Ja — ale czyż mam Ci mówić o sobie, o tem nędznem stworzeniu, które śmie jeszcze mówić i pisać, zapalać się i rozpatrywać piękności Alp, chociaż wszystko wkoło niego się wali — sława, przyszłość, honor? Czuję to, czuję, zgubiony jestem i nie sądź, że stoję jeszcze na brzegu przepaści: już w nią zacząłem zstępować. Jakąż popełniłem zbrodnię, by taką karę znosić? Jestem młody i nie mogłem wiele złego zrobić na świecie. Charakter mój mało ma skłonności do okrucieństwa, podstępu lub zdrady. Cóż zrobiłem? Ach, faryzeusza to dzieje! Cóżem zrobił? Zaprawdę, dopuściłem się czynów, godnych kary. Gdy zwracam się do czasów minionych, widzę się, gdy, wyszedłszy z dzieciństwa, przechodzę pod łukiem tryumfalnym młodości z sercem namiętnem, którego żadna cnota, żadna zasada nie powstrzymała na drodze grzechu; tam młoda dziewczyna, tam kobieta oszkalowana, tam tysiąc przykrości, wyrządzonych przeze mnie wtrąconemu w nieszczęście ojcu, tam pycha bez granic, tam myśl wzniosła, łącząca się ze zbrodnią i obłudą, tam orgie z kielichem w ręku, tam nieokiełzane nienawiści, prowadzące do walki. Oto orszak, który mię otacza w moich smutnych wspomnieniach. Bóg nic nie zapomina.