skupiona, w milczeniu, pozostawała ciągle pochylona nad ogniskiem. Ja zaś opowiadałem o robotnikach lugduńskich. „Dobrze zrobili, proszę pana”, zawołała czarna, wykręcając w swych rękach jakąś sztukę bielizny, jakby to była szyja dziecka. „Chcą równości. Już od dawna obiecują nam równość w niebie; niechajże naprzód zacznie się na ziemi”. „Osiągniemy ją w niebie” odpowiedziałem „jedynie za cenę nierówności na ziemi, a mówię wam wszystkim, że nie równości, lecz tyranii pragniecie”. — „Ach, tak”, rzekła z uśmiechem kobiety, która szuka wykrętu, „tak, wiem, że równość jest niemożliwa na świecie. Lecz czyż nie dość długo zginaliśmy przed wami kolana? Niech się zmienią role, niech na każdego kolej przyjdzie, do licha!” I wybuchnęła głośnym śmiechem, od którego zadrżałem. Był to przedstawiciel ludu z oczyma młodej dziewczyny a z sercem tygrysiem i głodem w łonie. „Tak więc chcecie, byśmy byli waszymi niewolnikami, a wszystko na to, byście mogli jeść, i pić, i ogrzać się, a wtedy mówicie: »Będziemy szczęśliwi«. Nie wierzcie temu, nie ma szczęścia na ziemi”. — „Wiem o tem także, proszę pana”, odpowiedziała, potrząsając kociołkiem „ale lepiej zjeść dobrze, niż źle. A potem czas już, byśmy zajęli wasze miejsca. Od kiedyż je zajmujecie?” I widać było, w jej wielkiej, płomiennej źrenicy pragnienie zemsty za wszystkie rodzaje pogardy, jakich doznała, zamiatając pokoje lub zmieniając talerze, przynosząc wodę i ręczniki. Wszystko to widać było na jej twarzy, a cała krew nabiegła jej do policzków. Wtedy zwróciłem się do jej łagodnej towarzyszki. „A ty czy nie lubisz rewolucji?” Uniosła swoją biedną głowę — w rysach jej było coś z Emilii Willan, lecz były bardziej harmonijne i spokojne. — „Ach, nie, panie! Nie lubię tego całego hałasu i nieporządku. Gdy się popiją, mówią o krwi i bitwach”. I wskazała palcem sąsiednią izbę, gdzie dwudziestu gwardzistów narodowych upijało się do woli, mówiąc o obronie ojczyzny i klnąc, jak gdyby chodziło o zbawienie Francji przez przekleństwa. Możesz sobie wyobrazić przestrach, malujący się w tych oczach niebieskich i omdlewających. — „Na swoje nieszczęście urodziłaś się w naszych czasach, gdyż nic innego nie zobaczysz przez całe życie”. — „Mówią mi to właśnie, lecz ja chciałabym bardzo jeść swój kawałek chleba w spokoju, w jakiemś miejscu, gdzie nie ma niepokojów, ni rewolucji”. Po czem znów opuściła głowę na ręce i w niewypowiedzianem przygnębieniu patrzała na płonące głownie. Z zewnątrz zawołał mię Duchesne. Wtedy zapaliłem fajkę i, przenosząc swój wzrok z jednej na drugą, zatrzymałem się dłużej na bladej i omdlewającej twarzy, a potem, skinąwszy na znak pożegnania, rzekłem: „Gdybym nie był widział was dwóch, a tylko słyszał zza przepierzenia, jak rozmawiacie, byłbym się domyślił, że jedna ma oczy czarne, a druga niebieskie”.
↓ Expand fragment ↓Cholera zabiera w Londynie trzynaście osób na piętnaście. A lud powie: „Jak to? Ci, którzy...
↑ Hide fragment ↑Cholera zabiera w Londynie trzynaście osób na piętnaście. A lud powie: „Jak to? Ci, którzy są bogaci, mniej umierają niż my. Oddzielą się od innych, mają lekarzy i pomoc. Ale, jeśli my mamy już umrzeć, zemścijmy się przynajmniej dzisiaj! Do bitwy! Naprzód piki i siekiery! Rozbijajmy okiennice domów! Niech dywany domów wylatują rozdarte na kawałki i osypią kwiatami ulice, jak w dzień święta! Dzieci i żony nasze wiją się w kurczach. Konają nędznie na tapczanach. Niech łup, wzięty na bogaczach, otoczy je w ich ostatniej godzinie! Naprzód, naprzód! Cholera czyni spustoszenia między nami. Zabijajmy, zaczynajmy! Potem umrzemy”. Brawo moi przyjaciele, naprzód! Gdybyście byli chrześcijanami, umieralibyście w milczeniu; lecz któż będzie mówił o krzyżu? Sztandar ludu, to głowa, potrząsana w powietrzu na pice. Palcie i burzcie! Niech każdy ma do zaniesienia w wieczność swoją miarę zbrodni. Szlachta, stan trzeci, biedni i bogaci, ściągnęli nieszczęścia na swe głowy, gdyż Jezus Chrystus wybrał ich sobie jako lud swój, a oni nie umieją czekać na swego króla. Za kawał mięsa, za kielich wina, za sztukę złota wyrzekają się swego dziedzictwa niebieskiego. I dziś Szatan klaszcze w ręce z radości, patrzy na ziemię, jak dziecię na zabawkę, mówiąc: „Złamię ją”. Gdyż dzieci, cokolwiek o nich można powiedzieć, mają coś szatańskiego w swej naiwności i złości.